Do końca roku w Muzeum Narodowym we Wrocławiu będzie można oglądać wystawę „Moda na Cranacha”, wieńczącą obchody 500-lecia Reformacji. W uroczystości otwarcia ekspozycji uczestniczyli świdniccy luteranie z biskupem diecezji wrocławskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego Waldemarem Pytlem. O Reformacji, Cranachu i jego popularności także na Dolnym Śląsku z Piotrem Oszczanowskim, dyrektorem Muzeum Narodowego we Wrocławiu rozmawiała Aneta Augustyn.
– Kiedy myślę „reformacja”, samorzutnie nasuwa się dalszy ciąg: Luter i Cranach – mówi Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, gdzie otwarto wystawę „Moda na Cranacha”. To najważniejsza ekspozycja w tym roku.
Aneta Augustyn: Zaczęło się od pewnej fotografii…
Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu: Wiele lat temu znalazłem przedwojenne czarno-białe zdjęcie w Instytucie Historii Sztuki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Zobaczyłem na nim dwie sale muzealne wypełnione obrazami Cranachów i śląskich twórców, którzy się nimi inspirowali. Wystawa zatytułowana „Malarstwo XVI w. na Śląsku” była wielkim muzealnym wydarzeniem we Wrocławiu; prezentowana między październikiem a grudniem 1935 roku w nieistniejącym już dzisiaj gmachu Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych na placu Muzealnym.
Zadałem sobie wówczas pytanie, czy jesteśmy w stanie powtórzyć tamtą sytuację, wywołać swoiste déjà vu. Zwłaszcza że zbliżał się rok 2017 i wiedziałem, że trzeba będzie go zaakcentować. A kto, jak nie Cranach, byłby idealny do podkreślenia jubileuszu reformacji?
Przekonałem do pomysłu kuratorów i kiedy zaczęliśmy drążyć temat, okazało się, że we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku było sporo Cranachów i że z tego zasobu niewiele zaginęło.
Wszystkie wrocławskie obrazy Cranacha, spod jego pędzla czy pośrednio z jego warsztatu, przetrwały wojnę. Owszem, były rozproszone w różnych miejscach na całym świecie, ale ocalały. To nas uskrzydliło.
Skąd jego popularność w XVI-wiecznym Wrocławiu?
To było wówczas miasto luteran; Johannes Hess już w 1523 roku wygłosił w kościele św. Marii Magdaleny pierwsze reformacyjne kazanie. Cranach stał się symbolem tej konfesji. Każdy ze znamienitych wrocławskich patrycjuszy chciał mieć Cranacha, Starszego bądź Młodszego. To była kwestia nie tylko snobizmu – to był także rodzaj certyfikatu tożsamości religijnej. Mam Cranacha, czyli jestem luteraninem. Dodatkowo jego prace trafiły na Śląsk za sprawą dwóch kobiet. Barbara, wnuczka Cranacha starszego wyszła za mąż za wrocławskiego lekarza i wniosła mu w posagu obrazy swojego ojca i dziadka. Natomiast Ludwika Karolina Radziwiłłówna, najbogatsza kobieta w XVII-wiecznej Rzeczypospolitej Obojga Narodów odziedziczyła po ojcu i wuju gigantyczną fortunę i kolekcję dzieł sztuki, którą przywiozła do Brzegu, gdzie zamieszkała i zmarła. W tym zbiorze był m.in. obraz „Bitwa pod Orszą” ze szkoły Cranacha, który dziś jest w posiadaniu Muzeum Narodowego w Warszawie.
Tytułowa moda na Cranacha nadal trwa?
Do tytułów wystaw przywiązujemy dużą wagę, długo je obmyślamy. Ten wydaje się szczególnie adekwatny: wystarczy popatrzeć na rynki antykwaryczne, gdzie ceny prac sygnowanych uskrzydlonym wężem idą w miliony euro lub dolarów.
Był równie dobrym malarzem, co sprawnym przedsiębiorcą. Malował dużo, a sygnowane jego nazwiskiem obrazy w dużej mierze wykonywali uczniowie.
Cranach stworzył przedsiębiorstwo, a jego sygnatura z uskrzydlonym wężem, który po śmierci syna Hansa opuścił skrzydła, stała się doskonale rozpoznawalnym znakiem. Moglibyśmy dziś powiedzieć, że to dobre logo. Szacuje się, że w jego świetnie funkcjonującym warsztacie powstało 10 tys. obrazów, nie licząc grafik czy rysunków. Skala zamówień, ich masowość bez wątpienia musiały odcisnąć się na jakości; z pewnością sporo fragmentów, detale, sztafaż malowali jego czeladnicy lub wręcz uczniowie. Jednak i tak Cranach był i jest ceniony.
Za co dziś jest wciąż pożądany?
Za szczerość. Proszę zauważyć, że postaci na jego obrazach nie są doskonałe: szpotawe nogi, za długie kończyny, brak proporcji w ciele, brudne paznokcie, stopy przypominające płetwy. Proszę spojrzeć na zwierzęta, na główki aniołków, ile tam jest błędów. To malarz tkwiący jeszcze mocno w średniowieczu i jednocześnie obecny już w renesansie, ale daleki od idealizowania i upiększania. Tak jakby chciał nam powiedzieć: nie ma ideałów. Myślę, że za tę prawdziwość i szczerość tak go cenimy. Obcowanie z nim to przyjemność.
Cenili go zleceniodawcy i katoliccy, i ewangeliccy.
Dla niektórych osób jest zaskoczeniem, że Cranach malował także na zamówienia katolików. Przykładem jest „Madonna pod jodłami” umieszczona w pierwszej sali. Zaczynamy jak u Hitchcocka: najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. „Adam i Ewa” czy „Salome z głową św. Jana Chrzciciela” to Cranachy czystej wody. Jednak bez wątpienia „Madonna” to najwybitniejsze dzieło na wystawie.
Z historią, która zakrawa na scenariusz filmowy: w 1947 roku obraz został podmieniony na kopię i nielegalnie wywieziony. Po wielu perypetiach powrócił do Wrocławia pięć lat temu, już na stałe.
Tak, „Madonna” to chef d’oeuvre z sensacyjną otoczką, ale „Salome z głową św. Jana Chrzciciela” również ma ciekawe losy. Obraz ten został zaproponowany przez wrocławian na początku XVII w. cesarzowi Rudolfowi II von Habsburg w momencie, kiedy poszukiwał on w stolicy Dolnego Śląska innego dzieła Cranacha do swojej słynnej kolekcji na praskich Hradczanach. Miała to być „Judyta z głową Holofernesa”, jednak rezolutni mieszczanie odmówili mu dostarczenia tego zapewne bardzo cennego dzieła i w zamian wysłali do Pragi pokazywaną u nas na wystawie „Salome”.
Teraz, po kilku wiekach wraca ona ponownie do Wrocławia. Sprowadziliśmy ją z budapeszteńskiego Szépművészeti Múzeum. Przygotowując ekspozycję skorzystaliśmy także z uprzejmości kilkunastu muzeów i bibliotek w Polsce i z Staatliche Museen w Berlinie. Wypożyczyliśmy prace, które pokazują popularność Cranacha na Śląsku w jego czasach, ale także późniejsze inspiracje. Stąd sporo prac śląskich malarzy, którzy czerpali z jego twórczości.
Wystawa to nie tylko obrazy – to także grafiki, rękopisy i starodruki, łącznie z Biblią w tłumaczeniu Lutra, ilustrowaną Cranachowskimi drzeworytami.
Pokazujemy rzadkie dzieła, jak ta Biblia wydana w Wittenberdze w 1544 roku czy rok młodsza książeczka do nabożeństwa, autorstwa Lutra, a także postylle, czyli teksty kazań Lutra komentujące ewangelię. Ilustrowane przez Cranacha druki były nośnikiem nowych protestanckich idei, miały duży wpływ na ich rozpowszechnienie. Twórczość Cranachów, Starszego i Młodszego mocno wsparła nową konfesję. Zresztą Luter podkreślał, że sztuka powinna mieć walor edukacyjny i promować przykłady dobrego i prawego żywota.
Reformacja, Luter, Cranach to momentalna triada skojarzeń.
Tak, kiedy myślę „reformacja”, samorzutnie nasuwa się dalszy ciąg: Luter i Cranach. Nie bez powodu otworzyliśmy wystawę 30 października, dokładnie w wigilię dnia, w którym minęło 500 lat od momentu, w którym augustiański mnich przybił do drzwi kościoła w Wittenberdze swoje polemiczne 95 tez.
Na wystawie pojawia się epitafijny portret reformatora. Już nie spod pędzla samego mistrza, ale w kanonie, który stworzył i który na dobre utrwalił się w powszechnej świadomości.
Znana jest przyjaźń Cranacha z Lutrem: każdy z nich był świadkiem na ślubie przyjaciela i ojcem chrzestnym jego dzieci. Luter miał pełne zaufanie do malarza, który portretował go na różnych etapach życia: jako szczupłego mnicha z tonsurą, jako brodacza ukrywającego się po edykcie wormackim, a także na łożu śmierci. Najbardziej znany wizerunek przedstawia reformatora jako dojrzałego już mężczyznę w czarnym birecie z wnikliwym spojrzeniem.
„Malarz książąt i reformacji”, mówi się o Cranachu. Na wystawie oprócz tematów biblijnych również znajdziemy świeckie.
Cranach przez pewien czas był nadwornym malarzem księcia saskiego Fryderyka Mądrego, stworzył sporo obrazów arystokracji. My pokazujemy też cenne polonicum – „Portret księżnej Barbary” z warsztatu Cranacha, podobiznę żony księcia saskiego Jerzego Brodatego, ale córki króla polskiego Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. W tematyce świeckiej mieści się również umoralniająca „Niedobrana para”, gdzie młoda atrakcyjna kobieta sięga do zasobnej sakiewki starca, który ją dość obscenicznie obejmuje.
Jednak Cranach to przede wszystkim malarz konfesji. Luteranie zawsze do niego wracają.
rozmawiała Aneta Augustyn
„Moda na Cranacha”, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, wystawa czynna do 30 grudnia
Zdjęcia udostępnione przez Parafię Ewangelicko-Augsburską w Świdnicy.