Złapał obiema dłońmi za szyję i dusił. Nie po raz pierwszy, ale pierwszy raz była pewna, że umrze. Chwyciła nóż leżący na szafce przy drzwiach, wbiła mu w brzuch. Umarł przed domem. – Potem ja chciałam umrzeć. Małgorzata Stryżyk z Witoszowa Górnego ma dziś 24 lata, troje dzieci i została uniewinniona od zarzutu zabójstwa. Ma dwa marzenia: mieć własny kawałek kąta, z dala od patologicznego środowiska, i odzyskać dwoje z trójki swoich dzieci.
Poznałam Adama w pracy, w Heesungu, przy produkcji telewizorów. Tam trafiłam na jego linię, od razu zawiesił na mnie oko. To był 2011 rok. Zaczęliśmy się spotykać. Na początku było wszystko w porządku, może trochę popijał, ale nie było tej agresji u niego. Dopiero jak się pierwsza córka urodziła, to wtedy agresja się wyzwoliła. Wcześniej był wspaniałym mężczyzną.
Co robił?
Podnosił na mnie rękę, szarpał, wyzywał, jakieś tam kopnięcie było. Nie zwracałam na początku uwagi, bo to było sporadycznie. Dopiero później, jak urodziłam synka, to było gorzej. Ja też zaczęłam pić. Wcześniej zdarzało się, na imprezach, ale jak synka urodziłam, to zaczęłam pić z Adamem. Myślałam, że jak będę z nim piła, to nie będzie tej agresji, że jakoś się załagodzi. Na początku faktycznie, było lepiej, ale potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Ale ja to wszystko ukrywałam, nie mówiłam. I sąsiadki, i brat widzieli to, że jestem pobita, a ja to ukrywałam, mówiłam, że się uderzyłam, przewróciłam.
Zależało pani na nim?
Zależało. Bardzo. Wolałam być pobita, niż żeby jemu coś się stało. Nawet jak brat, kiedy wszedł na to, jak mnie mnie bił i go odciągnął, to bratu na plecy skoczyłam i zaczęłam gryźć, żeby go zostawił.
Była pani bardzo uzależniona, nie myśli tak pani teraz, z perspektywy czasu?
Z perspektywy czasu… może tak, ale ja strasznie zakochana w nim byłam. To moja pierwsza miłość i z tego są dzieci.
A jaki był dla dzieci?
Dobry. No wiadomo, od czasu do czasu krzyknął, bo przy dwójce dzieci to jest harmider, ale żeby uderzyć dziecko to nigdy.
A nie bała się pani, że na dzieciach odbije się to, że on się nad panią znęca w ich obecności?
Nie zastanawiałam się nad tym. Później to już tak, jak wychodziłam przed dom to myślałam – kurde, przecież dzieci to widziały! Ale on następnego dnia, jak wytrzeźwiał, zawsze przepraszał, przysięgał, że to ostatni raz, że się nie powtórzy, że niepotrzebnie to zrobił, że dzieci to widziały… I ja mu za każdym razem wierzyłam. TO zdarzyło się w niedzielę, a my mieliśmy iść w poniedziałek na terapię się zapisać. Mieliśmy ślub wziąć w lipcu.
Co się stało tej niedzieli?
To była niedziela jak niedziela. Wszystko fajnie się zaczęło. Dzieci ogarnęłam, obiad się robił, a on poszedł do sklepu, bo się chciał drinków napić. No dobrze, powiedziałam, że możemy się drinków napić. Wrócił, zjedliśmy obiad, on się z dziećmi bawił. Wszystko było dobrze. Ze mną rozmawiał normalnie, ale z mamą się pokłóciliśmy, bo dzień wcześniej kazała mu się wynosić z domu. Ja powiedziałam, że nie zabierze ojca dzieciom, ja się na to nie zgodzę. Ale potem się uspokoiło. On jeszcze wychodził do sklepu. Wyszedł, przyszedł, coś mi powiedział. Ja do tej pory nie mogę sobie przypomnieć co, od czego to się zaczęło. Potem mnie wyzywał. Wcześniej sobie ustaliliśmy – on tak chciał, że jak zacznie mnie wyzywać, to mam go uderzyć ręką w twarz, to się uspokoi. Chciałam to zrobić, ale niestety nie zdążyłam, bo mnie zaczął dusić. Złapał mnie dwiema rękami za szyję. Nie miałam szans się obronić, to był większy mężczyzna, ponad 180 cm. Staliśmy przy drzwiach, tam obok na szafce leżał nóż. Chwyciłam go, kiedy już zaczęło mi brakować tchu i wbiłam.
Gdzie były dzieci?
W pokoju.
One to widziały?
Widziały. Wszystko…
Myśli pani, że zapomną?
Nie wiem. Nie wiem. Były jeszcze za małe, żeby zapamiętać. Taką mam nadzieję.
Co się dalej wydarzyło?
Rzucił mnie na łóżko, usiadł na mnie okrakiem i wtedy zobaczyłam, że krwawi. Ostatnim tchem mu powiedziałam, że krwawi! Wtedy mnie puścił i powiedział, żeby zadzwonić po pogotowie. On wyszedł, ja zaraz za nim, poprosiłam tylko córeczkę, żeby przypilnowała młodsze dziecko. Wyszłam za nim, on zaczął opadać. Złapałam za tą ranę jego, zadzwoniłam na pogotowie, za chwilę zadzwoniłam po koleżankę, żeby przyszła po dzieci.
Szybko pogotowie przyjechało?
Nawet nie wiem. To się wszystko tak szybko działo. Chyba szybko przyjechali, ale nie zdążyli.
Kiedy pani za ten nóż chwytała, to co pani myślała?
Ja nie myślałam, ja nawet nie wiedziałam, że to jest nóż. Chciałam tylko go powstrzymać, żeby mnie puścił. Nie mogłam oddychać. Wcześniej jak mnie dusił, to już raz straciłam przytomność i teraz bałam się. Wciąż pamiętałam, że jak się wtedy ocknęłam, to moja córeczka nade mną klęczała i klepała mnie po buzi i wołała „mamo, mamo obudź się”. Nie chciałam tego znowu.
Potem przyjechała policja…
Policja weszła razem z pogotowiem. Ja mówiłam, żeby go ratowali, bo już się zimny robi! Krzyczałam strasznie do pielęgniarki, ratuj go k…! Ona powiedziała, że nie ma już co ratować. Policjanci zabrali mnie stamtąd. Ja cały czas miałam nadzieję, że on żyje, że nie umarł.
Pamięta pani, o czym myślała w policyjnej izbie zatrzymań?
Ja się tylko cały czas modliłam, żeby on żył. Kiedy na przesłuchaniu policjant powiedział mi, że umarł, to nie chciałam żyć. W pierwszą noc chciałam się zabić, ale potem, już jak mnie zabrali do aresztu, wskoczył mi obraz dzieci. Tylko one mnie powstrzymały.
Prokuratura postawiła pani zarzut zabójstwa. Jak pani to przyjęła?
Byłam świadoma tego, co zrobiłam. Nie wierzyłam, że wyjdę z aresztu. Jak mnie wypuścili, pojawiła się iskierka nadziei. Na samej sprawie było mi bardzo ciężko, bo ja sobie zdawałam sprawę, że nie zabiłam jakiegoś zwierzęcia, tylko człowieka. I to jeszcze człowieka, którego naprawdę bardzo kochałam i oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas.
Czy myślała pani, że skończy się na uniewinnieniu? Sąd uznał, że zabiła pani w obronie własnej.
Nie, nie, nie wierzyłam w to, choć wszyscy mi tak mówili, że tak będzie. Byłam przekonana, że pójdę z powrotem w odsiadkę. Zastanawiałam się tylko, co będzie z moim najmłodszym dzieckiem, bo starsza dwójka ma opiekę.
Ma pani trzecie dziecko. Z innym mężczyzną.
Tak, mam córeczkę Lenkę. Tak bardzo szukałam wsparcia duchowego, miłości. Myślałam, że się trafiła taka osoba, no niestety, nie. Jest córeczka, z której bardzo się cieszę. Teraz będzie miała siedem miesięcy, próbuje raczkować.
Kiedy usłyszała pani wyrok, to…
…z jednej strony ucieszyłam się, ale z drugiej posmutniałam, bo w końcu do mnie dotarło, że to się naprawdę stało! Wcześniej żyłam jak w jakimś śnie, jakby się naprawdę nie zdarzyło. Nogi mi się ugięły, słabo mi się zrobiło na sali.
Wraca pani do życia, chociaż jeszcze niewkluczone, że będzie apelacja od wyroku.
Prawdopodobnie będzie. Liczę się z tym.
Gdy jednak dojdzie do ostatecznego rozstrzygnięcia i zostanie pani na wolności, co dalej? Miała pani dokąd wracać?
Nie. Mieszkam z powrotem w tym domu, w którym się to stało. Tam na piętro nie wchodzę wcale, nie wiem, czy kiedykolwiek wejdę. Jestem na dole w jednym pokoju z mamą i z córką. Kuchnię mamy wspólną, nie mamy łazienki. Warunki są jakie są, a muszę tam być, bo nie mam gdzie.
Miała pani problem z alkoholem.
Tak. Poszłam na jedno leczenie, no niestety, nie ukończyłam go. Poszłam na drugie, ukończyłam na przełomie października i listopada zeszłego roku. Trzymam się, żeby nie pić.
Udaje się?
Udaje.
Czy to jest łatwe w obecnej pani sytuacji?
Nie jest to łatwe, bo wróciłam w towarzystwo, z którym kiedyś piłam. Jest mama, która pije. Teraz nie tak jak dawniej, ale sięga po alkohol. Jest dorosłą osobą, nie mogę jej tego zabronić. Jest to trudne, bo nieraz przychodzi pod wpływem alkoholu i mi jest się ciężko trzymać, ale się staram.
Dzieci pani nie ma ze sobą, poza Lenką.
I to jest dla mnie najgorsze!
Chce pani ich powrotu?
Oczywiście! Wczoraj byłam nawet na widzeniu. Tak za nimi tęsknię. Nie mogą wrócić, bo gdzie? Do jednego pokoju, będziemy w piątkę z mamą mieszkać? Nie ma jak. Po drugie, to się tu zdarzyło, nie chcę im o tym przypominać. Chciałabym dostać nawet najmniejsze mieszkanie, żeby móc się starać o dzieci. Jest złożony wniosek w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej w gminie Świdnica o mieszkanie socjalne. Byłam u pani wójt, ale pani wójt powiedziała, że na razie nie ma mieszkań. Dopiero może w 2019 roku. To za dwa lata! Za dwa lata to już dzieci będą duże, będą chodzić do szkoły tam, gdzie są. Dzieci są w rodzinie zastępczej u siostry ich ojca. To dobre miejsce, opiekują się nimi, ale ja chciałabym mieć je przy sobie.
Czuje się pani na siłach, żeby się całą trójką zajmować?
Właśnie kiedyś Adama nie zostawiałam tylko dlatego, bo myślałam, że sama z dziećmi sobie nie poradzę, ale teraz jestem tak zdeterminowana, że dam radę, z trójką dam radę. Tęsknię za nimi. Za nim też tęsknię.
Czy już pani jakoś wyobraża sobie przyszłość?
Na ten moment nie. Blokuje mnie ten wyrok, brak mieszkania, odzyskanie dzieci. Ale gdyby to się ułożyło, to dzieci do szkoły, przedszkola, ja do pracy, na pół etatu na przykład. Teraz utrzymuję się z zasiłku na najmłodszą córeczkę, ale dorywczo, jak jest tylko możliwość, dorabiam. Ze wszystkim sobie poradzę.
Przez lata doświadczała pani przemocy. Wiele kobiet jest w podobnej sytuacji. Co by pani im powiedziała?
Żeby nie bały się podjąć pomocy, która jest im oferowana.
To nie wstyd?
To jest wstyd, to jest bardzo duży wstyd. Tylko żeby się nie stało tak jak u mnie, żeby nie było takiej tragedii. Pomoc, którą mi oferowali ludzie mogła się skończyć tym, że może poszedłby na jakąś terapię, na leczenie, może poszlibyśmy razem i dalej żylibyśmy w związku, może oduczyłby się tej agresji, picia. Albo jeśli nie ma takiej nadziei, że pomoc coś da, to żeby miały dość siły i odeszły. Nie ma co brnąć w taki związek, bo może się skończyć tak, jak u mnie się skończyło.
***
26 września tego roku Sąd Okręgowy w Świdnicy uniewinnił Małgorzatę Stryżyk od zarzutu zabójstwa uznając, że działała w ramach obrony koniecznej. Obrońcą z urzędu był mecenas Paweł Zawadzki.
W którym momencie przekonał się pan, że Małgorzata Stryżyk działała w obronie własnej?
Od początku byłem o tym przekonany. Panią Małgorzatę spotkałem przed aresztowaniem w Sądzie Rejonowym w Świdnicy, w VI wydziale karnym. Po lekturze akt sprawa dla mnie była jasna: bruzda na szyi, a przede wszystkim lista interwencji. Przeciwko denatowi były podejmowane bardzo liczne interwencje policji – biegał z nożem, groził rodzinie. Klientka opowiedziała mi, że była duszona i by się bronić, złapała to, co miała pod ręką i użyła. Przyznała się do wszystkiego: zabiłam. Prawdą jest, że zabiła. Natomiast sprawa była jasna i klarowna. Tu nie chodziło o działanie w afekcie, ani o próbę pozbycia się człowieka, który dręczył ją latami. Zabiła, bo jej własne życie było realnie zagrożone. Te argumenty, niestety, nie zostały przez Sąd Rejonowy wzięte pod uwagę i pani Małgorzata została tymczasowo aresztowana. Jednak Sąd Okręgowy uwzględnił zażalenie na postanowienie Sądu Rejonowego i już na tamtym etapie sprawy stwierdził, że -wówczas jeszcze podejrzana – działała w obronie koniecznej. Mimo to prokuratura oskarżyła moją klientkę o zabójstwo. Jednym z najbardziej kuriozalnych argumentów, jakie usłyszałem na sali sądowej był ten, że przecież wcześniej była już wielokrotnie duszona, więc powinna się przyzwyczaić. Jednocześnie równolegle do odrębnego postępowania prokuratura wyłączyła wątek znęcania się przez mężczyznę nad Małgorzatą Stryżyk. Zostało ono umorzone tylko ze względu na śmierć denata. Było jasne, że moja klientka była ofiarą przemocy, a feralnego dnia jej życie było zagrożone. Gdyby nie złapała za ten nóż, dziś pewnie jej konkubent zostałby skazany za zabójstwo. Sąd Okręgowy przychylił się do argumentacji obrony i zapadł wyrok uniewinniający. Trzeba jednak pamiętać, że jeszcze się nie uprawomocnił.
Często zapadają tak jednoznaczne wyroki, gdzie argumentem koronnym jest obrona konieczna?
Nie znam statystyk, ale prawdopodobnie jest to wyjątkowe rozstrzygnięcie. Wiem, że sprawa wywołała ogromne poruszenie, także wśród osób, które również były ofiarami przemocy i zabiły swoich partnerów. Trzeba jednak pamiętać, że ta sprawa była jednoznaczna. Nie zdarzyło się tak, że u dręczonej latami kobiety czarę goryczy przelało jedno słowo czy jedno uderzenie, po którym chwyciła za nóż. Nie było to też zabójstwo zaplanowane, by pozbyć się tyrana. Jeszcze raz podkreślę – moja klientka mogła umrzeć, broniła realnie zagrożonego życia i tylko dlatego można mówić o obronie koniecznej.
Rozmawiała Agnieszka Szymkiewicz
Zdjęcie Dariusz Nowaczyński