Strona główna Magazyn Turystyka Małki w podróży: Z wizytą na Ziemi Wieluńskiej

Małki w podróży: Z wizytą na Ziemi Wieluńskiej

0
Pewnie zdążyliście już zauważyć, że w tym roku zdecydowanie stawiamy podróżniczo na naszą Polskę. Nie inaczej będzie również w tym wpisie. Zapraszamy Was na wspólną wędrówkę po Wieluniu oraz jego okolicach. Nie będzie może spektakularnie, lecz momentami na pewno bardzo malowniczo i z całkiem sporą domieszką tego, co Małki lubią najbardziej, czyli architektury drewnianej. Spróbujemy Was zachęcić do wizyty w tym, wciąż trochę niedocenianym, zakątku Polski. Czy nam się uda? No cóż…zobaczymy.

Na wstępie winni jesteśmy Wam małe wyjaśnienie. Skąd w ogóle wziął się pomysł na wyjazd w okolice Wielunia? Otóż już jakiś czas temu znajomi ze Zgierza zaproponowali, abyśmy wspólnie spędzili czerwcowy długi weekend na wojażach po województwie łódzkim. Przyjedźcie, mówili, razem odwiedzimy kilka ciekawych miejsc oraz tutejszych atrakcji, a jednocześnie będzie doskonała okazja żeby się wreszcie spotkać i pogadać. Nie mogliśmy nie skorzystać z takiej propozycji, więc bez chwili zawahania zgodziliśmy się. Jednak jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Jeszcze dobrze nie zdążyliśmy odłożyć telefonu, kiedy dotarło do nas, że przecież my nawet nie mamy zaplanowanego urlopu na ten nieszczęsny piątek po Bożym Ciele… Można rzec klasyczny zonk. I właśnie wtedy zaświtała nam w głowach genialna myśl. Przypomnieliśmy sobie o istnieniu Muzeum Wnętrz Dworskich w podwieluńskim Ożarowie. Lokalizacja wydawała się wręcz idealna. Ledwie około 1,5 godziny wygodnej jazdy ekspresówką S8 od domu, a przy tym niemal dokładnie w połowie drogi pomiędzy Zgierzem i Wrocławiem. Zresztą samo miejsce już od jakiegoś czas braliśmy pod uwagę, rozważając różne pomysły na jednodniowe wycieczki.

Kościół parafialny w Ożarowie

Od rana wszystko nam podpowiadało, że będzie to udana wycieczka. Pogoda nietypowo, jak na 15 czerwca, rozpieszczała błękitnym niebem i wysoką temperaturą. Do tego tylko raz musieliśmy czekać aż drogą przejdzie procesja, co zdaje się być naprawdę super osiągnięciem zważywszy na fakt, że kilkukrotnie dosłownie w ostatnim momencie przejeżdżaliśmy obok wychodzących z kościołów ludzi. Jak to się mówi: troszkę farta też trzeba mieć 🙂 W każdym razie do Ożarowa dotarliśmy punktualnie, tak jak sobie założyliśmy, a zaraz za nami podjechali również Zgierscy. Zaparkowaliśmy auta. Podeszliśmy do bramy muzeum, a tu wszystko zamknięte na głucho i do tego brak jakiekolwiek informacji, choćby najmniejszej kartki, że w Boże Ciało będzie nieczynne. Sprawdzamy na stronie internetowej. Tam także żadnej wzmianki na ten temat nie ma… Nastała chwilowa konsternacja. O co chodzi i co u diabła teraz robić? Musimy przyznać, że w tym krótkim momencie wpadały nam do głowy kompletnie abstrakcyjne pomysły. W końcu naiwnie stwierdziliśmy, że przecież w Ożarowie właśnie trwa świąteczna procesja i pracownicy muzeum z całą pewnością w niej uczestniczą. Zaczekamy więc do zakończenia uroczystości religijnych, a w tak zwanym międzyczasie urządzimy sobie spacerek do pobliskiego Kocilewa, gdzie można podziwiać odrestaurowany, drewniany wiatrak.

W drodze do Kocilewa
W drodze do Kocilewa

Z Ożarowa do Kocilewa jest może kilometr. Trasa wiedzie asfaltową, mało uczęszczaną szosą wciśniętą pomiędzy poła i łąki. Wokół jest cicho i na prawdę pięknie, dzięki czemu wędrówka tamtędy to czysty relaks oraz okazja do podziwiania typowego, wiejskiego krajobrazu. Początkowo przechodzi się obok niewielkiego cmentarza parafialnego. Nekropolia sama w sobie niczym szczególnym się nie wyróżnia, poza jednym małym szczegółem. Na bramie wejściowej zauważyliśmy bowiem tablicę, której treść wyjątkowo nam się spodobała i jednocześnie chcąc nie chcąc utkwiła w pamięci:

Tablica przy bramie głównej cmentarza w Ożarowie
Po kilkunastu minutach, jakie upłynęły nam na miłych pogawędkach oraz popisach wokalnych Madzi osiągnęliśmy wreszcie cel naszej „wędrówki”, stając oko w oko ze zrekonstruowanym w 2006 roku wiatrakiem, typu koźlak. Jego historia, mimo że nie tak odległa (wybudowano go w 1914 roku) oraz raczej nie obfitująca w jakieś szumne wydarzenia, warta jest jednak przytoczenia ponieważ stanowi doskonały przykład tego, z jakim zaangażowaniem władza PRL starała się niszczyć każdy nie kontrolowany przez nią biznes. Młyn wietrzny w Kocielewie przetrwał bowiem nienaruszony obie wojny światowe. Nawet w czasach okupacji hitlerowskiej wykonywał nieprzerwanie swoją pracę. Przy tym, co warte podkreślenia, cały czas pozostawał w rękach jednej rodziny – Kowalskich. Jako całkowicie prywatna firma, młyn od początku był dla ówczesnej władzy solą w oku. W ewidentny sposób wypaczał przecież zasady gospodarki centralnie planowanej. Lokalni dygnitarze partyjni szukali więc choćby najmniejszego pretekstu by go zamknąć. W końcu dopięli swego. Nastał rok 1960, a wraz z nim decyzja Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Łodzi o zakazie używania tegoż wiatraka do przemiału zboża na mąkę. Na nic się zdały protesty i odwołania firmę trzeba było zamknąć. Początkowo właściciele wykorzystywali jeszcze budynek jako magazyn, lecz z czasem zdemontowano jego skrzydła, a parę lat później zawalił się dach, niszcząc przy tym część wnętrza oraz znajdującego się w nim wyposażenia. I pewnie do dzisiaj po młynie nie byłoby już najmniejszego śladu, gdyby nie podjęta w 1998 roku inicjatywa muzeum w Ożarowie, dzięki której udało się koźlaka przejąć, odremontować, na nowo wyposażyć i ostatecznie udostępnić turystom. Można go zwiedzać po uprzednim umówieniu telefonicznym.
Wiatrak typu „koźlak” w Kocilewie
Wiatrak typu „koźlak” w Kocilewie

Kiedy wróciliśmy do Ożarowa, procesja zmierzała już w stronę kościoła pw. św. Marii Magdaleny. Oczywiście w kwestii zwiedzenia muzeum nic się nie zmieniło. Chyba nikt z nas nawet nie spodziewał się już jakichkolwiek rewelacji w tym temacie. W dalszym ciągu wszystko było zamknięte na cztery spusty. Stwierdziliśmy więc zgodnie, iż profilaktycznie zaczekamy jeszcze te parę minut, zanim się ludzie rozejdą i jeżeli wciąż będzie nieczynne, ruszamy w dalszą drogę. Przecież okolice Wielunia nie kończą się na jednej atrakcji, a przynajmniej będzie powód, aby tu jeszcze raz zawitać. Ostatecznie nasze, i tak płonne, nadzieje rozwiali tubylcy. Zaczepieni pytaniem o muzeum tylko wzruszyli ramionami i odpowiedzieli: „Eeee, Panie, Jak zamknięte, to dziś nie otworzą na pewno…”. Po tych słowach nie było już co zwlekać. Zapadła decyzja. Jedziemy do Wielunia ale po drodze zahaczymy jeszcze o kilka drewnianych kościołów.

Kościół św. Leonarda Opata w Wierzbiu
Kościół św. Leonarda Opata w Wierzbiu
Kościół św. Leonarda Opata w Wierzbiu

Pogranicze dzisiejszych województw łódzkiego i opolskiego obfituje wręcz w architekturę drewnianą. Nie dość powiedzieć, że jeszcze w latach 60 ubiegłego wieku zdarzały się miejscowości, w których nawet 80 procent budynków wykonana była z tego budulca. Oczywiście dziś już takich „zaklętych w drewnie” wiosek w pobliżu Wielunia nie uświadczymy, ale wciąż jeszcze pozostało sporo pamiątek z dawnych lat w postaci różnego rodzaju wiatraków, tartaków, młynów, dworów, czy też kapliczek i kościołów. Zwłaszcza te ostatnie uważane są za prawdziwe perełki. Nie dość, że mają one niepowtarzalny klimat oddający ducha przeszłości, to śmiało można powiedzieć, że są również wyjątkowe w skali kraju. Badacze zajmujący się architekturą wyodrębnili bowiem dla nich osobny styl budownictwa (zwany wieluńskim). Charakteryzuje się on m.in. zbliżonym okresem powstania (głównie XVI w.), orientowaniem (oś wschód-zachód; prezbiterium od wschodu, niewysoka wieża od zachodu), materiałem użytym do budowy (modrzew), niewielkimi rozmiarami, bogato zdobionymi wnętrzami czy też charakterystyczną konstrukcją (jednonawowa, zrębowa). Oczywiście cech wspólnych wymienić można by było jeszcze przynajmniej kilka, jednak postanowiliśmy poprzestać na tych głównych. W każdym razie do czasów współczesnych zachowało się 10 obiektów zbudowanych w stylu wieluńskim, przy czym za najcenniejszy oraz modelowy uważany jest kościół w Grębieniu. Jego wnętrza zdobi wyjątkowej urody polichromia datowana na XVI wiek, której mimo szczerych chęci niestety nie udało nam się zobaczyć, ponieważ, poza niedzielnymi mszami, dostęp do wnętrz tutejszych świątyń jest mocno ograniczony i zazwyczaj wymaga wcześniejszego umawiania się przez telefon.

Kościół pw. Świętej Trójcy w Grębieniu
Kościół pw. Świętej Trójcy w Grębieniu

Bardzo dużym atutem dla osób, które chcą zwiedzać drewniane kościoły Ziemi Wieluńskiej są niewielkie odległości jakie dzielą je od siebie nawzajem. Nam pozwoliło to w ciągu nieco ponad godziny zobaczyć aż trzy z nich: św. Leonarda Opata w Wierzbiu, pw. Świętej Trójcy w Grębieniu i na sam koniec św. Andrzeja Apostoła w Kadłubie. Co warte podkreślenia, ten w sumie krótki czas z powodzeniem wystarczył, aby każdą z wyżej wymienionych świątyń dokładnie obejść, przyjrzeć się detalom oraz obfotografować. W Grębieniu znaleźliśmy nawet dłuższą chwilę, by posiedzieć na przykościelnych ławeczkach w cieniu starych drzew i odpocząć przed dalszymi spacerami. W takim otoczeniu była to czysta przyjemność. No i ten specyficzny zapach bejcowanego drewna, który roznosił się po okolicy, a który my Małki tak uwielbiamy. Oj nie chciało się ruszać w dalszą podróż..

Kościół pw. św. Andrzeja Apostoła w Kadłubie
Kościół pw. św. Andrzeja Apostoła w Kadłubie

Szlak Wieluńskich Kościołów Drewnianych, bo tak zwyczajowo nazywana jest trasa łącząca wszystkie piętnaście drewnianych świątyń zlokalizowanych w pobliżu Wielunia, ma długość około 80 kilometrów, dzięki czemu doskonale nadaje się na krótkie jedno lub kilkudniowe wycieczki. Spokojnie można pokonywać go nawet rowerem, do czego szczególnie zachęcamy. W odróżnieniu jednak od Małopolski, czy nawet opisywanego już przez nas kiedyś Regionu Kozła jest to wciąż mało popularna atrakcja wśród turystów. Uważamy, że duży wpływ na taki stan rzeczy ma brak jakiegokolwiek oznakowania trasy, nie mówiąc już o folderach ją promujących lub darmowych mapkach. Szczerze powiedziawszy dość mocno nas to zaskoczyło, gdyż tutejsze drewniane perełki w niczym nie ustępują tym z innych regionów Polski i z powodzeniem mogłyby (oczywiście przy odpowiedniej reklamie) przyciągnąć ludzi w malownicze okolice Wielunia. Skorzystali by wszyscy, począwszy od lokalnych sklepikarzy, a na gastronomii i noclegach kończąc. Kto wie, może warto byłoby zawalczyć o wpis na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że wiązało by się to z konkretnymi ograniczeniami oraz obostrzeniami, ale jednak mimo wszystko jest to niepowtarzalne wyróżnienie, prestiż oraz gwarancja rozpoznawalności na całym świecie.

Wieluń – Plac Legionów

Pewnie każdy z Was jest w stanie jednym tchem wymienić przynajmniej kilka miejsc, do których z różnych względów zawsze chętnie wraca w swoich podróżach. Dla nas jednym z tych punktów na mapie Polski jest Wieluń, który zdążyliśmy już wcześniej dość dobrze poznać przy okazji wizyt u mieszkających w nim znajomych z czasów studenckich. Korzystając z tego, iż w Boże Ciało znów tu trafiliśmy, chcielibyśmy Wam troszkę przybliżyć to miasto, które, według nas, jest doskonałą propozycją na 3-4 godzinną wycieczkę. Zapewniamy, że nie będziecie się nudzić i to nawet mimo faktu, że Wieluń bardzo mocno odczuł skutki ostatniej wojny przez co wiele z jego najcenniejszych zabytków zniknęło bezpowrotnie. Ale jeżeli już piszemy o II Wojnie Światowej, to warto podkreślić, że właśnie tu o godzinie 4:40 w ogóle się ona zaczęła. Bowiem, na pięć minut przed tym jak padł z pancernika Schleswig-Holstein pierwszy strzał na Westerplatte, w Wieluniu rozpoczęły się już pierwsze naloty przeprowadzone przez 76 pułk bombowców nurkowych Luftwaffe. O ich bestialstwie może świadczyć fakt, iż faszyści za cel obrali kompletnie bezbronne miasto, w którym nie dość, że nie stacjonowało wojsko, to nawet nie było obrony przeciwlotniczej, a bomby były zrzucane z premedytacją w pierwszej kolejności na takie obiekty jak oznaczony symbolem Czerwonego Krzyża szpital pw. Wszystkich Świętych oraz kościół farny pw. Św Michała. Odsłonięte pozostałości tego drugiego do dziś zresztą stanowią swoisty pomnik i pamiątkę wydarzeń września 1939 roku. Możecie je zobaczyć tuż obok dawnego Starego Rynku, obecnie noszącego nazwę Plac Legionów, od którego proponujemy Wam zacząć zwiedzanie, gdyż to doskonały punkt orientacyjny, a poza tym najłatwiej znaleźć w pobliżu miejsce do parkowania.

Wieluń – pozostałości kościoła pw. św. Michała

Lecz Wieluń to nie tylko historia najnowsza, ponieważ miasto może się pochwalić ponad 700-letnią tradycją (nadanie praw miejskich: lata 80-te XIII w.). I to do tego nie byle jaką. W końcu nie każdy gród w naszym kraju może z dumą nosić miano królewskiego, a tak w istocie było w tym przypadku. Murowany zamek wzniósł tu król Kazimierz Wielki, zaraz po wielkim pożarze z 1335 roku, który doszczętnie strawił większość drewnianej zabudowy. Oczywiście aby miasto było godne takiego władcy, poza postawieniem twierdzy, zadbano także o to, by nie zabrakło innych niezbędnych elementów charakterystycznych dla ówczesnego, średniowiecznego grodu. Powstały zatem solidne, grube mury chroniące przed atakami z zewnątrz, ufundowano kościoły oraz sprowadzono zakonników, a także wytyczono przebieg głównych ulic, który nawet dziś, mimo znacznych zniszczeń w latach 1939-1945 (70-75% zabudowy) jest jeszcze dobrze zauważalny. Przez kolejne stulecia miasto dzięki korzystnemu położeniu na trasie szlaków handlowych oraz słynącym z przedsiębiorczości mieszkańcom w szybkim tempie się rozwijało i bogaciło. Przez pewien czas, w trakcie rozbicia dzielnicowego, z nadania Władysława Opolczyka było nawet stolicą odrębnego księstwa z prawem bicia własnej monety, srebrnego denara zwanego „Moneta Velunes”. Jeszcze za Jagiellonów, którzy włączyli z powrotem Wieluń do Rzeczypospolitej, miastu wiodło się doskonale. Tutejszy zamek odwiedzali zarówno Władysław Jagiełło, jak również jego syn Kazimierz Jagiellończyk. Jednak, jak mówi znane powiedzenie, wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. W przypadku stolicy Ziemi Wieluńskiej to „kiedyś” nastąpiło wraz z nadejściem XVII stulecia. Do upadku świetności Wielunia przyczyniło się wiele czynników i to zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych. Miasto ubożało na skutek epidemii i pożarów. Natomiast przysłowiowym gwoździem do trumny okazał się potop szwedzki oraz wojna północna z lat 1700-1721, po których Wieluń już nigdy nie odzyskał swojej dotychczasowej ważnej pozycji na mapie Rzeczypospolitej.

Wieluń – pozostałości murów miejskich

Co zatem pozostało z dawnego królewskiego grodu który tak brutalnie doświadczany był przez los? Poniżej przedstawiamy listę miejsc, do których zawitaliśmy tym razem, a które naszym zdaniem stanowią pozycje obowiązkowe dla każdego, kto tu przybędzie. Na wstępie musimy jednak jasno powiedzieć, że Wieluń samych zabytków nie ma aż tak wiele i osoby, które nastawią się jedynie na zwiedzanie mogą być zawiedzione. Za to braki w tej kwestii miasto nadrabia mnóstwem zieleni i parków, ładnymi, w dużej mierze odnowionymi uliczkami oraz kawiarniami serwującymi pyszne lody i ciastka. Tych ostatnich naliczyliśmy ostatnio chyba z kilkanaście. Dopiero, gdy się spojrzy na to wszystko jako na całość, otrzyma się obraz Wielunia, który my Małki tak bardzo lubimy odwiedzać…

Co warto zobaczyć wpadając tu, podobnie jak my, na parę krótkich godzin?

Wieluń – budynek Starostwa Powiatowego z 1843 r. Dawniej stał tu zamek królewski.

Po pierwsze klasycystyczny pałac, znajdujący się w zielonym otoczeniu Parku Miejskiego im. Żwirki i Wigury. Wybudowano go na polecenie komisarza obwodu wieluńskiego Fryderyka Augusta Goleńskiego w 1843 roku. Obecnie mieści się tu siedziba Starostwa Powiatowego. Gmach w swoich podziemiach skrywa zabytkowe, gotyckie piwnice, ponieważ wybudowano go na podwalinach zamku królewskiego pamiętającego czasy Kazimierza Wielkiego. Jako że stan średniowiecznej warowni z każdym rokiem stawał się coraz gorszy, a pożar miasta z dnia 18 marca 1791 zniszczył ją praktycznie doszczętnie, pozostawiając jedynie wieżę oraz fragmenty murów, ostatecznie zapadła decyzja o zastąpieniu gmachu nowym, bardziej przystającym do współczesności. Podczas nalotów z września 1939 całkowitemu zniszczeniu uległo południowe skrzydło pałacu. Prace nad odbudową zostały przeprowadzone w latach 60-tych. Gdyby ktoś z Was miał ochotę dowiedzieć się więcej o wieluńskim zamku królewskim zapraszamy TUTAJ.

Wieluń – W tle widoczny Ratusz, a na pierwszym planie rzeźba Wojciecha Siudmaka „Wieczna Miłość”

Spod Starostwa Powiatowego warto przespacerować się w stronę obecnego Ratusza. Pochodząca z XIX wieku siedziba wieluńskiego magistratu, została umiejętnie wkomponowana w jedyną zachowaną bramę miejską, która obecnie pełni funkcję ratuszowej wieży, a z której codziennie o 11:59, przez 40 sekund, rozbrzmiewa tutejszy hejnał. Od razu rodzi się pytanie czemu nie dokładnie w południe jak w innych miejscowościach? Otóż odpowiedź jest banalnie prosta i brzmi: by hejnał nie kolidował z kurantami wygrywającymi melodie z kolegiaty Bożego Ciała. Dlaczego warto zatem zobaczyć, tak zwaną Bramę Krakowską? A chociażby po to, by na własne oczy przekonać się którędy wjeżdżali do miasta ówcześni mieszczanie oraz kupcy przybywający tu na handel z całej Europy. Poza tym najprawdopodobniej to właśnie ta wieża widnieje w herbie Wielunia. Jeżeli jest to prawda, tu historycy jednak do końca nie są zgodni, to można powiedzieć, iż mamy do czynienia z prawdziwym symbolem miasta. W czasach kiedy Wieluń w całości otoczony był pierścieniem murów obronnych, była to jedna z trzech bram miejskich. Pozostałe dwie (Wrocławska oraz Kaliska) nie przetrwały do dnia dzisiejszego. Podzieliły one niestety los większości fortyfikacji i decyzją włodarzy (1823 rok) zostały rozebrane. Kiedy przyjrzycie się dokładnie Bramie Krakowskiej, na pewno zauważycie zegar umieszczony na jej najwyższej kondygnacji. Pierwotnie znajdował sie on w kościele pw. św. Michała, lecz po zbombardowaniu Wielunia oraz rozbiórce pozostałości tej świątyni, hitlerowcy postanowili go przenieść właśnie do magistratu. O nazistach, w kontekście miasta, można napisać praktycznie same negatywne rzeczy, ale akurat ta decyzja była jak najbardziej trafiona, bo wyróżniająca się otynkowanymi ścianami zegarynka wygląda na ratuszowej wieży doskonale.

Wieluń – Brama Krakowska

Kolejnym miejscem w Wieluniu, którego nie można pominąć są planty im. Jana Pawła II, które powstały w XIX wieku, na miejscu zasypanej fosy, otaczającej kiedyś całe miasto. To zdecydowanie jedna z naszych ulubionych pozycji na tutejszej mapie turystycznej. Za każdym razem, gdy tylko przyjeżdżamy do Wielunia, nie możemy odmówić sobie przyjemności spaceru alejkami poprowadzonymi wśród starannie utrzymanej zieleni. Na plantach nie brakuje ławek, na których można przysiąść i nieco odpocząć, a ostatnio odkryliśmy nawet siłownię na świeżym powietrzu oraz plac zabaw, z czego najbardziej ucieszyła się oczywiście Madzia. Dodatkową atrakcją jest możliwość zobaczenia na własne oczy pozostałości dawnych murów obronnych. Ich częściowo zachowany, a częściowo zrekonstruowany, około stumetrowy odcinek ciągnie się wzdłuż ulicy Podwale (od Bramy Krakowskiej) i obejmuje między innymi ruiny Baszty Prochownia oraz odbudowaną w ostatnich latach Basztę Męczarnia. Więcej o historii, wyglądzie oraz tym co pozostało do dzisiaj z dawnych, wieluńskich fortyfikacji możecie przeczytać TUTAJ.

Ruiny Baszty Prochownia
Baszta Męczarnia

Opisując zabytki i ważne miejsca Wielunia nie moglibyśmy pominąć również licznych kościołów i klasztorów, będących chyba najlepiej zachowanymi świadkami historii oraz dawnego bogactwa tego miasta. Nie sposób ich nie zauważyć podczas spaceru. Ze swojej strony proponujemy odwiedzenie przynajmniej kilku z nich: Kolegiatę Bożego Ciała (XIV w., ufundowana przez Kazimierza Wielkiego), kościół św. Mikołaja (ufundowany przez księcia Władysława Opolczyka, wzniesiony w latach 1370-1380, odbudowany w XVII w. po pożarze), kościół i klasztor Franciszkanów,  kościół św. Józefa Oblubieńca (część dawnego kolegium pijarskiego, wybudowany ok 1740 roku), czy też położony nieco na uboczu, na terenie dawnego cmentarza – kościół św. Barbary pochodzący z 1521 r.

Kościół św. Józefa Oblubieńca
Kolegiata Bożego Ciała

Doskonałym zwieńczeniem wycieczki po Wieluniu na pewno będzie złożenie wizyty w Muzeum Ziemi Wieluńskiej, mieszczącym się w pochodzącym z XVII wieku budynku dawnego klasztoru sióstr Bernardynek. Jeżeli choć troszkę interesuje kogoś historia tego regionu leżącego na pograniczu Wielkopolski i Śląska, jak również i samego miasta, to z całą pewnością jest to propozycja dla niego, zwłaszcza że cena za bilet nie jest wygórowana i wynosi jedynie 5 PLN dla osoby dorosłej. Na stałą ekspozycję składają się tu trzy wystawy, które opowiadają o czasach najdawniejszych, o tutejszej wsi z początku XX stulecia oraz o tragicznych wydarzeniach z września 1939 roku. Więcej informacji można znaleźć TUTAJ.

Muzeum Ziemi Wieluńskiej – na pierwszym planie fragmenty Baszty Skarbczyk

Jednak pod dawny klasztor warto podejść nawet wtedy, kiedy nie zamierza się zwiedzać samego muzeum, bowiem znajduje się on w bardzo przyjemnym otoczeniu Parku im. Rotmistrza Pileckiego. Tu, podobnie jak chociażby na opisanych przez nas wcześniej plantach im. Jana Pawła II, znajdziecie ławki do odpoczynku i relaksu, a także spory plac zabaw dla dzieci. No i na koniec oczywiście trzeba też wspomnieć o pozostałościach dawnych murów miejskich, które mimo że w szczątkowej formie, tu całkiem ładnie zostały wkomponowane w zielone otoczenie. Ich najważniejszym elementem są ruiny tak zwanej Baszty Skarbczyk, która swoją nazwę wzięła od funkcji jaką pełniła, czyli klasztornego skarbca.

Muzeum Ziemi Wieluńskiej
Muzeum Ziemi Wieluńskiej

Nawet się nie obejrzeliśmy, a już zrobiło się późno i nastąpił odpowiedni moment, by jechać do domu. Madzia była już wyraźnie zmęczona, o czym co chwilę zaczynała dawać znać. Co by tu nie mówić zasnęła, jak tylko wsiedliśmy do samochodu i odpaliliśmy silnik:) Tego dnia wróciliśmy do Wrocławia niezwykle zadowoleni, a przy tym bogatsi o całą gamę pięknych wspomnień. Jak już pisaliśmy wyżej, Wieluń poznaliśmy znacznie wcześniej, dlatego wizyta w tym mieście była dla nas raczej formą przyjemnego spaceru niż sensu stricte zwiedzania. Za to wszystko pozostałe to totalnie pozytywne zaskoczenie. Przepięknie położony wiatrak w Kocilewie, czy też drewniane, XVI-wieczne kościoły to propozycje, które zdecydowanie możemy Wam polecić. Trochę jedynie żałowaliśmy, że nie udało nam się osiągnąć naszego głównego celu, jakim było zwiedzanie Muzeum Wnętrz Dworskich. Bardzo się na to nastawialiśmy, ale cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego. Jedno jest pewne do Ożarowa z chęcią zawitamy jeszcze raz.

Poprzedni artykułOłówek Pawła: parawaning
Następny artykułPiękniejszy świat Beaty: Lapidaria kaszubsko-żuławskie