Moja rodzina to cztery pokolenia silnych, optymistycznych kobiet. Jednej babci nawet nie znałam. Wiem od mamy, że była mądra i od taty, że była piękna. A biorąc pod uwagę to, że w czasach przedwojennych zaczęła studiować astronomię, śmiem twierdzić, że była wyjątkowa. Na nieszczęście ta wojna-łajdaczka urządziła wszystkim życie po swojemu i marzenia o międzygwiezdnych podróżach trzeba było odwiesić na haczyk.
Drugą babcię też ukształtowała wojna i trudy życia. I ten kształt był naprawdę piękny. Babcia sucha jak wiór, przeżarta przez tysiące popularnych bez filtra, zadawała kłam prozdrowotnej propagandzie. Ba, zadawała kłam wszelkim propagandom. Powtarzała nieraz: „W rządzie to lepiej mieć złodziei niż wariatów. Bo złodzieje tylko rozkradną, a wariaci nie dość, że rozkradną, to jeszcze zrobią w kraju taki kipisz, że tego nie ogarniemy przez kolejne pół wieku”. Jak widać babcia w sprawach wagi państwowej nigdy nie była optymistką. Za to odwrotnie w życiu. W życiu babcia to był sam optymizm. Bezwarunkowo wierzyła w swoje dzieci i swoje wnuki. Wysoko obstawiała zakłady w totolotku i zanim jeszcze wróciła do domu, już miała nagrodę rozdysponowaną co do grosza.
Babcia wtłoczyła mi w głowę wiele świętych prawd, od których na pewno święta się nie stanę, ale za sprawą których życie staje się bardziej znośne. Wśród tych prawd najwyżej oceniam tę: „Jak w życiu myślisz, tak masz”, co miało znaczyć mniej więcej tyle, że nie wolno myśleć fatalistycznie, bo złe myślenie przyciąga złe konsekwencje. Do dziś stosuję tę maksymę. Ja jestem wręcz tej maksymy ortodoksyjnym wyznawcą, dlatego obstawiam zawsze te najkorzystniejsze rozstrzygnięcia.
Pod względem zaszczepiania mi optymizmu mama mogłaby śpiewać z babcią w chórze. Mam od niej bezwarunkowe wsparcie, żeby nie wiem co. I choć czasem czuje się rozczarowana moimi niektórymi wyborami, dzielnie staje ze mną ramię w ramię do najtrudniejszych zadań. To te dwie kobiety, choć w innych słowach i za pomocą innych przykładów, kładły mi do głowy, że nie warto przejmować się tym, na co nie mamy wpływu, że czasem w życiu trzeba odpuścić i że warto znaleźć w życiu cel. Ważne, żeby ten cel nie był zbyt odległy i by był możliwy do osiągnięcia. By jasno i wyraźnie było go widać z pozycji, gdzie obecnie się znajduję. W razie gdyby jednak był dalej, niż mi się zdawało, mogłam liczyć na to, że któraś z nich poda mi lornetkę.
Tak więc ja też jestem silna. Trudno się dziwić i wstyd się nie cieszyć, gdy się ma taki garnitur genów. To mój główny kapitał, z którego skrzętnie korzystam. Przechadzam się po życiu i badam grunt. Upadam i się podnoszę. A jak mi chwilowo podnoszenie nie wychodzi, to przynajmniej sobie poleżę. Ze wszystkich możliwości leżenie nie jest takie złe, no, chyba, że leży się akurat w kałuży. Co też nie jest znowu aż takie najgorsze, skoro niektórzy potrafią wydać na kąpiel w borowinach poważne fundusze.
No i teraz z końcem roku podsumowuję, że rośnie mi oto w rodzinie czwarte pokolenie optymistek. Nie wiem, jak na to zapatruje się darwinowska teoria i czy tym przypadkiem nie roztrzaskujemy w drzazgi jakiejś poważnej naukowej reguły, ale w sumie z rachunków nie chce wyjść inaczej: Oliśka jest optymistką numer cztery – z urodzenia i z przekonania… przynajmniej biorąc pod uwagę to, jakie jej się szykują oceny na półrocze i jaką szkołę sobie planuje na dalszą edukację. Oliśka jest optymistką nieskończoną, gdy testuję na niej moje kulinarne wygibasy i gdy zapewnia, że jest w stanie okiełznać bałagan w swoim pokoju w czasie krótszym niż tydzień. Jest optymistką nawet wtedy, gdy w duży chłód ubiera się w ażurowy sweterek. „Nie marzniesz ty, córciu, w tych ażurkach w takie zimno?” – pytam w obawie, że gdy nie spytam, to będę miała na pieńku z rzecznikiem praw dziecka jeszcze bardziej niż mam obecnie i że NFZ ze mnie zedrze ostatnią koszulę. „Marznę, ale tylko w te dziurki. W nitki nie marznę” – odpowiada rezolutnie latorośl moja optymistyczna do granic.
Kończąc ten absurdalnie rozbudowany wstęp chciałabym wreszcie dojść do morału. Mam plan na ten rok. Wzmocniona genami i miłością optymistek z dwóch stron mojej osi chronologicznej, chciałabym znowu wyruszyć na rower. Zwiedzę piękne ziemie na północy naszego kraju. Jak pozwoli dobry Bóg i inne okoliczności nie przeszkodzą, zobaczę pustynię w Słowińskim Parku i jeziora na Kaszubach. Poznam jakieś mroczne tajemnice prasłowiańskich plemion i zabłądzę w korytarzach krzyżackich zamczysk. Sprawdzę, czy Wiślana Mierzeja jest taka wąska i dzika, jak mówią i czy można się tam kąpać na golasa. Pokonam w sumie prawie 800 km, codziennie będę stękać i będzie mnie bolała zupa, ale będę szczęśliwa jak nigdy. Taki mam plan na ten nadchodzący rok. Właśnie dziś przyjechały niezbędne mapy. Gdy stanę na tych mapach, widać ten cel całkiem wyraźnie już nawet bez lornetki.
Szanowni Państwo, który to już rok składam Państwu życzenia przeróżne… Już mi się nie chce silić na oryginalność, bo to trudne po tylu edycjach. Być może więc będę się powtarzać, ale powiem to: bądźcie dla siebie mili nawzajem i dla siebie samych. A może nawet w pierwszej kolejności dla siebie samych. Bo jak kochamy siebie, akceptujemy swoje małe wariactwa, to całe życie jakoś tak gładziej się układa. Jak mamy wsparcie we własnych myślach, we własnej rodzinie i przyjaciołach, to nie jest w stanie złamać nas nic. Co najwyżej nas trochę powygina…
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl