Są rzadkie niemal tak jak wilki, a przez wiele lat w ogóle nie było ich na terenie powiatu świdnickiego. Myśliwi próbują przywrócić szaraki naturze, jednak to bardzo trudny proces. Dzisiaj zakończył się trzyletni program przywracania populacji zająca, wspierany przez Fundusz Ochrony Środowiska. To jednak nie może być finał.
–Ostatnie strzelanie do zajęcy miało miejsce na naszym terenie w 1996 roku, dwa lata później szarak trafił na listę zwierząt pod ścisłą ochroną, na której pozostaje do dzisiaj – mówi prezes Koła Łowieckiego „Głuszec” Leszek Ciarkowski. Koła „Głuszec”, „Knieja” i „Dzik” wzięły udział w trzyletnim programie przywracania populacji zajęcy w powiecie świdnickim. Do akcji dokłada się Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej we Wrocławiu. I tak „Głuszec” na zakup 150 zajęcy rocznie wydało ponad 53 tysiące złotych (dotacja stanowiła ok. 26 tysięcy), „Knieja” – na 180 zajęcy rocznie wydało ponad 63 tysiące przy dotacji 31,5 tysiąca złotych, a „Dzik” – również na 180 szaraków rocznie blisko 60 tysięcy złotych (30 tysięcy zł dotacji).
– Koszty obejmują tylko zakup zwierząt, natomiast na tym wydatki się nie kończą. Zwierzęta trzeba dokarmiać i monitorować – dodaje Leszek Ciarkowski. Dzisiaj on i Jerzy Dutkiewicz, prezes Koła Łowieckiego „Knieja” przewodzili myśliwym podczas ostatniej akcji wypuszczania zajęcy. Przed tygodniem szaraki wypuścili członkowie koła „Dzik”. – Efekty nie są takie, jakich oczekiwalibyśmy – przyznają myśliwi. – Po wypuszczeniu 300 zajęcy spodziewaliśmy się, że wciągu dwóch lat „nasza” populacja zwiększy się do 600 osobników, a naliczyliśmy tylko około 200 – rozkłada ręce prezes Ciarkowski. – Mimo że to bardzo płodne zwierzęta i mają do 4 miotów w roku, ich szanse na przetrwanie są coraz mniejsze.
Przyczyn jest wiele. Przede wszystkim to zmiana charakteru produkcji rolnej. – Wielkie monokulturowe uprawy, ciągnące się na setkach hektarów. Zające nie mają co jeść – tłumaczą myśliwi. Szaraki padają także ofiarą ogromnej populacji lisów i drapieżnych ptaków: jastrzębi, kruków, myszołowów.
By zwiększyć szansę zajęcy na przetrwanie, w dniu wypuszczenia z klatek myśliwi wystawiają na kilka godzin posterunki. – Dyżury trwają do 22.00, staramy się przepłoszyć drapieżne ptaki – mówią.
Projekt przywracania zajęcy oficjalnie kończy się w przyszłym roku, ale już teraz wiadomo, że na tym nie można poprzestać. – Skorzystaliśmy z dopłat, ale na co dzień od lat za własne pieniądze prowadzimy introdukcję bażantów i kuropatw – dodaje prezes Ciarkowski. Niewykluczone, że podobnie będzie z szarakami, których wciąż jest bardzo mało. Na Dolnym Śląsku obowiązuje całkowity zakaz strzelania do tych zwierząt.
/asz/