Strona główna Magazyn Refleksje Piękniejszy świat Beaty: „Pasmo mąk”

Piękniejszy świat Beaty: „Pasmo mąk”

0

Jeśli ktoś sobie wyobraża, że codziennie zamiast pracować, tak sobie tylko siedzę i dłubię w tych szmatkach, że ciągle jest przyjemnie i relaksowo, to jest w błędzie tak głębokim, jak dekolt Joanny Krupy na pierwszej lepszej gali wręczenia pierwszych lepszych statuetek. 

Robota

 Teza, że sobie siedzę i dłubię, jest prawdziwa jedynie w połowie i jedynie czasem. Bo dziubię zwykle dwanaście godzin ciurkiem, a przyjemność kończy się już po czterech. Pozostała część dniówki to więc ciężka harówka. Do tego dochodzą jeszcze ludzie o złożonej osobowości i garniturze przypadłości psychologiczno-socjologiczno-fizjologicznych tak złożonym, że Philip Zimbardo nie rozkminiłby tego przez najbliższych czterdzieści lat.

 A ludzie, jak to ludzie, mają swoją osobowość i nie wahają się jej używać na zakupach. Postanowiłam więc opisać kilka sylwetek, z jakimi miałam do czynienia w ostatnich dniach:

 1) Filuterny Pan Rzetelny – wie, że ma do wydania sporo kasy. Niby to więc zagaja temat, że chce ją zostawić u mnie, ale ponieważ kasa jest naprawdę spora (całe, ciężko pożyczone, porażające swoim rozmiarem, okrągłe 7% najniższej krajowej), Pan Rzetelny prosi o rzetelną wycenę. Od razu uprzedza, że porówna cenę analogicznych wyrobów u konkurencji i jeśli będę grzeczna, to znaczy najpewniej najbardziej rzetelna, to do mnie wróci i kupi. No i  po tygodniu istotnie wraca. Składa zamówienie, ale nieśmiało zaznacza, że byłoby miło dostać jakiś rabacik, bo to robi „dobrą atmosferę”. Moje obserwacje pokazują jednak, że „dobra atmosfera” wywołana rabacikiem od uprzednio do bólu rzetelnie obliczonej ceny kompletnie mi się nie udziela. Może i jemu humor się buduje i perspektywa dobrze przeprowadzonej transakcji wzrasta, ale nade mnie ściągają czarne chmury finansowych niedoborów i niezapłaconych faktur za prąd.  Koniec końcem i krakowskim targiem zostajemy przy rzetelnej cenie i darmowej przesyłce. Darmowej dla niego, bo przecież nie dla mnie…

 2) Bandytka Erudytka – składa taka zamówienie, prowizje i podatki nabijają mi się w momencie kliknięcia i potwierdzenia przez nią klawisza „kup teraz”. I dalej cisza. Telefon głuchy. Mail głuchy. Płatności brak. Na moje nieśmiałe westchnienia, że wprawdzie prawo przewiduje możliwość zrezygnowania z zakupu podejmowanego na odległość w ciągu 14 dni od zakupu, jednak chęć takiej rezygnacji należy przekazać w dowolnej formie sprzedającemu. I jeśli już nie z poczucia obowiązku, to ze zwykłego szacunku dla cudzej pracy, albo choćby z przereklamowanego dobrego wychowania należałoby tak uczynić. Pani najpierw strzela focha i prycha. Prychanie wydaje jej się jednak zbyt mało spektakularne, gdy nie może tego wyartykułować przez megafon na stadionie narodowym. Wyśle więc jeszcze kilka maili z napomnieniem, że nikt jej nie będzie wychowywał, że nie z takimi miała do czynienia i nie u takich jak ja rezygnowała z zakupu bez uprzedzenia. A w ogóle to ona ma wyższe wykształcenie i gadać z krawcową poduszek ona nie będzie. O!  Jak by to miało coś do rzeczy…

 3)  Matka Adwokatka Dwulatka – zwykle robi niewielkie zakupy i niby to mimochodem, przy okazji i w biegu rzuca propozycję, że gdyby to nie stanowiło dla mnie kłopotu, chętnie przyjęłaby jakiś słodki drobiażdżek dla słodkiego maluszka, którego właśnie powiła /zaczął właśnie ząbkować/ idzie do pierwszej klasy stracił pierwszą pracę. A gdy się drobiażdżek maluszkowi spodoba, to kto wie, jakie jeszcze zakupy zdecydują się wspólnie u mnie zrobić. A nawet jeśli Matka na zakupy jednak nie wróci, to w ramach wdzięczności wystawi opinię (jedynie pozytywną, bo jakżeby inaczej) na swoim niedawno założonym, ale już bijącym rekordy popularności (120 odwiedzin i 3 obserwujących) parentingowym blogasku. Otóż wbrew temu, o co się mnie posądza, potrafię sobie wyobrazić, że taka Matka Adwokatka rodziła swe dziecię w największych bólach tego padołu, a samo dziecię przecudnej jest urody i miliona nieprzebranych talentów, i już choćby z tego tytułu należy jej się rąbek nieba,  to jednak ryzykuję utratę potencjalnej chwały na blogu i odmawiam oddawania wyrobów za darmochę. W odpowiedzi słyszę, że nie potrafię robić interesów i nie doceniam rosnących na sile alternatywnych kanałów sprzedaży. No, nie sposób się z tym nie zgodzić. Trenerzy rozwoju osobistego pewnie hurtowo załamują nade mną ręce.

 No, tak więc lawirując w kierunku puenty – przypomniał mi się pewien ksiądz, który na ślubie moich przyjaciół grzmiał, co każde słowo zawieszając na chwilę  głos, co zapewne miało dodać dramaturgii: „Małżeństwo to pasmo cierpień i mąk…” I właśnie to dudniące mi w uszach do dziś, okrąglejące i odbijające się od ścian kościoła słowo „mąk”, wraca teraz do mnie we wspomnieniach, w kontekście mojej pracy. Tak, tak… rękodzieło i rzemiosło to nie tylko przyjemność i niewysychające źródło satysfakcji. To też pasmo – no, może pasemko – cierpień i mąk, o jakich nikt nas nie uprzedza, a które trzeba jednak wpisać w ryzyko wykonywania tego zawodu. Pasmo, za które nie należy się żadna renta ani żaden ekwiwalent. Całe szczęście, że to tylko margines… Dłubanie dla pozostałej, przeważającej, bądź co bądź, części moich odbiorców jest raczej przyjemne.  No i koty też uwielbiają tę robotę.

Beata Norbert

Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na  atrillo.pl

Poprzedni artykułCzary Penelopy: Domowy gorący kubek
Następny artykułMagazyn Swidnica24.pl na weekend