„Powrót” to film skrajnie nieefektowny, siedzący w swojej niegroźnej niszy i czekający na zagubionych wędrowców, którzy przypadkiem natrafią na ten przedziwny świat. „Powrót” pewnie nikogo nie porwie, nie będzie figurował w rankingach i statystykach, ani też nie doczeka się zagorzałych dyskusji na swój temat. Ci jednak, których zbieg okoliczności przywiedzie do kina, wyjdą bogatsi o małą cząstkę wrażliwości.
To bowiem obraz, który nie przekonuje w zwiastunie i niekoniecznie intryguje od pierwszych minut, ale budując swoją skromną rzeczywistość, mniej lub bardziej subtelnie kreśląc postacie, zmierza ku naprawdę soczystym, trudnym refleksjom i obrazom, które zapadają w pamięć. A zaczyna się niepozornie, bo oto syn przyjeżdża na ślub swojego podstarzałego ojca i rozlicza się z własną tożsamością. Trzeba więc zaakceptować ten punkt wyjścia i sumiennie podążając za wydarzeniami, zrozumieć tę przejmującą opowieść
A przyznać trzeba, że jest za czym i za kim podążać. Otrzymujemy sporo postaci, z której każda posiada swój własny, wewnętrzny konflikt i większe lub mniejsze problemy. Każdy też ma swoją przeszłość i właśnie ten wymiar historii interesuje reżysera najbardziej. Simon Stone snuje wielowymiarową mozaikę zależności i relacji, wgryza się w poszczególne ich aspekty i tworzy z tego uwspółcześnioną grecką tragedię, jednak znacznie subtelniejszą. Ciekawszym natomiast elementem całości jest pewna oschłość narracji – o przyszłych, przykrych dla bohaterów wydarzeniach wiemy szybciej od nich, zdajemy sobie sprawę, dokąd wszystko zmierza, więc jedyną opcją jest patrzenie na upadek niewątpliwie sympatycznych postaci. Być może dlatego erupcja emocji, która w pewnym momencie następuje, nie jest dla nikogo zaskoczeniem, ale wraz z jej wcześniejszą świadomością, dotyka jeszcze bardziej.
Z początku poetycko, delikatnie i nieco efemerycznie, jednak im głębiej wchodzimy w charaktery, im dalej w opowiadaną fabułę, tym bardziej drapieżna staje się kamera – zaczyna się intensywnie trząść, kompozycja kadrów zostaje zaburzona, by skupić się wyłącznie na panice, w jaką wpadają członkowie rodziny. Jedna z pań na sali kinowej, chcąc skomentować owe kołyszące się zdjęcia, powiedziała do swojej koleżanki: „Beznadziejnie nakręcony, aż mnie oczy bolą”. I faktycznie, patrzenie na ludzki dramat nie powinno być przyjemną czynnością, co zdecydowanie podkreśla reżyser, chcąc przez chaotyczny ruch kamery nie tylko wyrazić stan, w jakim znajdują się bohaterowie, ale specjalnie utrudnić obcowanie z wydarzeniami.
Jednak sednem „Powrotu” są niewątpliwie naturalistyczne kreacje obsady. To właśnie aktorskie popisy Ewena Lesliego, Paula Schneidera, czy młodej Odessy Young tworzą przybijającą atmosferę niepokoju o własną rzeczywistość i wspaniale obrazują powolny, stopniowy rozkład zażyłości. Gdzieś z boku wtóruje im stonowany Geoffrey Rush, który choć rzadko na ekranie, przyjemnie ubiera swój charakter w drobne detale i pozostawia miejsce dla młodszych, pełnych zaangażowania aktorów. I jak nigdy nie potrafiłem zaakceptować filmów zbliżonych do realnego świata, tak ten obraz poruszył mnie w wyjątkowy sposób, gdyż po raz pierwszy dane mi było odczuć, że te problemy mogą być rzetelnie rozpatrzone jedynie przez pryzmat tego, co nas otacza.
Kacper Poradzisz