Strona główna Bez kategorii Fantastyczna podróż do Indii

Fantastyczna podróż do Indii

1

Dokonał tego, o czym wielu mieszkańców Indii może co najwyżej pomarzyć. Spotkał czołową gwiazdę kina z południa kraju, reżyserów, dziennikarzy. Był przyjmowany z honorami i wielką życzliwością. Bartosz Czarnotta, mieszkający w podświdnickiej Krzyżowej student, podsumowuje trzytygodniową podróż do stanu Kerala.

IMG_20151215_131329

Bartosz Czarnotta i gwiazda indyjskiego kina Mohanlal

Bartosz Czarnotta jest studentem politologii, poetą, wikipedystą i autorem bloga o kinie południowych Indii. W Kerali i Tamilnadu jest chyba najpopularniejszym fanem z Europy. Przez trzy grudniowe tygodnie realizował swoja podróż marzeń, a było to możliwe dzięki wsparciu wielu osób i instytucji. Jednym z najbardziej ekscytujących momentów było spotkanie z Mohanlalem, gwiazdą kina i wpływowym politykiem, traktowanym w Kerali niemal jak półbóg. Co wydarzyło się później? Jak Bartosz podsumowuje wyprawę?

„Notka kolejna będzie próbą zebrania w całość wydarzeń od mojego spotkania z Mohanlalem aż po nasz wyjazd z Kerali. Obejmie także, szkicowo jedynie i przypuszczalnie, to co z całej keralskiej wyprawy może wyniknąć.

Przede wszystkim, warto wspomnieć, że niedługo przed końcem naszego spotkania przekazałem Mohanlalowi upominki. Znalazła się wśród nich flaga gminy Świdnica, nie zabrakło również publikacji książkowych poświęconych gminie i powiatowi świdnickiemu. Nie wypada pominąć i tego, że zdjęcie moje i Mohanlala z flagą gminy obiegło wkrótce później Facebooka, trafiło nawet na łamy papierowego wydania Times of India oraz cyfrowej edycji International Business Times of India.

Times of India artykuł
Droga powrotna z Trivandrum do Koczi była niewątpliwie męcząca, pełna niemniej radosnej satysfakcji, towarzyszącej człowiekowi zazwyczaj po zrealizowaniu marzenia. Przy czym, satysfakcja niewątpliwie mieszała się poczuciem wdzięczności dla tych, którzy temu marzeniu dopomogli (tak w Polsce, jak i w Indiach).

16 grudnia to burzliwy, wypełniony do ostatniej minuty dzień. Pełen ludzkiej życzliwości, wzruszającego wsparcia, wreszcie, swoistego medialnego szumu. To wreszcie nieprzewidziana wizyta w indyjskim szpitalu, zatem kolejna okazja do poczynienia spostrzeżeń, porównań i obserwacji.

Rozpoczął się kolejnym, jakże keralskim, oczekiwaniem. Oczekiwaniem na spotkanie z asystentem Mohanlala, Sajivem Somanem. Miał on, zgodnie z pierwotnym planem, towarzyszyć nam przy wymeldowywaniu się z Keys Hotel i przenosinach do Travancore Court. Ostatecznie jednak otrzymałem informację, zgodnie z którą spotkać mieliśmy się już w naszym nowym hotelu. Jak widać, elastyczny charakter planów, grafików i czasu w ogóle potwierdził się raz jeszcze. Zmusił nas po raz kolejny do przyjęcia specyficznej, cierpliwej rezygnacji, gotowej w każdym momencie zaakceptować nagłą, niespodzianą zmianę.

Wymeldowanie z Keys Hotel przebiegło w radosnej, niesamowicie życzliwej atmosferze. Nie obyło się bez wymiany spostrzeżeń na temat prostoty, życzliwości i wspaniałomyślności Mohanlala. Jak widać, duch ukochanej gwiazdy jest w Kerali wszechobecny. Każda rozmowa, w każdej nieomal sytuacji może doprowadzić do wspomnienia o niej. W każdym też przypadku takie wspomnienie wywołuje na twarzach życzliwy, pełen akceptującej dumy uśmiech.

z Ranjithem Sankarem 2Z Ranjithem Sankarem

Podobne wrażenie można było odnieść już w należącym do gwiazdy Travancore Court. Uprzejmość, usłużność, czasem nawet uniżoność obsługi na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Tym bardziej, że wszystkie wyrazy nadzwyczajnej życzliwości, które nas spotkały należy przypisać wspaniałomyślności Mohanlala. Nieczęsto się zdarza, by tak wielka gwiazda z tak wyraźną gościnnością podejmowała przybyszów z tak odległego, w dużej mierze nieznanego, kraju.

Wizyta w szpitalnej przychodni, do której z pewnych uciążliwych względów musieliśmy się udać, była interesującym doświadczeniem. Tłok, gwar, ścisk z jednej, a pewien specyficzny luz i spokój z drugiej to najbardziej wyraziste fragmenty szpitalnego wspomnienia. Jednocześnie, nie sposób nie wspomnieć o wnikliwym profesjonalizmie lekarza czy o opiekuńczym, troskliwym wsparciu jego czujnych asystentek.

Wieczorne spotkanie z wspominanym już kilkakrotnie asystentem Mohanlala pozostawiło kilka słonecznych, radosnych wspomnień. Sajiv raz jeszcze wspomniał o wyraźnej trosce gwiazdora o mnie i o mamę. Wyraził też nadzieję na nasze rychłe, ponowne spotkanie. Jak zaznaczył, Lal Sir może podróżować gdzie chce i kiedy chce. To kolejny z wielu drobnych, choć niewątpliwie znaczących dowodów na wpływy, możliwości i pozycję Mohanlala. Absolutna swoboda podróżowania w kraju, w którym wciąż znaczący odsetek obywateli nigdy nie opuścił granic własnego stanu rzeczywiście robi spore wrażenie.

17 grudnia w całości wypełniło spotkanie z jednym z moich najlepszych keralskich przyjaciół. Achu Thalappilil, bo tak właśnie nazywa się ów dobry znajomy, to niezwykle aktywny człowiek o rozlicznych, mocno zróżnicowanych aktywnościach. Reżyseria, piłka nożna i działalność polityczna to tylko część jego barwnych zainteresowań. Jego wizyta, poza aspektem towarzyskim, miała też inny cel. Kilka godzin spędziliśmy na nagrywaniu dubsmashów, opartych na scenach z dwóch popularnych keralskich filmów. Zwłaszcza jeden z nich, wykorzystujący fragment klasycznej komedii Sandesham zasługuje na uwagę. Padająca w nim fraza Polandine patti oraksharam mindaruth (nie wspominaj o Polsce) weszła bowiem na stałe do języka malajalam. Jak widać, polskie ślady odnaleźć czasem można w miejscach zupełnie nieoczekiwanych.

18 grudnia był, w porównaniu z poprzednimi dniami, znacznie spokojniejszy. Kolejne odwiedziny w galerii, kolejny seans filmowy, kolejne zmaganie z nieznanym, a pięknym językiem płynącym z ekranu. Wzruszenie wyrastające z ujrzenia genialnej Kajol na dużym, srebrnym ekranie. Nostalgia wywołana przez kilka starych filmowych wspomnień. I kolejne dowody sympatii okazywanej mi przez przypadkowo napotykanych Keralczyków. Dzień może nieco leniwy, pozwalający jednak nieco zebrać siły przed kolejnymi, zbliżającymi się spotkaniami i zobowiązaniami.

19 grudnia rozpoczął się po zdecydowanie zbyt krótkiej nocy. Śniadanie przerwane zostało spotkaniem z młodym, początkującym reżyserem Ananthu Rajanem. Przyjechał on na spotkanie ze mną aż z odległego Chennai. Spędziliśmy czas na niezwykle miłej, inspirującej rozmowie. Mówiliśmy o kinie Południowych Indii, omawialiśmy stojące przed nim szanse i zagrożenia. Omawialiśmy przede wszystkim potencjał, specyfikę keralskiego kina. Nie pominęliśmy również debiutanckiego filmu Ananthu, My Selfie, od niedawna dostępnego w serwisie Youtube.

Po spotkaniu z przedstawicielem najmłodszej generacji filmowców indyjskich przyszedł czas na rozmowę z twórcą o znacznie większym dorobku. Po kilku bezowocnych próbach udało mi się wreszcie umówić na spotkanie z Ranjithem Sankarem, reżyserem takich filmów jak nastrojowy i poetycki Varsham (2014) czy motywujący i odświeżający Su…Su…Sudhi Vathmeekam (2015). Ranjith zaprosił nas do swego, położonego na przedmieściach miasta, domu. Mieliśmy okazję poznać jego rodzinę i skosztować gościnnych, domowych wypieków.

W czasie dość długiej, około dwugodzinnej rozmowy, poruszaliśmy rozliczne tematy. Mówiliśmy o indyjskim i światowym kinie. Wspominaliśmy o niezwykłym zróżnicowaniu Indii (w tym także samej Kerali) i wypływających z niego konsekwencjach. Omawialiśmy szanse, jakie stoją przed tworzącymi w języku angielskim pisarzom w Indiach. Dotknęliśmy kwestii odbioru dzieła filmowego bez znajomości języka, w którym zostało stworzone. Nie ominęliśmy też tematu recenzji filmowych i tego, jak powinny być tworzone. Opowiadałem memu indyjskiemu rozmówcy zarówno o Polsce, jak i o Dolnym Śląsku. Wskazywałem na rozliczne intrygujące i warte odwiedzenia miejsca w Polsce, także w kontekście poszukiwania potencjalnych plenerów filmowych. Mój rozmówca dopytywał o liczebność indyjskiej (przede wszystkim zaś keralskiej) diaspory w naszym kraju. Wyraził także nadzieję na własne, rychłe odwiedziny w Polsce.

Ze spotkania z Ranjithem Sankarem udaliśmy się do Lulu Mall, gdzie miała się rozpocząć premiera muzyki do jednego z filmów, uroczystość o tyle ważna bo związana z obecnością kilku znaczących gwiazd. Niestety, najpierw kolosalne korki w drodze do galerii, a później, ogromny tłok już na miejscu uniemożliwiły jakiekolwiek spotkanie z którymkolwiek ze spodziewanych filmowców. Trudno natomiast zapomnieć sympatyczną rozmowę z przypadkowo spotkaną Szwedką, od niedawna mieszkającą w Koczi na stałe. Sympatyczna Skandynawka ze stoickim spokojem znosiła nieznośny, wieczorny upał. Wyraźnie ucieszyła się też, słysząc, że przyjechaliśmy z Polski.

IMG_20151215_183753

20 grudnia naznaczony był już, niestety, nieznośnym tchnieniem zbliżającego się opuszczenia Kerali. Niemniej, jednocześnie, przyniósł kolejne niezapomniane spotkanie. Moim rozmówcą był, przybyły z nieodległego Aleppey Syam Nair, asystent i podopieczny słynnej wokalistki K. S. Chitry. Spędziliśmy około godzinę na interesującej rozmowie. Rozmawialiśmy o niezwykłym talencie wokalnym K.S. Chitry, jej niezwykłej aktywności i pasji, jaką wkłada w swoją pracę. Omawialiśmy niezwykłe zamiłowanie wokalistki do podróży, jej niezwykłą, legendarną wręcz otwartość i pokorę. Poruszaliśmy też kwestię jej długoletniej przyjaźni z Mohanlalem oraz jej relacje z drugą ikoną Kerali, Mammoottym. Wreszcie, mówiliśmy o tym jak Chitra dowiedziała się o mojej pasji do indyjskiego kina. Otrzymałem zapewnienie, że słynna wokalistka postara się ze mną spotkać następnym razem. Syam wyraził również pewność, że Madame wkrótce odwiedzi Polskę. Nie sposób też zapomnieć prezentu, który mi wręczył. Był to model tradycyjnej keralskiej łodzi mieszkalnej – jednej z popularniejszych atrakcji miejscowej turystyki. Ja natomiast przekazałem Syamowi moje dwie książki poetyckie oraz polsko-angielski przewodnik po Świdnicy.

21 grudnia był ostatnim dniem naszego pobytu w Kerali. Około 4 po południu opuściliśmy hotel, żegnani przez, jak zwykle niezmiernie życzliwą, obsługę. Przedtem, oczywiście, opublikowałem na Facebooku pożegnalny post skierowany do wszystkich indyjskich znajomych i przyjaciół. Spotkał się z niezwykle ciepłym, serdecznym odzewem.
Podczas lotu z Koczi do Abu Zabi obejrzałem film Mythri z Mohanlalem. Można powiedzieć, że było to symboliczne zamknięcie tego niesamowitego, niezwykłego wyjazdu. Wyjazdu, który nie byłby możliwy bez wsparcia wielu wspaniałych osób i instytucji w Polsce. Który nie doszedłby do skutku bez wsparcia Świdnica24 jak również hojności Gminy Świdnica, Nadleśnictwa Świdnica czy Funduszu Regionu Wałbrzyskiego. Wyjazdu, który nie byłby w pełni udany, gdyby nie wspaniałomyślność i wielkoduszność keralskiej ikony, która w pewnym momencie dostrzegła zwyczajnego fana indyjskiego kina z Polski.”

Poprzedni artykułFredro na bis!
Następny artykułEtniczne kolędowanie