Jego wejście oznajmił ryk z tysiąca gardeł. Tak witano gwiazdora indyjskiego filmu Mohanlala. A Mohnalal w tych niecodziennych okolicznościach witał Polaka, mieszkańca podświdnickiej Krzyżowej, wielkiego admiratora indyjskiego kina – Bartosza Czarnottę. Bartosz od pierwszych dni grudnia jest w podróży po indyjskim stanie Kerala. Wyprawie patronuje Swidnica24.pl.
Bartosz Czarnotta podczas rozmowy z gwiazda indyjskiego kina Mohanlalem
Bartosz Czarnotta jest studentem politologii, poetą, wikipedysta i autorem bloga o kinie południowych Indii. W Kerali i Tamilnadu jest chyba najpopularniejszym fanem z Europy. Zapraszamy do pełnej pasjonujących wydarzeń relacji z kolejnych dni wyprawy:
Kolejne dni to naszej wyprawy to specyficzna mieszanka nerwów, oczekiwania, rozczarowań i ogromnej radości. To niezwykły zbiór interesujących, niespodziewanych refleksji, nagłych, przytłaczających wzruszeń i przyjacielskich spotkań. Spróbuję zrelacjonować je,i dać choćby przybliżony obraz naszej niecodziennej wyprawy.
Na początku prawdopodobnie przydatną będzie pewna refleksja dotycząca charakteru Keralczyków. Nie jest to w żadnym wypadku krytykancka, zrzędliwa uwaga, raczej chłodna obserwacja wynikła z codziennego doświadczenia. Najprościej rzecz ujmując, mieszkańcy Kerali mają dość swobodne i względne poczucie czasu. Określony, planowany termin nigdy nie jest ostatecznym. Umówione, wyczekiwane spotkanie w zasadzie nigdy nie odbywa się o czasie. Spóźnienie nie jest nietaktem. Jest raczej stałym, koniecznym nawykiem, którego trzeba się nauczyć. Stąd i w moje relacje wkradła się irytująca nieregularność, na polskich czytelnikach robiąca wrażenie zaniedbania.
Zapowiadałem w poprzedniej relacji wywiad dla stacji Reporter TV, którego miałem udzielić 10 grudnia. Wywiad nie doszedł do skutku, trudno orzec czy z racji wielogodzinnego spóźnienia dziennikarza, czy to po prostu z braku woli przeprowadzenia nagrania. W zamian wziąłem udział w czymś w rodzaju kampanii promocyjnej na potrzeby niedawno powstałego serwisu informacyjnego Indian Telegram. Poproszono mnie o wypowiedzenie kilku krótkich zdań zakończonych swojsko brzmiącym pozdrowieniem w miejscowym języku.
11 grudnia upłynął w rytmie leniwego, plażowego szumu. Zadziwiające, że w grudniu popularna wśród turystów plaża Cherai świeci smętnymi pustkami, zachęca raczej do mglistej melancholii niż do błogiego lenistwa rodem z turystycznych folderów. Miłe, choć może nietypowe było to, że znalazło się na owej plaży (jednak!) kilku francuskich turystów, a nawet sympatyczna kobieta z dalekiej Brazylii. 12 grudnia błyszczał spokojem niczym wysprzątany, hotelowy pokój. Można chyba powiedzieć, że tutaj, w tym sielskim, błogim kraju czas płynie jakimiś dziwnymi, pokręconymi interwałami. Można i chyba dodać, że w szumie miejskich, ciekawskich palm kryje się pewnie jakaś część odpowiedzi na tego typu europejskie, tutaj pewnie nie do końca zrozumiałe wątpliwości.
13 grudnia spotkałem się z przedsiębiorcą i pasjonatem kina, Ranjithem Sasikumarem. Odbyliśmy dosyć długą, bardzo miłą i pouczającą rozmowę. Omawialiśmy zarówno podejście Keralczyków do czasu (jak widać ten motyw powraca ciągle, w najróżniejszych kontekstach i konfiguracjach), jak i obecną sytuację keralskiego kina. Mówiliśmy o wpływie, jaki na Keralczyków wywierają ich dwie najukochańsze gwiazdy (czyli, co warto raz jeszcze przypomnieć, Mohanlal i Mammootty). Omawialiśmy cechy charakteru wyróżniające tą gwiazdorską dwójkę. Wspomnieliśmy o poruszającej prostocie Mohanlala, wskazaliśmy na dobroduszną, wspaniałomyślną charyzmę Mammootty’ego. Nie zabrakło też przykładu – długo nie zapomnę drobnego nagrania, na którym kilkuletni synek mojego rozmówcy stoi na baczność z dziecięcą szczerością oddając honory swojej ukochanej gwieździe.
14 grudnia odwiedziliśmy Muzeum Figur Woskowych w Oberon Mall w Koczi. Nieco dziwny, nieco może magiczny przybytek czegoś na kształt skondensowanej sławy. Poszczególne figury (od tej przedstawiającą legendarnego tamilskiego gwiazdora Rajinikantha aż po tą upamiętniającą Matkę Teresę z Kalkuty) patrzyły na nas nieco natarczywym, jakby zbyt prawdziwym wzrokiem. Ciekawe (choć to może trochę dziwaczna dygresja) ile prawdy o danej postaci kryje jej woskowa figura?
15 grudnia to dzień niezwykle, niesłychanie wręcz pamiętny. Rozpoczęty wczesnym rankiem, naznaczony nieco może przydługą podróżą. Okraszony dwoma filmami obejrzanymi w uprzejmym, chłodnym samochodem. Przede wszystkim jednak wymagający wyjątkowo obszernej, nawet wielosłownej relacji. Tego dnia wyruszyliśmy sprzed hotelu około godziny 6.00 rano. Czekała nas licząca około 200 kilometrów droga, której celem było Trivandrum, siedziba keralskiego rządu stanowego. Trzeba w tym miejscu nadmienić, że ze względu na splot kilku czynników podróże w tym zakątku Indii trwają znacznie dłużej niż w Polsce. Pokonanie 200 kilometrów samochodem w warunkach keralskich oznacza podróż trwającą przynajmniej 5, 5 godziny. Nie jest to, raczej, wina dróg. Te bowiem, zwłaszcza zważywszy na specyfikę keralskiego klimatu, utrzymane są w wyjątkowo dobrej kondycji. Przyczyn takiego, a nie innego tempa podróżowania, szukać należy zatem gdzieś indziej, zapewne w jakimś złożonym, nieoczywistym splocie rozmaitych czynników.
Pojechaliśmy do Trivandrum w szczególnym, wyjątkowym celu. Kilka dni wcześniej, podczas wspominanej przeze mnie rozmowy z asystentem Mohanlala udało się ustalić, że będziemy mogli się spotkać z uwielbianym gwiazdorem. Datę spotkania wyznaczono właśnie na 15 grudnia. Miejscem spotkania miał być elitarny Mar Baselios Eng. College. Mieliśmy być na miejscu nieco wcześniej, tak, by można było pouzgadniać pewne szczegóły natury organizacyjnej.
Po męczącej, długotrwałej podróży dotarliśmy do Trivandrum przed południem, około 11.00. Okolice koledżu zwiastowały rangę wydarzenia. Były udekorowane między innymi kilkoma znacznej wielkości portretami Mohanlala, można też było odszukać plakaty witające innego dostojnego gościa – kardynała Baseliosa Cleemisa, katolikosa Syro-Malankarskiego Kościoła Katolickiego. Warto też wspomnieć, że uroczystość miała być poświęcona promowaniu przeszczepów. Każdy z dostojnych gości miał wygłosić krótkie, kilkunastominutowe najwyżej przemówienie.
W Trivandrum powitał nas Sajiv Soman, asystent Mohanlala. Do powitań przyłączył się dyrektor Mar Baselios Eng, College. Z tym ostatnim miałem przyjemność zamienić kilka słów, opowiadając przede wszystkim o mojej miłości do indyjskiego kina.
Mohanlal przybył na miejsce nieco ponad godzinę od naszego przyjazdu. Jego nadejście obwieścił niezwykły, potężniejący z każdą chwilą ryk, wydobywający się z przeszło tysiąca gardeł. Tłum, zarówno zgromadzony w koledżu, jak i czuwający na zewnątrz, skandował rytmicznie Lalettan ki Jai! (Niech żyje Lalettan!) Nigdy nie odczuwałem potęgi legendarnego gwiazdora z podobną intensywnością jak wówczas. Nigdy też też z podobną wyrazistością nie zdałem sobie sprawy z tego jak unikalnym na skalę światową fenomenem jest wpływ gwiazd kina na całość życia społecznego w Południowych Indiach.
Lalettan (niech mi będzie wolno użyć jego keralskiego, pieszczotliwego tytułu) przed wejściem na scenę i zajęciem przygotowanego dlań miejsca przywitał się ze mną i zapytał o moje samopoczucie. To jeden z wielu przejawów jego niesłychanej prostoty i skromności. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak wielka gwiazda jest jednocześnie tak naturalnym, bezpośrednim człowiekiem.
Uroczystość, którą rozpoczęło odegranie keralskiego hymnu stanowego, dostarczyła mi wielu wzruszeń. Kardynał Baselios Cleemis w swoim przemówieniu podziękował mi za moje starania na rzecz promocji keralskiego kina. Przypomniał także, iż przyjechałem do Kerali z ojczyzny Jana Pawła II. Mohanlal natomiast wspominając o mnie mówił dłuższą chwilę w malajalam, wzbudzając rzęsiste, głęboko mnie wzruszające oklaski.
Po okolicznościowych przemówieniach dostojnych gości znalazłem się na scenie, obok Mohanlala. Początkowo byłem zbyt poruszony, by powiedzieć cokolwiek sensownego. Po chwili jednak nadzwyczajna charyzma gwiazdora nieco złagodziła moje zdenerwowanie. Lalettan raz jeszcze zapytał o moje samopoczucie, potem zaś przeprosił, że nie będzie mógł ze mną porozmawiać po uroczystości. Dodał jednak, iż nie jest wykluczone, że w przyszłym roku odwiedzi Polskę. Będziemy zatem mogli porozmawiać znacznie dłużej. Dodał, że polecił swemu asystentowi przekazać mi wszystkie swoje filmy dostępne na rynku. Na koniec nakazał zakwaterować nas w należącym do niego hotelu Travancore Court w Kochi.
/Bartosz Czarnotta/
Podróż wsparli: Gmina Świdnica, Nadleśnictwo Świdnica, Fundusz Regionu Wałbrzyskiego, Fundacja Symbioza oraz prywatni sponsorzy.