Od jakiegoś czasu zauważam niepokojącą i nieco dziwną tendencję infantylnienia kobiet, aby tak oględnie je nazwać, z mojej półki wiekowej. Ubierają się na różowo, paradują w kitkach z lizakiem w ręku, ustawiają stopy do wewnątrz jak małe dziewczynki, zachowują się również zgodnie z przyjętą pozą. A język? Cóż to z język w ich ustach? Te wszystkie zdrobnienia, zmiękczenia… Na myśl o tych dziwacznych słownych zestawieniach zaczyna mnie mdlić.
Pomyślałam sobie jednak, że ten trend być może jest teraz obowiązujący lub że użytkowniczki tegoż odnoszą wymierne korzyści z pozy, jaką tak chętnie przybierają. Stąd może warto pokusić się o taki eksperyment, zinfantylnieć na chwilę, we własnych oczach się skompromitować, ale podnieść swoje notowania na rynku.
Tak więc idąc tym tropem, ja w wersji „mulę róż” brzmię tak:
Wiecie jaką słitaśną tkaninkę sobie kupiłam wczoraj? No mówię Wam – cud malina!
Jak widzę taki materiał na składzie, to miękną mi kolana. Oba! To z uszkodzoną łękotką też. Dobrze, że miękną obydwa, bo przecież bym kulała, gdyby nie to. I tak sobie stoję w tym sklepie, patrzę i myślę sobie: kupić ten kupon czy nie kupić? No, takie mam jaranko na tę szmatkę. I cała pamięć mi się uruchamia. I mi babcia wraca przed oczy w tej minucie, jak mi daje oblizywać miskę z surowego ciasta. Tak mi staje ta babcia i się uśmiecha, i mówi: „masz pojedz sobie, Beatko”. I oczy mi mgłą zachodzą na to wspomnienie. I łza na rzęsie mi się trzęsie. Nie żeby na tej tkaninie była taka sama miska albo coś. Po prostu była taka lamperia w spiżarce, gdzie babcia te miski trzymała. Nie udała się babci chyba jakaś farbiana mieszanka, że próbowali z dziadkiem w spiżarce, a w mieszkaniu nie mieli już odwagi.
No i tak mi się to przypomniało: ten róż i te miski.
I aż poczułam w ustach smak tego surowego ciasta, który po upieczeniu nigdy już nie smakował tak dobrze. Aż mi się oczy zaszkliły. To sobie pomyślałam: ech kupię ten kupon. Cóż ja tracę, biduleńka. Nic nie tracę przecież. Co najwyżej ze dwie dychy mi ubędzie, ale jak coś ładnego stworzę, to może się połakomi ktoś, u kogo też babcia miała lamperie na różowo.
PS
Chciałam jeszcze wspomnieć, że wtedy, jak babcia piekła te ciasta, często śpiewały skowronki, klekotały bociany i była rosa, jak biegałam boso po trawie o świcie. Że wiatr rozwiewał mi płowe włosy, a białe myszki sznurowały mi trzewiki pod kolana, podczas gdy gołąbki gruchały oddzielając groch od popiołu. Tylko nie wiem, gdzie to przypiąć, żeby było ładnie i w tym duchu.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi zapraszamy do sklepu Beaty Norbert: www.zapachydoszafy.na.allegro.pl