Gdyby nie życzliwe zainteresowanie przechodnia, pomoc strażników miejskich i dobre serce jednego z mieszkańców Świdnicy, mógł umrzeć pod maską samochodu. Kilkutygodniowy kot zaklinował się w silniku samochodu. Jest nie tylko wolny, ale ma już własny dom.
Strażniczka Monika Wiśniewska z uratowanym kotem
Rozpaczliwe miauczenie usłyszała wczoraj 18.00 osoba, idąca ulicą Riedla w Świdnicy. Głos wydobywał się spod maski samochodu. Przechodzień na pomoc wezwał Straż Miejską. Funkcjonariusze odnaleźli właściciela auta. Po otwarciu maski okazało się, że między elementami silnika siedział mały kot. Zwierzak po otwarciu maski uciekł pod następne auto. Historia powtórzyła się jeszcze raz. Strażniczka mocno się nagimnastykowała, by nie zranić kota i wreszcie go zabrać. – Potrzebowała trochę czasu i sprytu, ale udało się – mówi Marek Fiłonowicz ze Straży Miejskiej. – Akcję cały czas obserwował młody mężczyzna, który wezwał nas na pomoc i natychmiast zadeklarował adopcję zwierzaka. Kot prosto spod maski samochodu trafił do nowego domu.
/asz/