Strona główna Wydarzenia Świebodzice Ortografia im niestraszna

Ortografia im niestraszna

1

„Moja czteroipółgodzinna tużpoświąteczna podróż…” – tak zaczynało się świebodzickie dyktando – i już było wiadomo, że nie będzie to prosta sprawa. Skomplikowana opowieść o wyprawie na jedną z karaibskich wysp roiła się od językowych pułapek w stylu: „półdiablę, tuż-tuż, pośrodku, raz-dwa, jam session”. Ale uczestnicy z entuzjazmem przystąpili do zmagań z językiem polskim i obecnymi w nim internacjonalizmami.

Świebodziczanie dyktando pisali 28 listopada w Zespole Szkół Integracyjnych w Cierniach. Przystąpiło do niego 30 osób w dwóch kategoriach: dorośli i młodzież. Wszyscy pisali ten sam tekst, ale w dwóch salach.

Językowe wygibasy to nie jedyna atrakcja, przygotowana przez szkołę. Na zmęczonych ortografią uczestników czekał także wspaniały poczęstunek w postaci napojów i pysznych, domowych ciast.

Jury w składzie: przewodnicząca – Justyna Gąsior, członkinie: Halina Serafin, Małgorzata Chojda-Ozga, Sylwia Słomińska, Irena Horbaczewska, Anna Ozgowicz, Dorota Gaboń-Bochenek, przez kilkadziesiąt minut sprawdzało nasze błędy, a następnie ogłosiło laureatów.

W kategorii kategoria „uczniowie”: tytuł Mistrza Ortografii – zdobyła Aleksandra Subczak, wyróżnienia powędrowały do: Martyny Dziakowicz i Wiktorii Zawadzkiej.

W kategoria „dorośli” Mistrzem Ortografii została Karolina Ceven, a wyróżnienia otrzymały Agnieszka Bielawska-Pękala i Małgorzata Grudzińska.

Wszyscy uczestnicy otrzymali pamiątkowe dyplomy a zwycięzcy i wyróżnieni – pióra oraz długopisy, ufundowane przez patrona honorowego dyktanda, burmistrza  Bogdana Kożuchowicza.

Wszystkie wyrazy znajdujące się w dyktandzie zawarte są w Wielkim Słowniku Ortograficznym PWN opracowanym przez Aleksandrę Kubiak-Sokół, bądź w Poradni Językowej PWN prowadzonej przez Redaktora Naczelnego Słowników Języka Polskiego profesora Mirosława Bańko.

TEKST DYKTANDA:

Moja czteroipółgodzinna tużpoświąteczna podróż wodolotem płynącym z Aruby na Martynikę dobiegała końca. Z oddali widziałam nieduży port, białe maszty łodzi i rozproszone wzdłuż wzgórz niewielkie domki.

Na kursie wyłaniał się smukły, wielopiętrowy superjacht. Zapamiętałam napis widniejący na biało-granatowym kadłubie – „Luna”. Dobiliśmy do brzegu, a urok tego niecodziennego miejsca spowodował, iż zmęczenie raz-dwa czmychnęło. W porcie miał mnie odebrać ktoś z hotelu. Już po chwili zauważyłam zaparkowanego w poprzek drogi jeepa [dżipa] z hotelowym logo. Oparty o niego mężczyzna w rozchełstanej koszuli żuł gumę i patrzył w moją stronę.

Mój pierwszy znajomy na wyspie okazał się menadżerem [menedżerem, managerem] hotelu. W okamgnieniu opowiedział mi o niemal każdej z siedemdziesięciu restauracji w północno-zachodniej części Martyniki. Dało się wyczuć w tej opowieści coś opiekuńczego, a zarazem pełnego czułości wobec wyspy, którą ten rodowity ponadczterdziestodwuletni paryżanin wybrał na swój dom. Pascal okazał się hulajduszą nieposkromionym. Wiódł żywot doprawdy żywiołowy, nieraz rażąco nieprzyzwoity i prawdziwie hipisowski [hippisowski]. Choć nieco niedowidział, było z niego niezłe półdiablę, które po wielokroć stawało się prowodyrem horrendalnych chryj.

Nazajutrz, dokładnie o dziewiątej, pokojówka w jasnozielonej koszulce polo znienacka wniosła tacę ze śniadaniem. Pośrodku drewnianego stołu na tarasie rozłożyła talerze z croissantami, owoce, konfitury i masło na kostkach lodu. Z pewnością świetnie znała zasady savoir-vivre’u [savoir-vivre]. Uśmiechając się, zaczęła parzyć kawę. Zobowiązana francuską kurtuazją, zapytałam, skąd jest i jak się dziś ma. Elena zdawała się tylko na to czekać. Pochodziła z Hiszpanii, na Martynice mieszkała od dziesięciu lat, mówiła, że uwielbia malować i w ogóle pociągają ją artyści. Przyznała, że jest dziś wykończona, bo prawie całą noc spędziła na plażowym jam session.

Po wypiciu lekkostrawnego [lekko strawnego] soku przyrządzonego z miąższu słodko-kwaskowatej marakui przejrzałam kilka porządnych lifestyle’owych [lifestylowych, lajfstajlowych]  magazynów. Lekturę przerwał mi plusk wody uderzającej o stożkowate, jakby naostrzone kamienie. Tuż-tuż obok rozhasana hałastra pelikanów niczym strzała zanurzyła się w morzu, wyławiając pokaźne ryby. Ten rytuał towarzyszył mi co dzień podczas pobytu na wyspie. Urzeczona karaibskim pejzażem rozejrzałam się melancholijnie dookoła. Otaczały mnie rzucające cień na nieprzeniknioną głębinę masywne skały. Pośrodku woda o różnobarwnym i niewyobrażalnym kolorze, kompletna cisza. Gdyby nie dyskretne zraszacze podlewające rośliny dookoła, czułabym, że jestem w miejscu niezdobytym przez człowieka.

Autorki dyktanda: Justyna Gąsior i Jolanta Bieniasz

Konsultacja naukowa: Aleksandra Domka-Kordek, językoznawca, korektorka i redaktorka w Wydawnictwie Uniwersytetu Opolskiego.

Poprzedni artykułPotrącił pieszą
Następny artykułStrzegomska bazylika wyróżniona