Ponadczasowy klasyk. Pewnie większość z Was widziała. Pewnie dawno temu. Warto obejrzeć jeszcze raz, bo każda grupa wiekowa może zwrócić uwagę na coś innego.
„Stowarzyszenie Umarłych Poetów” to przede wszystkim wspaniała historia i wspaniały Robin Williams. Chociaż ta rola nie wydaje się z pozoru być bardzo pracochłonna, to, jestem pewna, że musiał włożyć wiele wysiłku, żebyśmy uwierzyli, że jest Johnem Keatingiem – specyficznym nauczycielem angielskiego. Ale Williams jest jednym z ‘aktorów kompletnych’, zagra wszystko. W pracy stosuje metodę Stanisławskiego, rola pochłania go całego. Grał role komediowe, ale z powodzeniem wcielił się też w mordercę. Nic dziwnego, że na swoim koncie ma Oscary, Złote Globy i wiele innych nagród.
Chyba każdy uczeń marzy, żeby mieć takiego nauczyciela, jak John Keating. Lekcje, które wydawałyby się nudne były najbardziej ekscytującym przedmiotem. Na swoich lekcjach łamał normy ustalone w konserwatywnej szkole. Uczył, jak mieć własne zdanie. Uczył przeżywać życie. Carpe diem.
Jest to opowieść o dorastaniu, o wierze w człowieka, przyjaźni i dążeniu do spełnienia marzeń. Na początku filmu zastanawiałam się, dlaczego jest on określony jako dramat: mówi wartościach ważnych wartościach i cechach młodego człowieka w niezwykle pogodny, barwny sposób. Chłopcy początkowo uważali poezję za ‘obciach’, jednak potem-traktowali jak rzecz magiczną. W niekonwencjonalny sposób zostało im objaśnione, na czym polega konformizm i jak się go wystrzegać, a także jak po prostu BYĆ SOBĄ.
„Stowarzyszenie…” to też historia miłości. Nie o miłości do kogoś, ale do czegoś. Neil miał w życiu jedną, jedyną pasję – teatr. Jednak cała rzecz dzieje się w konserwatywnym środowisku, gdzie dzieci nie mają prawa sprzeciwić się woli rodziców. A plan dla Neila był inny, więc nie miał on nic do powiedzenia. I to właśnie ten wątek dramatyczny, który nadaje filmowi całkiem nowy wymiar.
Jak już wcześniej pisałam, jest to opowieść dla każdego. A szczególnie dla osób, które cenią sobie wspaniałą obsadę i nietuzinkową całość. I Oscara na koncie!
Adrianna Woźniak