Tkanie życia: Jarosław Solarz

    1

    Wywiad z, niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.

    Zawsze jest taki moment, chwila, w której można dzięki błahostce od razu poznać nieznajomego wcześniej człowieka. Dla mnie to czasami jedno słowo, czasami ton głosu, a także gest. Buduję sobie wówczas obraz mojego nieznajomego i nie potrzebuję do tego wskazówek innych.

    Od kilku dni starałem się o spotkanie  z Jarosławem Solarzem i coś wiecznie stawało nam na przeszkodzie. W końcu udało się. Ale zanim do tego doszło, usłyszałem w słuchawce – „Proszę zadzwonić za pół godziny, tata kąpie braci”. Przyznam, że to od razu zbudowało mi portret mojego dzisiejszego bohatera. I to, co nastąpiło później, było tylko potwierdzeniem tego zdania wypowiedzianego przez córkę pana Jarka. Bo Jarosław Solarz, świdnicki piłkarz, a obecnie menadżer sportu jest niezwykle troskliwym ojcem. Miłość do rodziny wyniósł z domu. To ona, rodzina, jest dla niego najważniejsza. Zapewnienie jej bezpieczeństwa jest dla niego bezwzględnym priorytetem. Nawet jak marzy, to marzy o zdrowiu i szczęściu swoich najbliższych. Myślę, że to najpełniej określa, iż nasz bohater jest po prostu dobrym człowiekiem. Wychował się na świdnickim Osiedlu Młodych  i z nim był zawsze związany. Może poza kilkoma epizodami związanymi z grą w krajowych i zagranicznych klubach piłkarskich. Bo piłka nożna to jego druga miłość, poza rodziną. Grał od najwcześniejszych lat. Najpierw na osiedlowym boisku, później na wielu, wielu znanych stadionach Polski i Grecji.

    Nasz dzisiejszy bohater „Tkania życia” jest wychowankiem Polonii Świdnica. Później grał w wałbrzyskich klubach KP i Górnik Wałbrzych. Gra w rundzie jesiennej sezonu 2001/2002 w barwach Łużyc Lubań dała mu okazję posmakowania występów w drugiej lidze. Później grał w zespole Polaru Wrocław. Tam spędził 1, 5 sezonu, by latem 2003 roku zacząć bronić barw GKS Bełchatów. W Bełchatowie Solarz grał przez rok, skąd przeszedł do KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. W Ostrowcu również spędził jeden sezon, aby KSZO zamienić na inny świętokrzyski klub, HEKO Czermno. Beniaminek, po sezonie gry na drugim froncie, spadł z powrotem do trzeciej ligi, a Jarosław Solarz powrócił w rodzinne strony do Śląska Wrocław. W klubie z ulicy Oporowskiej grał przez pół roku, żeby po raz pierwszy w karierze wyjechać do zagranicznej ligi. Solarz trafił do Grecji, do drugoligowego zespołu APS Zakynthos. Zagrał tam w 17 meczach u boku dwóch innych Polaków – Grzegorza Skwary i Macieja Nuckowskiego. Niestety, mała kolonia polskich piłkarzy nie pozwoliła utrzymać się klubowi w drugiej lidze greckiej. Klub spadł z ligi, a pan Jarek wrócił do rodzinnego miasta.

    Przez pewien czas występował ponownie w rodzinnym klubie Polonia/Sparta Świdnica. Dzisiaj, mimo że grę traktuje może mniej prestiżowo, wybiega na boisko w składzie zasłużonego (powstał w roku 1969) klubu Grom Witków, który plasuje się na szczycie tabeli ligi okręgowej. Przede wszystkim spełnia się zawodowo jako menedżer sportu posiadający licencję FIFA i PZPN. Jego podopieczni to m.in. Janusz Gol, grający obecnie w warszawskiej Legii i Arkadiusz Piech z Ruchu Chorzów. Obaj świdniczanie od urodzenia.

    Jarosław Solarz to bardzo sympatyczny i otwarty człowiek. Kocha swoje sześcioletnie bliźniaki Mateusza i Kubę. No i dwie panie – szesnastoletnią Ewelinę i zawsze tę samą żonę, Dorotę. Przyznaje, bez chwili zastanowienia, że czuje się spełniony i jako sportowiec, i jako mężczyzna, dla którego rodzina jest najważniejsza.

    Czy pomimo codziennych obowiązków ma pan jeszcze czas na marzenia? A jeśli tak, to o czym marzy Jarosław Solarz?

    – Pewnie, że mam i wszystkie one są jakoś związane z tym, co jest dla mnie najważniejsze. Po pierwsze, marzę o tym, by zdrowie i szczęście nie omijało mojej rodziny. By trwało to jak najdłużej. A po drugie – marzę, by Mateusz
    i Kuba, kiedy dorosną, pokochali piłkę nożną jak ich ojciec, i by w ich karierze pomagali im moi podopieczni Janusz Gol i Arek Piech. Ja poświęciłem im sporo czasu i widzę tego efekty, i może oni też kiedyś tak zrobią. To jest moje sportowe marzenie.

    Wacław Piechocki

    Poprzedni artykułCzary Penelopy: Żółta papryka w oleju
    Następny artykułInternet bez tajemnic: Odkrywamy YouTube