Armeńskie sześciolatki od początku września mają trzy razy w tygodniu dwugodzinne zajęcia z gry w szachy. Podobno nic tak nie rozwija analitycznego i strategicznego myślenia jak ta gra. A naszym maluchom funduje się, jako nieprzygotowany pomysł edukacyjnej reformy, ogłupiające gierki komputerowe, które chyba jedynie uzależniają od tej „piekielnej maszyny”. I nie świadczy to o mojej wrogości do komputera i budowanej wokół niego rzeczywistości. Po prostu od dłuższego czasu ze znaczną rezerwą podchodzę to tzw. wirtualnego świata, któremu sporo ludzi ufa bezgranicznie i pokłada w nim nadzieję na rozwiązanie swoich problemów. Chyba większej pomyłki nie można sobie wyobrazić. Dla mnie komputer i Internet, od chwili poznania go, a było to na początku nowego stulecia, czyli w roku 2000, był li tylko narzędziem. Pomocnym i olśniewającym, które miało pomagać mi w realizowaniu tego, co zamierzałem. To nie on kreował mnie i moją rzeczywistość. Choć zdarzały się chwile, że przesiadywałem przed monitorem godzinami, to większą część stanowiła praca, której komputer był zasadniczym narzędziem.
W poprzedni weekend przeczytałem w GW, z odświeżonym layautem, bardzo interesujący reportaż o niejakim Jaronie Lanierze – „papieżu” wirtualnych światów, amerykańskim informatyku, kompozytorze i futuryście, twórcy terminu wirtualna rzeczywistość. Autorką jest Jennifer Kahn, amerykańska dziennikarka publikująca m.in. w „New Yorkerze”, „National Geographic” i „New York Timesie”. Ukazał się on w lipcu tego roku właśnie na łamach „New Yorkera”. Zaciekawił mnie, bo to, co dzisiaj mówi Lanier, jest wyjątkowe, nietuzinkowe i w żaden sposób nieprzystające do histerii panującej na płaszczyznach facebookowych i twitterowych. Już sam tytuł intryguje jak diabły i każe zajrzeć głębiej – „Uciekłem z Facebooka, jestem szczęśliwy”.
Jak pisze Kahn, Laniera nazywa się często „wizjonerem”. W latach 80-tych był jednym z pionierów wirtualnej rzeczywistości; przypisuje mu się stworzenie tego terminu. W 2001 r. doradzał scenarzystom antyutopii Spielberga „Raport mniejszości”. Od 2006 r. jest konsultantem Microsoft Research. Niedawno stał się wyrocznią dla tych, którzy narzekają na zmiany społeczne wywołane przez nowoczesne technologie. W zeszłym roku wydał książkę „You Are Not
a Gadget: A Manifesto” („Nie jesteś gadżetem. Manifest”) – prowokacyjną krytykę technologii cyfrowych. Wikipedię nazywa triumfem „rządów umysłowego motłochu”, serwisom społecznościowym, takim jak Facebook i Twitter zarzuca, że odbierają użytkownikom człowieczeństwo.
„Nastolatki – pisze – energicznie zabiegają o swój wizerunek w sieci, ale powoduje nimi raczej strach niż miłość”. Gdy rozmawiamy o programie Facebooka , który pozwala rozpoznawać twarz, sarka: – „Z tego się zrobi jeszcze bardziej paranoiczne społeczeństwo i udawane życie zbiorowe. Jak w komunizmie, gdzie ludzie prowadzili podwójne życie – jedno lipne na pokaz, dla Stasi, a drugie ukryte, podziemne.”
Lanier wcale nie skarży się na to, że technologie zawładnęły naszym życiem, lecz na to, że nie dały nam dość w zamian – miała być uczta, a jest automat z napojami. Dla większości ludzi pociągające jest to, co Laniera właśnie odstręcza od Facebooka – forma pośredniczenia w relacjach społecznych. Stajemy się lustrem przekazującym informacje i nie staramy się mieć wpływu na ich kreowanie. Jak mawia inny informatyk, prof. Andy van Dam z Brown University – Tworzymy różne poziomy izolacji. Wysyłamy e-maila i nie musimy do kogoś dzwonić. Albo dzwonimy i nie musimy mu składać wizyty. Często używamy techniki wtedy, kiedy jesteśmy zbyt izolowani – kiedy szukamy nowych znajomych, bo czujemy się samotni lub uważamy, że nie potrafimy dotrzeć do tych, obok, których żyjemy.
Niebanalny człowiek, z jeszcze bardziej skomplikowaną historią swojej rodziny i swoją, który mówi, niczym grecka Pytia, więc każdy – czy to znudzony projektant stron internetowych, czy zatroskani rodzice, których dzieci wiszą na portalach społecznościowych – może uznać, że wyraża jego poglądy. To, że jest pionierem informatyki, podnosi jeszcze bardziej jego autorytet.
Dla mnie od ubiegłego weekendu Jaron Zepel Lanier będzie bezapelacyjnym guru tej przestrzeni.
Wacław Piechocki