Wywiad z, niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.
Jest chyba jedyną świdniczanką w Stowarzyszeniu Autorów „ZAiKS” – Związku Autorów i Kompozytorów Scenicznych – polskiej organizacji zbiorowo zarządzającej prawami autorskimi twórców. A to za sprawą jednej ze swoich długoletnich pasji komponowania i pisania piosenek. Kilka lat temu wygrała w Radiu Wrocław konkurs na przebój lata. Nagrodą był komplet kryształowych kieliszków, podobno bardzo gustownych.
Od tej pory skomponowała ponad 40 piosenek. Za cokolwiek się bierze, robi to z prawdziwą pasją i niezwykle rzetelnie. W świdnickim środowisku muzycznym uważana za prawdziwy autorytet. Pewnie dlatego, że ma za sobą występy w zespole pieśni i tańca „Mazowsze” i w teatrze na Targówku. „Anglistka” z zamiłowania i zawodu. Uczy w Zespole Szkół Budowlano-Elektrycznych. Tam też stworzyła blisko sześćdziesięcioosobowy zespół, z którym realizuje różne projekty artystyczne. Od niemal dziesięciu lat „zmaga się” z niezwykle skomplikowaną sztuką poetycką. Jej wiersze znalazły się w pięciu antologiach poezji wydanych przez szczecińskie wydawnictwo MAK. Napisała i realizowała spektakl muzyczno – poetycki o Janie Pawle II ze swoimi uczniami ze szkoły.
Pogodna, życzliwa innym. Czasami może zbyt ufna, co powoduje, że od czasu do czasu narażona jest na dotkliwe rozterki. Prawdziwa ciepła kobieta. Jest spontaniczna, uczuciowa, zapracowana na własne życzenie i jak przyznaje, ogromnie kocha życie. Ma ciągły „głód” sprawdzania się w czymś nowym, co daje jej możliwość rozwoju. Śpiewa, komponuje, nawet zajmowała się projektowaniem użytkowym. Szyje i szydełkuje. Potrafi bardzo wiele. Kiedyś po półrocznym pobycie w krajach arabskich wysłała do firmy Canon w Japonii zrobione wówczas zdjęcia. Otrzymała po pewnym czasie list z gratulacjami i zachętą do rozwijania iskry fotograficznej, którą dostrzeżono w jej pracach. Ma wśród tych pasji jeszcze jedną – świetnie gotuje. Dobrze czuje się w kuchni międzynarodowej – zna smaki arabskie, śródziemnomorskie, ale także tradycyjne polskie. Boi się ciemności, ludzkiej głupoty i zawiści. Są jednak dwie rzeczy, z którymi nie może sobie poradzić, ale bez których jednak można żyć. Pierwsza to lepienie pierogów – mimo prób nie wychodzą takie, jak powinny. A druga, to prawo jazdy. Nie może i chyba bardziej nie chce go zdobyć. Uważa, że nawet z takimi „mankamentami” można jednak czuć się dobrze i poznawać świat. A to poznawanie wychodzi jej także całkiem, całkiem… Ma wielu przyjaciół w kraju i zagranicą. Koresponduje z nimi, odwiedza ich, wymieniają się tym, co sprawia jej frajdę – przepisami na potrawy z całego świata.
Ostatnio poznała smak pisania i drukowania, tego co stworzyła. Współpracuje z jednym z miejscowych tygodników prowadząc w nim dział kulinarny. Lubi zwierzęta. Swojego rocznego kota Filemona nauczyła mruczeć słowo „mama”. Gdybym tego nie słyszał na własne uszy, pewnie uważałbym, że to przejaw jakiejś egzaltacji, – ale nie – to sprawdzalny fakt. Lidka Kasprzycka jest niezwykle rodzinna i w rodzinie znajduje te wartości, które są najważniejsze. Ma dwie siostry. Choć jedna z nich, Jadwiga, zginęła tragicznie w latach dziewięćdziesiątych, wciąż istnieje w pamięci ludzi, którzy ją znali wówczas. Druga, Ula, która mieszka z nią w tym samym rodzinnym domu, też jest niezwykle dynamiczną i kreatywną osobą. Gdy Lidka była dzieckiem, marzyła, by śpiewać i wstępować na scenie. I spełniło się to.
Czy dzisiaj też masz tego typu marzenia? A może inne, jakieś szalone i porywające, jakby z innego świata?
– Pewnie, że mam. Nie są takie szalone, choć niezbyt realne. Marzy mi się, by znaleźć się w miejscu, w którym można żyć w harmonii z naturą. Mogłabym tam sobie pisać, komponować. Nie jestem osobą tzw. materii. Mnie wystarczy duch. W końcu nie można spać jednocześnie w dwóch łóżkach, ani jeździć dwoma samochodami.
Wacław Piechocki