Trylogia o domu nad rozlewiskiem powstała z głębokiej depresji i była pisana do szuflady. Tymczasem historia Małgorzaty i jej bliskich osadzona w malowniczych krajobrazach Mazur sprzedała się już w 600 tysiącach egzemplarzy. – Nie spodziewałam się, nie przypuszczałam nawet przez chwilę, że ja, zwykła kobieta domowa, będę poczytną autorką – śmiała się Małgorzata Kalicińska na spotkaniach z czytelnikami w bibliotekach w Świdnicy i Żarowie. I zachęcała gorąco, by panie (a być może i panowie), kupiły bruliony albo zeszyty w kratkę i zaczęły spisywać rodzinne historie.
Małgorzata Kalicińska w filii MBP na Osiedlu Młodych w Świdnicy
Spotkania autorskie są jedną z konsekwencji popularności. – Trzeba jeździć, daleko, w mróz, śnieg – żartowała Małgorzata Kalicińska. – Jednak każde takie spotkanie niesie ze sobą niespodzianki, spotykam niezwykłych ludzi i ich historie. Jak niedaleko Olsztyna, gdzie w bibliotece, w olbrzymiej sali na sznurach były rozwieszone zdjęcia w sepii, zebrane po domach w całej wsi. Na jednym z nich para nowożeńców. Panna młoda w skromnej sukni, widać, że fotografia zrobiona długo przed wojną. I jakie moje zdumienie, gdy po autograf podeszła staruszeczka, grubo po 90-tce, i okazało się, że to właśnie ta panna młoda!
Także w Świdnicy wydarzyło się zaskakujące spotkanie. Okazało się, ze wśród czytelniczek jest osoba z bliskiej rodziny jednego z bohaterów autobiograficznych „Fikołków na trzepaku”, właściciela letniska pod Warszawą, do którego jako dziecko jeździła autorka książki.
– Spisywanie rodzinnych historii tak, jak je pamiętamy, będzie miało ogromna wartość dla naszych dzieci, wnuków – przekonywała Małgorzata Kalicińska. – Dzisiaj pewnie są zabiegane, zakochane, zajęte szkołą i przyjaciółmi, ale kiedyś tam będą chciały wiedzieć, kim była ciotka Fela czy wujek Roman, jak nazywali się pradziadkowie i skąd pochodzili. Warto zamieszczać nie tylko suche fakty, ale i dykteryjki, rodzinne żarty. To może być także świetna okazja do spotkań z bliskimi, których warto zaprosić na niedzielny obiad i przepytać o szczegóły, których nie pamiętamy.
Czytelniczki, same rozczarowane ekranizacją „Domu nad rozlewiskiem”, pytały o zdanie bohaterki spotkania na temat serialu z Joanną Brodzik w roli głównej. Małgorzata Kalicińska starała się mówić oględnie, jednak ostatecznie na serialu nie zostawiła suchej nitki. Zresztą, z kolejnej serii wycofała swoje nazwisko. Jej zdaniem powstał lukrowany gniot. – Polska ma fantastyczne doświadczenia w przenoszeniu powieści na ekran. „Lalka”, „Noce i dnie”, „Rodzina Połanieckich” dorównywały swoim pierwowzorom. Teraz prawa autorskie są tak skonstruowane, że autor ma najmniej do powiedzenia. Liczą się koszty, wiec wszystkie plenery tylko latem, a i sam scenariusz bez zastanowienia przerabia kto chce. Na pewno się pod tym nie podpiszę.
Ostatnią powieścią Małgorzaty Kalicińskiej jest „Zwyczajny facet”, powieść poruszająca rzadko wywoływany temat przemocy domowej, której sprawczyniami są kobiety. – O tym się praktycznie nie mówi, a od co najmniej 10 lat on narasta. Kobiety stają się coraz bardziej agresywne i myślę, że warto o tym mówić. Zapytana, czy będzie kontynuacja powieści, odpowiedziała kategoryczne nie. – Może postaci z tej historii pojawią się w innych powieściach? Nie wiem, na razie zapowiadam żadnej kolejnej książki, ale nad czymś tam pracuję – dodała skromnie. Być może tłem dla następnej historii będzie Korea Południowa, gdzie Małgorzata Kalicińska od 3 lat spędza znaczną część życia.
Czytelnicy mają jeszcze jedną szansę na spotkanie z autorką „Domu nad rozlewiskiem”. Małgorzata Kalicińska 7 maja będzie gościć w Miejskim Domu Kultury w Świebodzicach. Początek o godzinie 17.00.
asz