Życie jest pełne utrapień, niesprawiedliwości i trudów, a przy jego końcu wszystkich spotyka śmierć. A kiedy rezygnujemy ze wszystkiego, mówiąc za Koheletem ze Starego Testamentu, że to „marność nad marnościami”, nigdy w pełni nie będziemy usatysfakcjonowani z własnego życia i ciągle będziemy czuć niedosyt, żal za nieznanym. Świat wciąż idzie do przodu, wszystko się zmienia, a większość przyziemnych spraw mija. Często pochopnie stwierdzamy, będąc przygnębionymi lub cierpiąc, że egzystencja człowieka nie ma sensu, że wszystko to „marność nad marnościami”. Jeżeli wszystko, dosłownie wszystko, to znaczy, że wątpimy w uczucia, w miłość, w przyjaźń, a nawet w jakikolwiek sens stworzenia świata przez Boga. Dlatego słowa Koheleta nie są i nie będą dla mnie myślą przewodnią. Wierzę, że wszystko to, co mnie spotyka, nawet złe doznania, mimo że ranią, uczą i czynią mnie silniejszym. Są na świecie rzeczy, do których warto dążyć. Miłość, rodzina, przyjaciele. To najbardziej stałe elementy naszego życia i to one nadają mu sens. Jak większość ludzi nie chciałbym na łożu śmierci żałować sposobu, w jaki przeszedłem przez życie. Chciałbym wielu rzeczy spróbować, bo jeżeli nie zrobię ich za życia, to już nigdy. Ale czy dlatego, że wszystko ma swój kres, ze wszystkiego mamy zrezygnować? Jeśli tak, to jaki sens miałoby nasze życie? Do czego mielibyśmy dążyć? W jakim celu powołani zostalibyśmy do życia? „Vanitas vanitatum, et omnia vanitas” – „Marność nad marnościami, wszystko marność” A może jednak nie wszystko?
Kiedy ktoś przeczyta cytat z Księgi Koheleta, może błędnie stwierdzić, że Kohelet był pesymistą. Świadomość ta jednak nie przygnębiała go; z obserwacji wyciąga rozsądne i pocieszające wnioski: w życiu wszystko ma swój czas – „jest czas rodzenia i czas umierania; czas płaczu i czas śmiechu; czas wojny i czas pokoju”. A zatem, tak jak przemijają chwile szczęścia, tak też miną chwile złe. Życie na ziemi podlega bowiem jednemu stałemu prawu przemijania. Powinniśmy więc godzić się z tym, co nas spotyka, a ufność pokładać w Bogu.
Kohelet to mędrzec, który wszystko poznaje dzięki własnym doświadczeniom. Rozważa kwestie bogactwa, pracy, radości czerpanej z przyjemności życia, ale według niego i tak „wszystko to marność i gonienie za wiatrem”. Rozmyślając nad mądrością czy bogactwem, dochodzi się do wniosku, że są one przemijające i nie zapewniają pełnego szczęścia. Są tylko przyczyną zawiści innych lub kłopotem dla tego, który je posiada – „człowiek pracuje umiejętnie i sprawiedliwie, a innemu, który nie robił nic, wszystko na dział zostawi”.
Treścią „Księgi Koheleta” są rozważania nad sensem życia ludzkiego; to pytania, jaka droga prowadzi do szczęścia. Autor nie znajduje odpowiedzi na stawiane pytania. Większości ludzi zależy, by w chwili śmierci nie żałować tego, w jaki sposób przeżyło się życie. Ważne jest to, aby czerpać z niego garściami, by w złych chwilach płakać, w dobrych się śmiać.
Dopadły mnie takie myśli w piątkowe południe na świdnickim cmentarzu. Szedłem po raz ostatni odprowadzić bliskiego mi człowieka. Pogoda wymarzona na spacer. Brakowało co prawda świecącego słońca, ale był lekki mróz. I jak tu nie cieszyć się życiem?
Wacław Piechocki