Tkanie życia – Cecylia Piórkowska

    5

    Wywiad z, niekoniecznie, jednym pytaniem

    Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce chyba 10 lat temu. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie osoby bardzo hałaśliwej, której wszędzie jest pełno. Ale to tylko pozór. Pani Celina, bo tak wszyscy do niej mówią, to chodzące ciepło, optymizm i dobrać. Ma dla każdego czas i dobre słowo. Przy tym rzetelna w pracy i niezwykle dokładna. Na castingu ujęła swoich pracodawców tym, że dostrzeże każdą pajęczynę, genialnie piecze i robi najlepsze pierogi na świecie. Urodziła się w pobliskich Makowicach i tam spędziła dzieciństwo, a później młodość. Rodzina pochodziła z okolic Turka, w poznańskim. To ona ją ukształtowała. I choć nie wyrosła na „poznańską pyrę”, bo więcej w niej Dolnoślązaczki, to jednak z domu wyniosła szacunek dla ludzi, dobroć, rzetelność i otwarcie na świat. Nie jest rozrzutna, ale to nie jest słynna wielkopolska oszczędność, a raczej zdrowy rozsądek. Szybko nawiązuje kontakt z zupełnie obcymi ludźmi. Pracowała z mężem w dawnej świdnickiej „Siweli”. Mieszka w Świdnicy na osiedlu Zawiszów, jednak w każdą niedzielę odwiedza swoich rodziców w Makowicach. Są z nimi związani od pół wieku. Najpierw ojciec pani Celiny pracował w Makowicach przez 6 wojennych lat. Wrócił w 1948 roku i mieszkał z rodziną do ubiegłego roku, gdy zmarł. Pozostała jeszcze mama, brat i reszta rodziny.

    Pani Celina uważa, że wszystko co dobre w człowieku wynosi się z domu. To on nas kształtuje i pokazuje drogę na całe życie. Jest żoną, mamą i babcią. Teraz oczekuje z utęsknieniem na nową wnuczkę. Specjalnością pani Celiną są pierogi ze wszelkim nadzieniem, ciasta i torty. Choć teraz bardziej liczy się wygląd a nie smak, to jej wyroby nie mają sobie równych. Najczęściej w soboty bierze się za pierogi i lepi je dla całej rodziny. Bywa, że jest ich ponad 200 sztuk. Tajemnicą super pierogów pani Celiny jest ciasto. Elastyczne, niemal aksamitne, które powraca do swojego kształtu to naciśnięciu go palcem. Interesuje się polityką, sportem i uwielbia jeździć na rowerze.

    Czy w tej nieśpieszności życia codziennego, oczekując na wymarzoną wnuczkę jest jeszcze miejsce i czas na marzenia?

    – Pewnie, że tak. Marzy mi się mały domek na wsi. I ogródek przy nim. Może jeszcze do tego kury, kaczki i gęsi? Choć najważniejsze marzenie życia to być zdrowym. I samemu, i by mój mąż i dzieci – by wszyscy byli zdrowi. Bez tego zdrowia nic się nie udaje. Można mieć dużo pieniędzy, ale gdy człowiek jest chory, to na niewiele się to zda. Ten wymarzony domek na wsi staje się całkiem realny, bo zaczęłam grać w totolotka. I jak wygram, to pobuduję sobie taki domek. W końcu mój mąż jest budowlańcem.

    Poprzedni artykułŚwiąteczny powrót Ireny Jarockiej
    Następny artykułOkoło świąteczne refleksje