Miałam kiedyś fajne koleżanki. Z jedną mogłam godzinami rozprawiać o tworzeniu biżuterii z niczego, o malowaniu jedwabiu, o sztuce i architekturze. Też o naszych wspólnych doświadczeniach przy nauce kaligrafii w szkole średniej. Mamy sporo wspólnych doświadczeń. Zagraniczne wyjazdy, studencka praca w wakacje, nocne eskapady. Kawał życia.
Z drugą z kolei godzinami mogłam o podróżach. O trudach wędrówki. O satysfakcji ze zdeptanych butów. Rozpływałyśmy się w zachwytach nad mnogością endemitów w Sudetach i wyjątkowością naszych zabytków.
Dziś znajdujemy się po obu stronach barykady, która wyrosła nam nie wiadomo kiedy. Wyrosła wzdłuż naszych domów. Wyrosła w poprzek stołów. Nie potrafimy z sobą rozmawiać. Nigdy nie zamierzałam zajmować się polityką i mam światu za złe, że polityka zainteresowała się nami. Że tak brutalnie wkroczyła w nasze życia, zdezorganizowała codzienny rytm dnia i zrujnowała wieloletnie znajomości. Mam za złe, że nie możemy zajmować się pracą i rodzinnym życiem bez trwogi o jutro. Że nie potrafimy wyciągać wniosków z dorobku poprzednich pokoleń i że wciąż kusi nas, żeby uczyć się na własnych błędach. Że nie chcemy być na tyle wykształceni, aby samemu wyrabiać sobie opinię. Że wciąż potrzebujemy krzykaczy i tych, którzy dyktują nam, które książki mamy czytać i które filmy oglądać. Oraz tych, którzy ponad naszymi głowami chcą decydować, co jest moralne, a co takie nie jest.
Ale chcę wierzyć, że to niedługo się skończy. Że polityka wróci tam, gdzie jest na nią miejsce i że my tu, na miejscu będziemy znów mogli rozmawiać o tym co ważne – o endemitach, architekturze i muzyce Bacha.
Beata Norbert