Film traktujący o miłości? Melodramat lub komedia romantyczna. Dlaczego nie ma gatunku ‘pomiędzy’? Jesteśmy skazani na szlochy, dylematy i cierpienia albo oglądanie jak bohaterowie docierają się w zabawny sposób, a przy tym kilka tortów ląduje na twarzach współbohaterów. Złoty środek znalazła duńska reżyser, Lone Scherfig, i David Nichols – scenarzysta/autor książki.
Mamy dwóch głównych bohaterów, którzy są dla siebie, wydawałoby się, alter-ego. Emma – skromna, cicha, pracowita, dziewczyna z klasy robotniczej. Dexter – playboy, niezwykle towarzyski łamacz damskich serc. Poznają się w dniu zakończenia wspólnych (!) studiów i zostają przyjaciółmi. Postanawiają spotykać się co roku tego samego dnia – 15 lipca. Od początku miotają się od przyjaźni do miłości. Co w ciągu wydarzeń wynika z takiej relacji? Warto się przekonać.
W filmie śledzimy, co Emma i Dexter robią w ów dzień na przestrzeni lat. Czasami razem jedzą kolację, czasami nie uda im się spotkać. Raz kłócą się, innym razem dochodzi do pocałunku. Jednak bez względu na ich uczucia, utrzymują, że są przyjaciółmi. Do czasu…
Reżyser tego „Jednego dnia”, wspominana już wcześniej Lone Scherfig, popełniła nieco wcześniej film – „Była sobie dziewczyna”. W obu produkcjach znajduję wspólny mianownik – coś, dzięki czemu czuć, że są to filmy duńskiej reżyserki. Może jest to praca kamery, może kolory, nie wiem. Po prostu to widać.
Kwestia montażu zajęłaby zbyt dużo czasu i miejsca, więc tylko krótko podsumuję: świetne klamry. Coś, jak w „Nietykalnych”, tylko więcej kombinacji. I w tym przypadku mniej nie znaczy lepiej.
Czy David Nichols tworzy nowy gatunek filmu? „Jeden dzień” to coś zdecydowanie głębszego niż melodramat. Przejmująco smutna, ale dająca nadzieję i promień optymizmu historia. Naprawdę piękna.
Adrianna Woźniak