Sąd Rejonowy w Świdnicy ogłosił wyrok w sprawie katastrofy ekologicznej, do której doszło w Świdnicy w 2020 roku po wypuszczeniu wody z zalewu Witoszówka. Zginęły wówczas małże z chronionego gatunku szczeżuja wielka. Na ławie oskarżonych zasiadł były już dyrektor z Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie”. Sąd nie tylko uznał winę oskarżonego, ale nakazał podanie wyroku do publicznej wiadomości. Wyrok nie jest prawomocny.
Decyzję o częściowym wypuszczeniu wody z zalewu Witoszówka zarządca PGW Wody Polskie, a konkretnie dyrektor Zarządu Zlewni Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie” podjął w maju 2020 roku po kontroli i nakazie inspektora nadzoru budowlanego. Powodem był zły stan techniczny i konieczność zapewnienia bezpieczeństwa „obiektu budowlanego, a tym samym życia i mienia mieszkańców miasta Świdnicy”. W wyniku obniżenia poziomu wody o metr zginęły tysiące chronionych małży, a prokuratura w oparciu o opinie biegłych ustaliła przybliżoną liczbę na trzy tysiące. O doprowadzeniu do katastrofy ekologicznej na zalewie Witoszówka wprost mówili miejscy samorządowcy oraz posłowie interweniujący w ministerstwie środowiska. Prezydent Świdnicy złożyła z kolei zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Państwowe Gospodarstwo Wodne „Wody Polskie”.
W efekcie złożonego zawiadomienia świdnicka prokuratura wszczęła postępowanie przygotowawcze w kierunku spowodowania zniszczeń roślin i zwierząt w znacznych rozmiarach. Nad zalewem zostały przeprowadzone oględziny z udziałem policyjnych techników. Śledczy zlecili przeprowadzenie badań chronionych szczeżuj, które zostały pobrane ze zbiornika a następnie przetransportowane do Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, w którym pracuje jedyna w Polsce certyfikowana specjalistka badająca i wydająca opinie w sprawie mięczaków.
– Otrzymaliśmy dwie ekspertyzy z zakresu ochrony środowiska i jedną hydrotechniczną – mówił w sierpniu prokurator rejonowy Marek Rusin. – W oparciu o zgromadzony dotychczas materiał nie ma wątpliwości, że doszło do zniszczenia w świecie zwierzęcym w ogromnych rozmiarach, została zachwiana równowaga ekologiczna. Szczeżuja wielka pełniła bardzo ważną rolę, bo dzięki niej woda w zalewie była filtrowana. Szacujemy, że zginęło co najmniej 3 tysiące tych małży.
Jednocześnie ekspertyza hydrologiczna zapory nie pozostawiła wątpliwości, że urządzenia były w katastrofalnym stanie. – Były skorodowane i popękane, należało niezwłocznie podjąć decyzje o jej naprawie. Bez tego mogłoby dojść do zagrożenia życia ludzi poprzez wylanie wody z zalewu – mówił prokurator. – Nikt nie kwestionuje konieczności wykonania remontu, to była słuszna decyzja, ale należało wcześniej przeprowadzić analizę skutków obniżenia poziomu wody w zalewie dla zwierząt i roślin. W tym celu powinien zostać powiadomiony Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska, który mógłby udzielić wskazówek, jak postąpić ze zwierzętami. Tego nie uczyniono.
Zarzuty usłyszał Apolinary L., były dyrektor Zarządu Zlewni w Legnicy, odpowiadający za zarządzanie świdnickim zalewem.
– Zarzucamy mu popełnienie dwóch przestępstw. Pierwszy zarzut dotyczy tego, że jako osoba pełniąca kierownicze stanowisko w instytucji państwowej nie dopełnił obowiązku wynikającego z przepisu prawa budowlanego, to jest obowiązku utrzymywania obiektu w należytym stanie technicznym, a konkretnie chodzi o zaporę czołową zbiornika. Były dyrektor nie wykonał wcześniejszych zaleceń, dotyczących niezwłocznej naprawy elementów konstrukcyjnych, a zapora była w takim stanie, że stwarzała zagrożenie dla obiektu i jego użytkowników. Drugi zarzut także dotyczy niedopełnienia obowiązku wynikającego z ustawy o ochronie środowiska w zakresie zapobiegania negatywnemu oddziaływaniu na środowisko – mówi prokurator Rusin i wyjaśnia – Tym negatywnym oddziaływaniem była decyzja o obniżeniu piętrzenia wody, a osoba, której został postawiony zarzut, nie zapobiegła skutkom tej decyzji. Sama decyzja była słuszna ze względu na zagrożenie katastrofą, jednak w jej wyniku doszło do częściowego osuszenia zbiornika i śnięcia około 3 tysięcy małży z chronionego gatunku, a w konsekwencji do dewastacji ekosystemu. Przepisy o ochronie środowiska nakładają na zarządcy obowiązek zapobiegnięcia tym skutkom. Zarządca przed wykonaniem tej decyzji powinien skontaktować się z Regionalnym Dyrektorem Ochrony Środowiska, żeby wskazał, jakie należy podjąć czynności, by zapobiec wymieraniu zwierząt po spuszczeniu wody. Być może mogło w grę wchodzić przeniesienie ich w inne miejsce. Tego zabrakło.
Oba zarzuty znalazły się w akcie oskarżenia i w 2023 roku rozpoczął się proces przed sadem rejonowym w Świdnicy. Przewód sądowy został zamknięty 9 maja 2025 roku.
– Z oskarżonego próbuje się zrobić kozła ofiarnego, który ma odpowiadać za wieloletnie zaniedbania – stwierdził w mowie końcowej obrońca Apolinarego L. Łukasz Bielawski. Adwokat wskazał, że jego klient pełnił obowiązki dyrektora przez 46 dni do momentu, gdy konieczne okazało się obniżenie lustra. Wskazywał, że w tak krótkim czasie nie był w stanie wykonać zarządzeń z 2019 roku, które – jak twierdził mecenas, polegały na nakazie pomalowania skorodowanej klapy czołowej farbą antykorozyjną. – To niczego by nie załatwiło, bo stan klapy był katastrofalny – mówił mecenas Bielawski, dodając, że to oskarżony doprowadził do remontu, który został przeprowadzony w 2021 roku. Przekonywał także, że Apolinary L. był tylko wykonawcą, a nie osobą decyzyjną. Podważał jego status jako funkcjonariusza publicznego.
Zarówno obrońca, jak i sam oskarżony przekonywali, że w 2020 roku nad zalew Witoszówka dyrektor skierował kilkunastu pracowników, także z innych zbiorników, którzy mieli segregować małże i żywe zbierać do worków, by potem wrzucać je do wody. Apolinary L. przekonywał, że sam brał udział w takich działaniach. Twierdził, że jego pracownicy zrobili to lepiej niż przyrodnicy, zatrudnieni do przenoszenia małży przy ponownym obniżeniu lustra wody w 2024 roku. Dyrektor oburzył się słowami prokuratora, który stwierdził, że pracownicy Wód Polskich przed prokuratorem zeznali, iż nakazano im uprzątnięcie i zebranie małży do worków, a zupełnie co innego mówili przed sądem.
Prokurator zażądał kary roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, grzywny w wysokości 5 tysięcy złotych oraz 10 tysięcy złotych nawiązki na NFOŚ. Obrońca i oskarżony domagali się uniewinnienia od obu zarzutów.
Sąd uznał winę oskarżonego w obu zarzucanych mu czynach, usuwając jedynie zapis o liczbie 3 tysięcy małży, bo ta liczba nie znalazła się w opiniach biegłych. Zasądził dzisiaj, 2 lipca 2025 roku, łączną karę pozbawienia wolności na 10 miesięcy z warunkowym zawieszeniem wykonania przez rok, 10 tysięcy złotych nawiązki na Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska, 5 tysięcy złotych tytułem zwrotu części kosztów procesu oraz 180 zł opłaty. Nakazał również podanie wyroku do publicznej wiadomości, bo – jak uzasadniała sędzia Greta Lipelt-Paszko, ustawodawca wskazuje, że jest to uzasadnione w przypadku spraw, które budziły powszechne oburzenie i niepokój społeczny. Jeśli wyrok się uprawomocni, ma zostać umieszczony na miesiąc na tablicy ogłoszeń w Urzędzie Miejskim w Świdnicy.
Sędzia wskazywała, że przedmiotem procesu nie jest odpowiedzialność poprzedników Apolinarego L. na stanowisku dyrektora zlewni w Legnicy, a on sam objął funkcję dobrowolnie. Podczas swojego krótkiego urzędowania nie podjął żadnych kroków, by zadbać o należyty stan zapory na zalewie Witoszówka, a zrobił to dopiero po kontroli z maja 2020r. Sędzia wskazywała, że miał obowiązek współpracy z innymi organami m.in. w zakresie ochrony ekologicznej zalewu. Sąd nie dał wiary zeznaniom oskarżonego, który zapewniał, że po obniżeniu lustra wody pracownicy oceniali, które małże są martwe, a które żywe. Przywołała zeznania świadków, którzy mówili, iż zostali skierowani do posprzątania małży.
Oskarżony po wyjściu z sali stwierdził, że wyrok jest absurdalny. – Będziemy się odwoływać. W całości nie zgadzamy się z wyrokiem w obu punktach – powiedział obrońca byłego dyrektora Łukasz Bielawski.
O uzasadnienie pisemne wyroku zwróci się również prokuratura, choć, jak podkreśla prokurator Grzegorz Pańków, wyrok dla prokuratury mimo niższego wymiaru kary jest satysfakcjonujący. – Przede wszystkim sąd zwrócił uwagę na to, że dla udowodnienia przestępstwa wywołania w środowisku katastrofy ekologicznej nie jest konieczne udowodnienie dokładnej liczby zabitych zwierząt, wystarczy stwierdzenie, że katastrofa miała nieodwracalny, negatywny wpływ na ekosystem. To bardzo ważne stwierdzenie sądu, w pewien sposób precedensowe – mówi prokurator.
– Drugą istotną kwestią, którą stwierdził sąd, jest, że oskarżony odpowiadał za nienależyty stan techniczny tego zbiornika. I co ważne, sąd wskazał, że zarządca nie może czekać na kontrolę, ale sam musi podjąć starania, żeby podjąć, w jakim stanie technicznym jest zbiornik i czy nie stwarza zagrożenia dla ludzi. To jest bardzo ważny wyrok, bo nie chodzi o to, by osoby kierujące instytucjami państwowymi trafiały do więzienia w takich sprawach, ale miały świadomość, że ich działania i zaniedbania mogą skutkować katastrofą ekologiczną i wszystko, co robią może mieć negatywny wpływ na środowisko. Jest to ważne także pod względem edukacyjnym, kształtującym świadomość społeczną – dodaje prokurator.
– Wyrok jest satysfakcjonujący. Nikt nie oczekiwał zamykania dyrektora, ale niech będzie ostrzeżeniem dla osób pełniących funkcje publiczne, że trzeba być człowiekiem odpowiedzialnym, piastując takie stanowisko. Szkody dla Świdnicy są nieodwracalne. Słowa uznania dla sądu i prokuratury, że obiektywnie i sprawiedliwie ocenili tę sytuację – mówi radny Wiesław Żurek, który jako jedyny przedstawiciel samorządu społecznie śledził cały proces.
Agnieszka Szymkiewicz
[email protected]