Na tle wielu miejscowości na Dolnym Śląsku, Opolszczyźnie i w Lubuskiem Świdnica miała sporo szczęścia. Mimo że doszło do zalań i trudnych chwil, w miniony weekend udało uniknąć się dramatów takich jak choćby w sąsiedniej gminie wiejskiej Świdnica. Welu mieszkańców skrytykowało sposób zarządzania kryzysem. Czy miasto miało plan? Jak wyglądała realizacja? Rozmowa z Adamem Mazurem, dyrektorem Biura Zarządzania Kryzysowego w Świdnicy.
Czy Świdnica ma plan działania na wypadek powodzi?
Tak, taki dokument gmina miasto Świdnica posiada. Dokument został opracowany w roku 2004. Był zatwierdzony przez pana prezydenta Murdzka, co nie oznacza, że jest to dokument nieaktualny. Aktualizacje na bieżąco były przeprowadzone przez pracowników Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego. Aktualizacja ma miejsce dwa razy w roku i w głównej mierze jest oparta na aktualizacji załączników do planu przeciwpowodziowego. Są tam zawarte informacje dotyczące osób odpowiedzialnych w mieście za realizację tych zadań, które będą wykonywane w trakcie działań przeciwpowodziowych. Przedstawione są środki i siły, którymi gmina może dysponować w trakcie prowadzenia akcji ratowniczej. Wskazane są miejsca, w które świdniczanie mieszkający wzdłuż Bystrzycy, bezpośrednio narażeni na podtopienia będą w sytuacji naprawdę groźnej ewakuowani na nasz wniosek czy na naszą prośbę.
Co jeszcze? Czy jest wskazany magazyn?
Magazyn przeciwpowodziowy jest u nas w siedzibie Urzędu Miejskiego. Znajdują się tam worki, które wykorzystujemy do napełniania piaskiem w trakcie działań przeciwpowodziowych.
Na dzień, kiedy mieliśmy zagrożenie powodziowe, czyli od 12 września do zakończenia działań, wykorzystaliśmy 27 tysięcy worków, które były w naszej dyspozycji, jak również wykorzystaliśmy 8,5 tysiąca worków, które pozyskaliśmy na nasz wniosek ze Starostwa Powiatowego. Ta liczba nam wystarczyła, gdyż jeszcze w zapasie zostało nam 5 tysięcy worków. Te worki zostały w magazynie podręcznym budynku Straży Miejskiej. Natomiast my w dniu 18 września z magazynu rezerw strategicznych w Lisowicach, a jest to magazyn, który zaopatruje naszą gminę, przywieźliśmy już 27 tysięcy worków. Teraz jeden z moich współpracowników właśnie wraca z Lisowic z kolejną partią worków, tym razem wioząc 24 tysiące, także na dzisiaj gmina będzie posiadała ponad 50 tysięcy worków. Wydaje mi się, że to będzie wystarczająca ilość materiałów, które nam posłużą do ewentualnego zabezpieczenia akcji powodziowej.
Czy w miniony weekend brakowało worków?
Był taki moment, kiedy musieliśmy ograniczyć wydawanie i nie każdy dostał, ile chciał, a to z tego względu, że od godziny 16.30 do 18.00 tych worków nam trochę brakowało. Worki otrzymaliśmy po 18.00. One zostały natychmiast przez nas wydane, ale w ilości takiej, że pozwoliły nam jeszcze zachować rezerwę na wypadek, gdyby coś pilnego było potrzeba. Z niedzieli nam zostało 4,5 tysiąca worków.
Czy słyszał pan pretensje od mieszkańców, że brakuje worków?
To nie były może pretensje, tylko każdy chciał worki na tę konkretną chwilę, na ten moment. Wszystkie worki, które dostarczane były dla mieszkańców Świdnicy, przekazywaliśmy bezpośrednio do dyżurnego straży miejskiej i tam odbywała się dystrybucja.
Oczywiście te worki też były dowożone bezpośrednio przez nas, przez pracowników Urzędu Miejskiego w te rejony, które były najbardziej zagrożone, gdzie prowadzone były działania ratownicze. To była dwutorowa nasza działalność. I tak jak wspomniałem, były uwagi, aczkolwiek w mojej ocenie wszystkie osoby, które liczyły na naszą pomoc, czyli chciały dostać worki, te worki dostały. Osoby, które zgłaszały potrzeby przywiezienia piachu w dniu prowadzenia akcji ratowniczej, ten piach również dostały.
Oczywiście w czasie gdzieś tam mogło się to przełożyć, bo w trakcie prowadzenia działań ratowniczych wykorzystujemy piach, który przywozimy z piaskowni w Starym Jaworowie. Jest to najbliższa piaskownia, obok jeszcze jest piaskownia w Krzczonowie, ale tam też przecież z tej piaskowni korzystały gminy ościenne, w tym gmina Dzierżoniów, która została mocno dotknięta powodzią. W dniu działań mieliśmy do wykorzystania cztery samochody, które non stop dowoziły piasek.
Na dowóz potrzebny był czas – około 20 minut dojazdu, załadunek, powrót, czyli trzeba liczyć około 60 minut podróż między Świdnicą a Starym Jaworowem.
Na terenie Świdnicy takiego magazynu piasku nie ma?
Magazynu piasku jako takiego nie mamy. Zresztą nie przypominam sobie, żeby gminy ościenne ten piasek w sensie takim gromadziły, bo to jest kruszywo, które po czasie może zostać po prostu wchłonięte przez naturę, a dwa, jeśli miejsce nie będzie dokładnie zabezpieczone, może zostać, nazwijmy to tak: wykorzystany do innych celów niż cele powodziowe. W dniu prowadzenia działań wykorzystaliśmy blisko 500 ton piachu na nasze potrzeby, a zaznaczę, że jeszcze w niedzielę po zakończeniu akcji praktycznie jeszcze na dwóch składach zostało około 30 ton.
Do piaskowni Stary Jaworów powrócił jeden samochód z piaskiem na pace, gdyż nie było potrzeby wykorzystywania go do napełniania worków.
Czy w pana ocenie w odpowiednim czasie, w odpowiedniej ilości, w odpowiednich miejscach były te wszystkie rzeczy dysponowane, czyli worek, piasek i były też realizowane zadania, które są zawarte w planie zabezpieczenia przed powodzią? We właściwym momencie, wystarczająco szybko?
Przede wszystkim realizując zabezpieczenie opieraliśmy się na komunikatach i prognozach, które otrzymywaliśmy ze Starostwa Powiatowego, a one w głównej mierze dotyczyły tego, jaka jest prognoza pogody i jak wygląda dopływ i zrzut wody w Lubachowie oraz poziom wody na wodowskazie w Lubachowie. My jako miasto Świdnica nie mamy swojego wodowskazu, który określa poziom wody na rzece Bystrzyca.
Dla Świdnicy istotny jest nie tyle sam opad deszczu, bo my nie mamy jakichś cieków wodnych oprócz Witoszówki, ale my przede wszystkim musimy liczyć na to, jaki będzie zrzut, jaki dopływ wody na Lubachowie, gdyż opad w rejonach Wałbrzycha, Głuszycy jest tym wymiernym czynnikiem, który wpływa na to, jaki jest poziom wody w Bystrzycy.
12 września mieliśmy odpływ 12 metrów m3/s z zapory. Wnioskowaliśmy o zwiększenie tego odpływu, odpływ był wtedy zwiększony do 20 m3/s. W dniu prowadzenia działań, w niedzielę wskaźniki dopływu i zrzutu wody na godzinę 5.50 wskazywały poprzez informacje przekazywane przez PCZK, że dopływ został zwiększony do 85 m3/s, natomiast zrzut 60, po czym o 8.30 otrzymaliśmy informację o zwiększeniu kontrolowanego zrzutu wody na tamie w Lubachowie do ok. 120 m3/s, co wiązało się z tym, że ta ilość wody w rzece była większa. W niektórych miejscach woda wystąpiła nieznacznie z brzegów, ale jak na Kraszowicach czy Nadbrzeżnej, Kliczkowskiej wybiły wody gruntowe.
Przepraszam, przerwę. Dlaczego tak późno i dlaczego w zasadzie bez żadnej koordynacji układane były worki w kilku miejscach naraz i głównie robili to spontanicznie mieszkańcy?
To nie była akcja spontaniczna do końca.
Kto to koordynował?
Ja. Ja od piątku do niedzieli byłem w pracy. Miałem bieżący kontakt zarówno z panią prezydent, z prezydentem Wereckim i z komendantem Straży Miejskiej, zresztą z którymi wspólnie w całym dniu 15 września mieliśmy ruchome stanowisko kierowania, którym to stanowiskiem był oczywiście radiowóz Straży Miejskiej.
Przemieszczaliśmy się po terenie miasta i w tych miejscach wszystkich newralgicznych staraliśmy się być. To, na co pani zwróciła uwagę, że mieszkańcy w pewnym momencie sami zaczęli układać worki, to prawda. Nie we wszystkich miejscach mogło być to tak, jak to powinno wyglądać.
Przepraszam, przerwę tutaj. Wrocławska przy moście na dole sami mieszkańcy układali.
Ale piasek i worki były dostarczone przez nas.
Na prośbę mieszkańców. Nie wiedzieli jak układać te worki. Dopiero byli instruowani przez tych, którzy wcześniej układali worki ze strażakami. Dalej ulica Kliczkowska, Kraszowicka. Był tam pan radny Lewandowski z jakimś innym panem. Nie mieli pojęcia, jak się układa worki. Na ulicy Wodnej zaczęło to być układane nie z samego rana, kiedy tam byli strażacy i było wiadomo, że ta woda już rośnie, tylko dopiero w późnych godzinach wieczornych był dramatyczny apel: Przychodźcie i pomagajcie układać. Dlaczego to nie zostało zrobione wcześniej?
W sobotę wieczorem ułożyliśmy praktycznie worki na całej szerokości ulicy Wodnej i zabezpieczyliśmy sobie ten fragment ulicy Wodnej.
Dlaczego nie robiono tego wcześniej?
Dlatego, że w sobotę nie było jeszcze informacji potwierdzających o tak dramatycznym wzroście poziomu rzeki opadów i zrzucie wody z Lubachowa. Te dane, które mieliśmy jeszcze na sobotę, wskazywały na spokojny opad i na spokojny zrzut. Dopiero w momencie, kiedy w sobotę były informacje bardziej niepokojące, zaczęliśmy pierwsze czynności wykonywać. W mojej ocenie pierwszym takim elementem wymagającym zabezpieczenia była ulica Wodna. Tam się pojawili strażacy. Tam w godzinach popołudniowych przez telefon poprosiłem harcmistrza Piotra Pamułę o to, by poprosił przez stronę internetową o wsparcie harcerzy. To się pokryło z większym oddźwiękiem społecznym. Dlatego też nie tylko harcerze, ale większość mieszkańców okolicznych pojawiła się w tym miejscu i oni już tutaj działali.
Natomiast co do układania worków. Mieliśmy dwa zastępy OSP. Ci strażacy pracowali na ulicy Kraszowickiej. Na ulicy Przyjaźni w rejonie Hospicjum Ojca Pio ochotnicy byli i tam też pomagali.
Natomiast nikt nie przechodzi instruktażu układania worków.
Czy zwracał się pan na przykład do Państwowej Straży Pożarnej, bo inne gminy się o to zwracały, żeby przyjechał strażak i poinstruował?
Strażak z Państwowej Straży Pożarnej m.in. był na ulicy Przyjaźni w rejonie hospicjum. Także byli w innych miejscach. Oni nie byli tu non stop, bo jak zauważymy, miasto Świdnica było o wiele, wiele w mniejszym stopniu zagrożone powodzią aniżeli inne gminy. I te zastępy PSP były wykorzystywane m.in. i w Witoszowie, i w Pszennie, w Grodziszczu. Dlatego też aż taka duża liczba strażaków na terenie naszego miasta nie była wymagana, ale byłem na bieżąco w kontakcie z zastępcą komendanta Powiatowego Państwowej Straży Pożarnej.
Powiem tak, co do sposobu układania worków, jak spojrzymy na materiały medialne, które się pojawiają w różnego rodzaju stacjach, to zauważymy, że te worki w wielu miejscach były po prostu układane na kupce. Jak się spojrzy na te worki, które były ułożone u nas w Świdnicy, wyglądało to naprawdę o niebo lepiej aniżeli w innych miejscach kraju.
Mieszkańcy mówili, że sami się dowiadywali, jak to zrobić.
Tak, no proszę wybaczyć, no ale w kilkunastu miejscach, czy w kilku miejscach naraz nikt nie mógł się pojawić od razu, ale w mojej ocenie to ułożenie worków i tak było naprawdę dobre i spowodowało to, że zabezpieczyliśmy sobie te miejsca w taki sposób, który pomógł w zapobiegnięciu nieszczęściom.
Pan był w zasadzie sam, z garstką urzędników. Dlaczego nie ma większego zespołu? Dlaczego nie ma większej liczby urzędników, którzy przeszli szkolenia, przeszli przygotowanie właśnie na takie akcje, chociażby po to, żeby pan nie pracował przez 4 czy 3 dni non stop praktycznie nie śpiąc? I nie był pan w stanie być we wszystkich miejscach. To jest oczywiste. Dlaczego to tak wyglądało?
W Biurze Zarządzania Kryzysowego pracuje etatowo 3 pracowników. Akurat losowo jeden był na urlopie. Druga osoba znajdowała się w moim odwodzie i miała jasno i wyraźnie określone zadania w sytuacji, kiedy będzie jej obecność niezbędna do pracy w sztabie. Natomiast to ja zadecydowałem, że ta osoba na tamtą chwilę nie musiała przyjeżdżać. Gdybyśmy jeszcze w takim mocno napiętym czasowo wachlarzu działań pracowali, z pewnością to bym zrobił.
Natomiast co do większej liczby osób. Urzędników było więcej. Może nas nie wszystkich było widać, ale przede wszystkim był komendant straży miejskiej, który jest członkiem Gminnego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Był pan zastępca prezydenta miasta Świdnicy, pan Werecki, który uczestniczył w działaniu i podejmowaniu decyzji. Była pani dyrektor Wydziału Przetargów i Inwestycji, która również jest członkiem powiatowego Gminnego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Był pan Markowski, który jest zastępcą dyrektora w Wydziale Dróg i Infrastruktury Miejskiej. Także kilku urzędników na miejscu było i na bieżąco te działania tutaj obserwowaliśmy i doglądaliśmy w mieście. Nie można powiedzieć, że to wszystko się działo na terenie miasta Świnicy bez naszego udziału, bo tak nie było. Gdybyśmy nie byli na miejscu, to byśmy nie wiedzieli, gdzie te worki zadysponować.
Wracając do planu na wypadek powodzi. Czy są w nim określone miejsca wzdłuż Bystrzycy, wzdłuż innych potoków, o których wiadomo, że trzeba będzie budować umocnienia w momencie wylania wody? Czy to jest napisane: tu Wrocławska, Wodna, Nadbrzeżna, tu Kraszowicka… Czy wiadomo gdzie to robić? Czy ktoś popatrzył fachowym okiem jak płynie rzeka podczas wylań i gdzie trzeba te umocnienia budować?
My mamy wytypowane te miejsca. Miejsca, które wymagają zabezpieczenia i one bezpośrednio są tutaj przez nas monitorowane. I tak jak pani spojrzy, między innymi te odcinki: Kraszowice, Świdnica Dolna, Kolonia, to to są te miejsca, w których wymagane są ustawianie worków na wałach.
Ale tutaj w planie nie jest to opisane ulicami.
Nie, nie. Rzeka Bystrzyca w przedziale ostatnich kilkunastu lat została w sposób właściwy, w miarę właściwy uregulowana. Jak się spojrzy na to, jak ta woda w tych najbardziej newralgicznych momentach piętnastego września przepływała przez Świdnicę, to należy spojrzeć, że ona owszem wylała się z koryta, ale nigdy nie wylała się poza wały.
A na Częstochowskiej?
Na Częstochowskiej wały tak naprawdę zostały przesiąknięte i w pewnym sensie ta woda lekko się przelała, ale wały nie zostały przerwane.
Wracając do sedna. Czy jest taki plan dla ulic poszczególnych nad rzeką, nad ciekami wodnymi dla miasta, czy nie ma?
Nie, takiego planu przygotowanego, dostosowanego konkretnie do ulic nie ma z tego względu, że wiemy, jak te ulice są technicznie wybudowane, wiemy jakiego rodzaju murki tam są wzdłuż rzeki. I tak jak zauważyliśmy i można zauważyć to po przeprowadzeniu działań, worki były praktycznie układane tylko w tych miejscach, gdzie koryto rzeki zaczęło się delikatnie obniżać w stosunku do wałów naturalnie usypanych. Bo worki były usypywane od ulicy Nadbrzeżnej gdzieś tak na wysokości bodajże chyba numeru 60 któregoś, dalej w kierunku ulicy Wrocławskiej. Wzdłuż ulicy Wrocławskiej 81 do 97, a przy ulicy Kliczkowskiej z tego względu, że tam wody gruntowe tak naprawdę występowały, bo woda nie wyszła z koryta.
Woda cały czas była w korycie rzeki.
Natomiast na ulicy Okrężnej jest takie niewielkie obniżenie w okolicach kładki dla pieszych i tam faktycznie to obniżenie powoduje, że woda, gdyby była większa, mogłaby się przelać w kierunku budynku nr 5. Tam wstępnie już mamy pomysł, który będziemy się starali w najbliższej perspektywie zrealizować, żeby albo ewentualnie doraźnie zabezpieczyć to miejsce na wypadek powodzi, albo wnioskować do Wód Polskich o podwyższenie muru wzdłuż rzeki Bystrzyca. To jest dla nas już taki pierwszy wniosek właśnie z tej akcji przeciwpowodziowej z weekendu, co niepokojącego się działo.
Natomiast jeżeli chodzi o dalsze odcinki, również będziemy wnioskować, aby dokonano korekty w okolicach ulicy Częstochowskiej.
Mieszkańcy ulicy Okrężnej mówili nam, że dwa dni czekali na pomoc.
W piątek, z tego co wiem, dysponowaliśmy patrol straży miejskiej, który na miejsce przyjechał. I ja, powiem szczerze, nie otrzymałem od nich informacji niepokojących. Tam, gdzie dysponowaliśmy patrol straży, oni pojechali z workami. Natomiast fakt faktem, że poziom rzeki jak został podniesiony w dniu 14 na 15, te działania były o wiele bardziej zdecydowane, ale też wydaje mi się, że udało nam się w odpowiednim czasie zapobiec jakiemukolwiek nieszczęściu. W odpowiednim momencie piasek był i dzięki zaangażowaniu mieszkańców udało się zrobić zabezpieczenie.
W ostatnim momencie.
Można tak powiedzieć. Powiem tak, ta woda i tak by się nie przelała. Ona była cały czas w korycie.
Przelała się. Mamy to na zdjęciach z drona. Tuż za umocnieniami.
Mam kolejne pytania. Kto panował nad układaniem worków przez mieszkańców? Na ulicy Kliczkowskiej wydarzyła się rzecz mianowicie taka, że został zamknięty wyjazd od Francuskiej dosyć wysokim umocnieniem i od ulicy Okrężnej. Bez wiedzy straży miejskiej, bez wiedzy sztabu, bez wiedzy policji odcięto drogę ewakuacji dla mieszkańców z około 15 budynków, dla kilkuset osób. Dlaczego tak się stało?
Przypuszczam, że to była obawa mieszkańców, którzy na ulicy Kliczkowskiej mieszkali, o własne życie, zdrowie.
Połowy Kliczkowskiej… Czy to nie sztab powinien reagować w takich miejscach?
No faktycznie, kiedy już przyjechaliśmy na miejsce, to worki były w dużej mierze rozłożone wzdłuż ulicy. I ciężko byłoby tę budowlę zburzyć.
Czyli gdyby przyszła większa woda, to reszta by popłynęła i nie miałaby jak uciekać.
Tego nie przewidzieliśmy. No trudno. Mogłoby się tak wydarzyć.
I co trudno?
Trudno byłoby, gdyby tak się stało, ale na szczęście się nie stało. To po pierwsze. Po drugie jest to dla nas kolejny wniosek do tego do wyciągnięcia. Aby w przypadku kolejnej wielkiej wody która by spływała do nas. To miejsce zostało zabezpieczone praktycznie od początku działań przez osobę kompetentną, która by nie pozwoliła na to żeby w taki sposób tam zapory zostały postawione. Trzeba powiedzieć że całe życie się uczymy.
Plany są planami. One cały czas weryfikują nasze możliwości. Wskazują nam te miejsca, które powinniśmy sobie w sposób dodatkowy czy na nowo zabezpieczać. I myślę że też, te dni które były za nami będą poddane wnikliwej ocenie. Z pewnością wyciągniemy wnioski jako miasto. Będziemy wnioskować do tych podmiotów, które są odpowiedzialne za ukształtowanie budowę murów okalających, wałów, czyli Wód Polskich, a sami też się włączamy w te działania, bo jak spojrzymy, dwa tygodnie wcześniej my jako miasto ponieśliśmy współkoszty przy czyszczeniu koryta na ulicy Kraszowickiej przy moście. Dwa tygodnie temu tam było jeszcze pełno drzew. Gdyby nie nasze wnioski, które były kierowane do Wód Polskich, to tych drzew pewnie w tej wodzie byłoby o wiele, wiele więcej. I gdyby nie daj Boże one zostały wyrwane z korzeniami, to bardzo dużo szkód mogły przynieść na całym odcinku rzeki w kierunku mostu.
Na szczęście nie było żadnego takiego elementu. Jedna taka kłoda zawisła nam na moście na ulicy Wodnej, ale o tej sytuacji informowaliśmy i konsultowaliśmy ten fakt z dyżurnym PSP, z panem komendantem. W jego ocenie przy tym poziomie rzeki nie trzeba było podejmować natychmiastowej reakcji w tym miejscu.
To jest taki przykład, że w tym miejscu, poczekać na to aż stan rzeki opadnie i ten konar zostanie usunięty, ale tak jak wspomniałem, gdyby nie to, że rzeka została przez nas wcześniej posprzątana, na tym wyższym odcinku od strony Kraszowic, no to mogłoby to o wiele, wiele gorzej wyglądać na odcinku całej rzeki Bystrzycy w kierunku ulicy Kraszowickiej, ulicy Wrocławskiej, ulicy Częstochowskiej.
Na ile w skali szkolnej ocenia pan przebieg akcji? Dwója, trójka, czwórka, piątka, szóstka?
Nie no, szóstki na pewno nie damy. Takie cztery z minusem, to tak. Wydaje mi się, że lepiej, żeby takiej sytuacji nie było, ale ja zawsze uczę się na błędach. I z pewnością tych błędów ja również popełniłem kilka w trakcie tych działań. Być może one były podjęte o te pięć minut za późno, ale najważniejsze, że te decyzje zostały podjęte, bo na bieżąco monitorowałem tą sytuację rzeki na terenie Świdnicy. Byłem w kontakcie z prezydentem. Konsultowaliśmy to na naszym poziomie takim sztabu kryzysowego, który mieliśmy i w tych sytuacjach, kiedy już dochodziło do zagrożeń, działaliśmy po prostu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Szymkiewicz
Na zdjęciach tereny nad Bystrzycą i nad zalewem Witoszówka po przejściu fali powodziowej i opadach. Fot Mariusz Ordyniec