Jeden z najbardziej znanych rodzimych aktorów, bez którego trudno wyobrazić sobie polskie komedie, odwiedził Świdnicę. Jak przyznał, tuż przed swoim stand-upem na spotkaniu autorskim w świdnickim teatrze miał okazję nieco zwiedzić miasto i zachwycić się zabytkami – w tym Kościołem Pokoju i katedrą. W rozmowie z alchemiczką Marta Żywicka-Hamdy nie szczędził wyznań dotyczących aktorstwa, założonego przez siebie Teatru Imka i najważniejszej swojej misji, jaką odgrywa w życiu prywatnym, którym jest ojcostwo. Mówił też o zakończonych zdjęciach do szóstej już części lubianej świątecznej sagi „Listy do M.” czy kontynuacji serialu „Rodzinka.pl”. Zapowiedział również swój powrót na świdnicką scenę ze spektaklem.
Popularny aktor komediowy był gościem świdnickiej Alchemii Teatralnej. W rozmowie z Martą Żywicką-Hamdy i świnicką publicznością – ciekawą jego życia i przemyśleń – zdobył się na wiele szczerych wyznań. – Uważam, że im większy artysta, tym większe kompleksy. […] Im bardziej jesteś na świeczniku, zdobywasz laury, tym pogłębia się wewnętrzna pustka, wewnętrzny brak miłości – stwierdził Tomasz Karolak – analizując wybór drogi aktorstwa. – Co mnie ciągnie na scenę? To, że będę się pokazywał przed publicznością – jakiś rodzaj ekshibicjonizmu. Ale to mało. Dlaczego ja przed publicznością chce mówić tekstem różnych autorów, pokazywać się i przekazywać pewną informację, w którą wy wierzycie. Po co ja was przekonuje na scenie? Okazuje się, że walczę o waszą akceptację. Dlaczego ja walczę o akceptację na scenie? Bo nie ma jej w życiu. To prosta i trudna sytuacja artysty. Moim zdaniem każdy artysta zostaje artystą z bardzo poważnego bólu wewnętrznego i braku miłości, które najczęściej pokazuje się w dzieciństwie. To oznacza, że jako dziecko musiałem zinterpretować jakieś fakty z mojego życia jako brak miłości – zdradzał swoje psychologiczne zacięcie Tomasz Karolak, którego pierwszym studiami była resocjalizacja. W tym kontekście nawiązał też do siebie i do swojej kariery aktorskiej. – Moją intencją było uciekanie od ojca, który był wojskowym. Uciekałem jak najdalej. A co jest po drugiej stronie? Jest teatr, iluzja – wyjawił.
Szkoła Teatralna w Krakowie, do której po wielu próbach w końcu się dostał, miała dla niego swoje blaski i cienie. – Jeżeli zdajesz na studia, które nazywają się elitarne i masz powiedziane, że pierwsze dwa lata są eliminacyjne, to jesteś te dwa lata w stresie […] bo mogą cię wyrzucić […] Myśmy się bali. Często naddawali z siebie – mówił. Mimo wszystko aktor docenia w niej naukę. – Szkoła teatralna i każda uczelnia artystyczna daje jedną fantastyczną rzecz. Jakbyście moralnie porównali artystę–amatora, a artystę–zawodowca, to nieraz ten artysta–amator jest zdolniejszy w waszym mniemaniu niż zawodowy, ale według mnie artystom–amatorom brakuje pokory. Dlaczego? Bo w szkole teatralnej czy na akademii sztuk pięknych nagle stykasz się z wybitnościami, z wielkimi ludźmi w danej dziedzinie sztuki […] To zdarzenie z autorytetami powoduje, że nabierasz pokory – wyjaśniał.
Początki aktorskiej kariery Tomasza Karolaka związane są wyłącznie z teatrem. – Przez pierwsze 10 lat grałem tylko w teatrze. W ogóle nie myślałem, by grać w filmie czy w serialu. A nawet do seriali miałem pogardę. Pracowałem za psie pieniądze, ale za to z wielkimi […] Przyjąłem taką zasadę, że muszę więcej się uczyć. Tym bardziej że cały czas zastanawiałem się jak dojść do prawdy na scenie – byście państwo w to wierzyli, a jednocześnie by było mnie słychać w ostatnim rzędzie. To połączenie techniki z pewną emocjonalności. Tylko teatr był mi do tego potrzebny – przyznał. Aktor opowiadał o doświadczeniach zdobytych w licznych teatrach. Wspominał m.in. Narodowy Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej w Krakowie, z którego wyleciał z hukiem, Teatr im. Juliusza Słowackiego również w Krakowie, Teatr Nowy w Łodzi czy Teatr Narodowy w Warszawie, a także wspaniały zespół aktorów, z którymi miał okazję w niektórych miejscach pracować. Wśród nich znaleźli chociażby pochodzących ze Świdnicy Juliusz Chrząstowski czy Oskar Hamerski.
Kariera filmowa, jak stwierdził, rozpoczęła się niespodziewanie. – Przypadkowo jeszcze w Łodzi pojawił się film. W mieście organizowany był jeden z najbardziej udanych polskich festiwali, który ma swoje znaczenie za granicą – Camerimage. Jest to festiwal operatorów filmowych […]. Myśmy chodzili tam jako nieznani aktorzy – teatralni na projekcje. Na ekranach widzieliśmy gwiazdy światowego kina, a potem wszyscy szli na imprezę do lokalu Łódź Kaliska. Pewnego razu po takiej projekcji filmowej poszliśmy do Łodzi Kaliskiej. Był suto zakrapiany wieczór, a rano o 8.30 w teatrze graliśmy bajkę Robinsona Crusoe. W sporym stanie nietrzeźwości, o godz. 3.00 – nagle Hamerski krzyknął – „Pójdziemy grać prosto z knajpy”. Założyliśmy marynarskie kostiumy i zagraliśmy jedną z najlepszych bajek. Wszyscy na niesamowitym kacu – relacjonował aktor, który dzięki odegranym rolom, a był tam – kałużą, zadem słonia i gwiazdką, zademonstrowanym też w Świdnicy, otrzymał zaproszenie na casting do filmu „Ciało”. Pierwszym jednak jego zetknięciem z filmem było „Duże zwierzę” w reżyserii Jerzego Stuhra w 2000 roku.
Odtwórca komediowych ról odniósł się także do innych angaży w filmach oraz seriali. – Przełomową rolę zagrałem w serialu „39 i pół” o rockowym, niespełnionym muzyku, który jest uwikłany między dwiema kobietami. Ta rola spowodowała, że zacząłem dostawać role wiodące, prowadzące – stwierdził. Aktor przywołał także cieszące się popularnością „Listy do M.” – W czasie studiów i potem dorabiałem także jako Mikołaj. Przychodził okres świąteczny, to jeździło się przez cały tydzień. Dziennie się odwiedzało od pięciu do siedmiu szkół i kilkuset dzieciom dawało się prezenty – wspominał i jak zdradził – 2 tygodnie temu skończyliśmy szóstą część. Od ponad 20 lat każdego roku aktor odgrywał po kilka ról w filmach i serialach. W pewnym momencie – jak wyznał – ucierpiała rodzina. – Taty nie było w domu. Graliśmy np. „Rodzinkę.pl” i dzieci nie rozumiały, dlaczego tata jest tam z jakąś rodziną dłużej niż z nami. […] Myśmy spędzali przez te 10 lat więcej czasu ze sztuczną rodziną niż z własną – zauważył. Serial ma jednak powrócić. – Będzie to już trochę inny serial, bo chłopcy już dorośli – dodał.
Tomasz Karolak w 2010 roku założył Teatr IMKA w Warszawie, w którym jest dyrektorem artystycznym. – Nie znalazłem w Warszawie takiego zespołu, który by dorównał łódzkiemu. Postanowiłem sam założyć taki zespół i na inaugurację zaprosiłem aktorów i twórców, którzy tworzyli Teatr Nowy w Łodzi. Okazało się to sukcesem – mówił. – Pierwszym przedstawieniem było „Opis obyczajów” i nigdy tego nie zapomnę, bo po premierze pean wygłosił Tadeusz Mazowiecki. Tydzień później nastąpiła katastrofa smoleńska i wybiła nas z toru. Trafiliśmy na ciężkie życie teatralne. To trwało rok, a uratowały nas festiwale w wielu miastach – opowiadał. – Potem było wiele takich premier, które trafiły do historii polskiego teatru, choćby „Generał” – wybitne przedstawienie o gen. Wojciechu Jaruzelskim, którego zagrał kreacyjnie Marek Kalita i to przedstawienia zdobyło nagrody wszystkich festiwali w Polsce. Zrealizowano je też w Teatrze Telewizji – stwierdził. Najnowszy spektakl Teatru Imka to „Wypiór”. Gra w nim Oskar Hamerski. W obsadzie znajdują się także Mateusz Banasiuk, Magdalena Boczarska oraz Monika Janik-Hussakowska. – Nie dalej niż we wtorek miał w moim teatrze fantastyczną premierę i powalił Warszawę na kolana – chwalił przedstawienie Karolak.
Mimo bogactwa w swojej karierze zawodowej, szczęścia grania w wielu filmach i realizacji we własnym teatrze, aktor szczególnie docenia swoje życie rodzinne. – Ja już wiem jak się poruszać w temacie teatralnym. Wiem jak się poruszać i na co mnie stać w temacie filmowym, ale moim oczkiem w głowie teraz i całym sensem życia są dzieci. To jest podstawowa sprawa. Zrozumiałem, że największym wyzwaniem, misją człowieka są dzieciaki – by Lena i Leon wzięli ode mnie najfajniejsze rzeczy, bo już im przysporzyłem traumy, będąc aktorem. Obserwuje moje dzieci, wspieram je i pracuje po to, żeby one mogły korzystać ze swoich talentów. To dla mnie najważniejsza sytuacja – wyznał.
Na spotkaniu Tomasz Karolak nie krył zachwytu też Świdnicą. – Co to jest za perła niebywała, niezniszczona w czasie wojny. Ten Kościół Pokoju. Macie przepiękne miasto. Robi ono ogromne wrażenie i zazdroszczę, że mieszkacie tutaj – mówił z entuzjazmem także o katedrze. Zachęcany przez publiczność zapowiedział powrót na świdnicką scenę teatralną ze spektaklem. – Jest takie przedstawienie „Niespodziewany Powrót” z Danielem Olbrychskim. Jest to rozmowa między ojcem a synem. Ojcem jest Daniel Olbrychski. Ja gram syna – tłumaczył. – Ta scena doskonale się do tego nadaje. Myślę, że takiego ośrodka kultury nie stać by nas zaprosić, ale nas stać, żeby tu przyjechać. Jeśli uzyskam od państwa zapewnienie, że wykupicie bilety na cały teatr, to ja zorganizuję to, że po kosztach przyjedziemy – zapewniał Karolak.
/Tekst: AN/
/Zdjęcia: Dariusz Nowaczyński/