– Każdy z nas, kto spojrzy głębiej w siebie, rozejrzy się dookoła, wie, że w kamieniu, łyżce, u siebie w domu jest jakaś historia – stwierdziła Joanna Lamparska, mówiąc z pasją o historii, jej tajemnicach i skarbach. – Dożywocie nie ma sensu. Kara […] działa, czyli człowiek się resocjalizuje, wtedy kiedy ma cel i nadzieję. Jeśli dostaje zadania, ma szansę na poprawę – wyrażał swoje zdanie Wojciech Tochaman, który stanął w obronie dożywotnio skazanej za udział w brutalnym morderstwie w 1996 roku Moniki Osińskiej, będącej wówczas nastolatką. Za nami już ostatnie spotkania autorskie w Świdnicy w ramach trwającego Festiwalu Góry Literatury.
W czwartek, 13 lipca na skwerze z dzikami, tuż obok świdnickiej biblioteki odbyły się kolejne rozmowy z pisarzami. Sporym zainteresowaniem cieszyło się spotkanie z dziennikarką, pisarką, dokumentalistką, podróżniczką i poszukiwaczką skarbów Joanna Lamparską. Do Świdnicy autorka przybyła z nową książką „Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów”, w której ponownie eksploruje podziemne obiekty i pałace. – Jest tyle dziwnych historii za tymi skarbami, to jest dla mnie wartość. Bywają toksyczne, dlatego że ta potrzeba znalezienia potrafi iść na noże – mówiła Joanna Lamparska w Świdnicy.
Poszukiwaczka skarbów, zapomnianych historii i zabytków odniosła się do początków swojej pasji i pracy w redakcji wrocławskiego dziennika „Słowo Polskie” w latach 90. – Od razu zostałam dziennikarką jeszcze na studiach i w ogóle nie umiałam się odnaleźć ani w polityce, sprawach administracyjnych czy w tych codziennych. Natomiast potrafiłam pisać duże teksty. Interesowały mnie inne rzeczy i rzeczywiście to było traktowane po macoszemu. […] Ciągnęły mnie didaskalia – wróżki, tajemnice, podziemia. Wtedy tym się rzeczywiście zajmowały jakieś służby i kilka osób gdzieś o czymś wspominały. Zrobiłam wtedy dużą akcję i okazało się, że każdy wrocławianin, Dolnoślązak wie, gdzie jest skarb i podziemia. Zgromadziliśmy wtedy bardzo dużo informacji, które po jakimś czasie zaczęły owocować znaleziskami – opowiadała autorka.
Podróżniczka dała się poznać publiczności jako ciekawa świata i zapomnianych historii poszukiwaczka, szczególnie doceniająca Dolny Śląsk i działająca w tym właśnie regionie. – Dolny Śląsk jest absolutnie wyjątkowy i z poziomu Polski, że jest to kraina, która ma pewną swoją odrębność, chociażby ze względu na naszą historię. […] Nigdzie nie ma takiego rejonu, w którym jest tyle zamków i pałaców – zauważyła autorka reportaży historycznych i licznych książek o tajemnicach dolnośląskiej przeszłości.
W opowieściach Lamparskiej nierzadko przewijały się historie o pałacach – czasami ich upadku lub też remontów. – Często, dopóki ten obiekt był porzucony, to był nasz. […] Jest pałac w Maciejowie i opowiadał mi kiedyś pan, który tam zarządza, że kolega ma wannę z tego pałacu. To jest ta druga, podskórna część, jakby za kutyną. W każdej miejscowości jest jakiś dom, w którym jest zegar, szafa, stół z pałacu, który tam stoi, stał lub właśnie się rozpada. Choć ostatnio i to jest cudowna rzecz, że tyle obiektów wraca może nie do stanu poprzedniego, bo takich obiektów mamy chyba 2 lub 3, które przywrócono. Natomiast jest wiele takich, które zostały wyremontowane czasami ze śladami jakiejś nowoczesności, ale dzięki temu są ciągle takie atrakcyjne – mówiła pisarka. Jej anegdoty dotyczyły też odnajdywania cennych zabytków czy historycznych dokumentów, które nierzadko trafiają w ręce kolekcjonerów.
Według pisarki historia dosłownie kryje się wszędzie, a my sami możemy ją także podtrzymywać. – Każdy z nas, kto spojrzy głębiej w siebie, rozejrzy się dookoła, wie, że w kamieniu, łyżce, u siebie w domu jest jakaś historia. Dlatego namawiam wszystkich, by każdy, oczywiście bez zaśmiecania środowiska, w szklaną butelkę włożył swoje zdjęcie i parę słów dla potomności i po prostu ją zakopał gdzieś. Może ktoś za 100 lat to odnajdzie i będzie się zastanawiał, kim była ta osoba. Będzie szukał waszych losów lub po prostu będzie miał frajdę – zachęcała poszukiwaczka tajemnic i skarbów.
W tym dniu rozmowę w Świdnicy, choć w nieco mniejszym gronie, odbył wcześniej także pisarz i reporter, autor książek dokumentalnych Wojciech Tochman. Zaprezentował swoje stanowisko w sprawie stosowania dożywocia, odnosząc się do głośnej zbrodni z 1996 roku, kiedy trójka maturzystów brutalnie zamordowała pracownicę jednej z warszawskich firm. Wśród skazanych była także 18-latka Monika Osińska, pseudonim Osa, w której obronie między inny staje Tochman.
– 18-latka w towarzystwie dwóch swoich kolegów, raczej przypadkowych, wchodzi do mieszkania na Tarchominie i ginie pracownica biura, które znajduje się w tym bloku. Dlaczego 18-letnia dziewczyna dostaje karę dożywocia? – pytała prowadząca rozmowę dziennikarka i reporterka Ewa Winnicka. – Trójka maturzystów, jak media mówiły Monika Osińska i jej dwóch kolegów, poszli tam i zabili kobietę. Była to zbrodnia straszna, okrutna. Każda zbrodnia jej bezsensowna, ale ta była totalnie głupia. Pomysł powstał trzy godziny wcześniej. Chłopak – jeden z tej trójki – nazywali go Jogi, dorabiał w tej firmie jako kolporter krzyżówek […] Jogi znał to miejsce i Jolę, która tam pracowała. Właścicielem tego biuro był niejaki Krzysztof O. Zginęła w potworny sposób 22-letnia kobieta Jola. Miesiąc później zostali aresztowani ci maturzyści. Rok później w październiku ruszył proces. Po dwóch latach w marcu 1998 roku zapadł wyrok w sądzie wojewódzkim w Warszawie i sąd skazał całą trójkę po równo na dożywocie. Stało się to pod presją opinii publicznej, która brała się z tego, co pisały media, działające na zamówienie Krzysztofa O., które dały się w cudowny sposób zmanipulować. Krzysztof O. był właścicielem tej firmy i szwagrem ofiary. Uznał, że policja źle będzie szukała morderców i on ich znajdzie na własną rękę. Rzeczywiście trochę im pomógł. Wiele na to wskazywało, że szczególną jego uwagę […] wzbudzała Monika Osińska – relacjonował Tochman.
Reporter swój punkt widzenia, z uwzględnianiem zmieniającej się Polski, opisał w reportażu „Historia na życie i śmierć”, który niedawno został wydany. Powstał on w hołdzie zmarłej przyjaciółki, dziennikarki i reportażystki Lidii Ostałowskiej, która zajmowała się tą sprawą, ale nigdy nie zdecydowała się o niej napisać książki. – Miałem potrzebę upamiętnienia po swojemu Lidki. Wszyscy ją kochaliśmy. Stwierdziłem, że po swojemu tę pamięć Lidce oddam i pomyślałem sobie o Monice Osińskiej, że co mnie kosztuje zapytać. Intuicja mi podpowiadała, że warto spróbować – mówił autor. – Zastanawiałem się, dlaczego Lidka uważała, że Monika powinna wyjść, że brała udział w strasznej zbrodni, ale już wystarczy – stwierdził.
Tochman w Świdnicy zaznaczył, że dożywotnio skazana Monika – obecnie wyszła po 27 latach odsiadki, na taką karę nie zasłużyła. – Zajęło mi to trochę czasu, by zrozumieć, że sąd uległ presji, drugi sąd apelacyjny też uległ presji – opinii publicznej, mediów, czasu. Wszyscy myśleliśmy, że wysokie, drastyczne kary zlikwiduje tę przemoc. Sąd skazał ich po równo. […] Z punktu widzenia procesu wydana opinia psychiatryczna, która była korzystna dla oskarżonej [red. Moniki Osińskiej] nie została wzięta przez sąd pod uwagę. Sąd i dziennikarze też – nikt z nas nie zapytał, jak to było możliwe, że trójka maturzystów, jakich wielu było i jest, którym brakuje pieniędzy na dobrą zabawę, co się takiego stało, że oni zabili tę młodą kobietę. Normalni maturzyści. Wprawdzie Monika wypiła przed szkołą trzy piwa EB, ale ja się pytam – czy jak 18-latka pije trzy piwa przed szkołą, czy to jest wina tej 18-latki, czy raczej dorosłych? Sąd nie zapytał, kim byli ci młodzi ludzie? Sąd nie rozważał w ogóle niższej kary. Sąd wszystkie wątpliwości, których tam było mnóstwo, dotyczyły one udziału Moniki Osińskiej w tej zbrodni [red. nie rozważył]. Zbrodnia była ewidentna. Oni się przyznali – mówię o dwóch chłopakach – o Jogim i Gołębiu – tak ich przezywano. A Monika w pierwszym zeznaniu tuż po aresztowaniu w nocy powiedziała, że przyznaje się do udziału w zabójstwie. Po czym konsekwentnie we wszystkich kolejnych wyjaśnieniach mówiła, że ona tam była i ona jest odpowiedzialna za to i mówi tak do dzisiaj, że tam poszła z nimi, nie wiedząc, że idą zabić, ale gdyby tam nie poszła, to pewnie koledzy by też nie poszli i ona [red. ofiara] by do dzisiaj żyła. Ona się winiła i wini dalej za to, że nie przeszkodziła kolegom i za to, że nie wezwała pomocy także po wyjściu stamtąd. Monika Osińska wycenia tę winę bardzo surowo w moim przekonaniu, czyli na 25 lat więzienia – tłumaczył autor.
Wyrok według niego też zapadł w czasie niekorzystnym dla oskarżonych. – To był początek lat 90. Wszędzie była przemoc. Strzelaniny na ulicach. Zamachy. Eksplozje. Włamania do mieszkań. Kradzieże samochodów. Wymuszanie haraczy. Morderstwa i między innymi takie morderstwa. Ludzie bali się wychodzić po zmroku na ulice szczególnie w dużych miastach – zauważył autor. Okres zmieniającej się Polski narzucił wedle Tochmana wygórowane kary za zbrodnie. – Żadne z nich nie powinno dostać tej kary. Sąd stwierdził, z pomocą biegłych, że oni są zdrowi, poczytalni i mogą uczestniczyć w procesie karnym i będą rozumieli, co się dzieje na procesie. Sąd skazuje na dożywocie, wtedy kiedy nie widzi szansy na poprawę. Sąd wtedy, pomijam to, że udział poszczególnych osób był nierówny w tym przestępstwie, nie był w stanie stwierdzić, że po 25 latach ci młodzi ludzie się nie poprawią. Sąd powiedział, że tego dnia, 19 stycznia 1996 roku oni zabili nie tylko tę ofiarę, Jolę, ale niejako zabili także siebie, swoją teraźniejszość i swoją przyszłość. Sąd wiedział, jak okrutną karę orzeka i że tych ludzi definitywnie skreśla. To jest kara śmierci rozłożona na raty. Sąd, jak twierdzą eksperci, których opinie przytaczam w książce, nie wiedział wtedy, jaką karę orzeka, co ona znaczy. Było to bowiem zaraz po zniesieniu kary śmierci – twierdzi Tochman.
Tochman przekonywał również, że kara dożywocia nie powinna w ogóle mieć zastosowania w prawie. Pomocne w tym przypadku, jak zauważył w Świdnicy, powinny być to – skuteczna resocjalizacja, a także środki postpenalne oraz system pozwalający wrócić do życia. – Próbuję przekonać moich czytelników do tego, by się ze mną zgodzili, że w ogóle nie powinno się orzekać wobec nastolatków kary dożywocia – stwierdził. – Kara od któregoś momentu nie służy niczemu ani społeczeństwo, ani tym ludziom. Jest tylko zemstą. Jest to realizowanie starożytnej zasady – oko za oko, ząb za ząb – zauważył. – Dożywocie nie ma sensu. Kara ma sens, jak twierdzą eksperci, i działa, czyli człowiek się resocjalizuje, wtedy kiedy ma cel i nadzieję. Jeśli dostaje zadania, ma szansę na poprawę i powinien być co jakiś czas oceniany. Kara bezwzględnego dożywocia będzie hodowaniem bestii i narażaniem służby więziennej na śmiertelne niebezpieczeństwo. […] To będzie hodowanie dzikusów. Nie będą mieli nic do stracenia – dodał pisarz.
Drugi i ostatni dzień świdnickiej odsłony Festiwalu Góry Literatury zakończył pokaz kolejnego filmu wybitnego polskiego reżysera Jerzego Skolimowskiego. Tym razem był to nominowany do Oscara w tym roku „IO” (2022), który kręcony był m.in. w okolicznym Lubachowie, a w produkcji zagrał główną rolę także Kubuś, słynny osiołek z lubachowskiej hodowli.
Festiwal Góry Literatury organizowany przez Fundację Olgi Tokarczuk jeszcze trwa na Dolnym Śląsku. Program na kolejne dni można znaleźć na stronie: https://fundacjaolgitokarczuk.org/festiwal-gory-literatury/2023/
/Tekst: AN/
/Zdjęcia: Dariusz Nowaczyński/