Wywiad z, niekoniecznie, tylko jednym pytaniem.
Znają ją od Międzyzdrojów po… Pogorzałę. Jej życie mogłoby posłużyć za scenariusz filmowy, ale mimo obfitości zdarzeń i doświadczeń wciąż jest niezwykle aktywna i chłonna świata. Można by kolokwialnie powiedzieć, że nie potrafi usiedzieć w miejscu. W tym roku odwiedziła już i Ziemię Świętą, i Włochy, a ostatnio urokliwe wybrzeże tureckie. Korcą ją nowe miejsca, smaki, ale przede wszystkim ludzie. Pewnie to zasługa pełnego emocji dzieciństwa, które ukształtowało Annę Gosthorską. Urodziła się na Wołyniu, w okolicach Kowla. Po tym, jak wojsko polskie zorganizowało tam poligon wojskowy, musieli opuścić to miejsce i przenieśli się do Besarabii. Przeprowadzili się tam, zajmując miejsce osadników niemieckich. Pani Anna miała wówczas 6 lat i za chwilę wybuchła druga wojna światowa. Pamięta z tego okresu twierdzą akermańską i słynne potiomkinowskie schody, i tamtejsze żyzne ziemie, winogrona, i smak robionego z nich wina – Smakowało jak najwspanialszy kompot. Mimo tego, że trwała wojna, w Besarabii było „jak u Pana Boga za piecem” – twierdzi dzisiaj nasza rozmówczyni. Bo Besarabia leży jakby na uboczu całego teatru ówczesnych działań. Stara, historyczna kraina na pograniczu Mołdawii i Ukrainy, pomiędzy rzekami Dniestrem i Prutem, u wybrzeży Morza Czarnego. Był to jeden wielki tygiel narodowościowy. Według rosyjskiego spisu statystycznego z 1896 roku Besarabię zamieszkiwało ok. 920 tys. Mołdawian (50%), ponadto 380 tys. Ukraińców (20%), 230 tys. Żydów (12%), 155 tys. Rosjan (8%) i ok. 100 tys. Bułgarów (5%). Niewielkie mniejszości stanowili też Cyganie, Grecy, Ormianie, Serbowie, Niemcy, Polacy, Gagauzi i Turcy.
Pani Anna z rodziną mieszkała tam sześć lat. Skończyła się wojna i w pierwszym transporcie Polaków z ZSSR, w kwietniu 1945 roku, przyjechali do Tuplic w powiecie żarskim, w województwie zielonogórskim. Była to ostatnia polska miejscowość nad samą granicą z Niemcami. Później Anna Gosthorska trafiła do Świdnicy. Z racji tego, iż ma wykształcenie ekonomiczne, była jedyną kobietą rewidentem wśród 40 mężczyzn pracujących w dziale rewizji Zjednoczenia Państwowych Gospodarstw Rolnych w Świdnicy. Prowadziła przez pewien czas także księgowość w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Kraszowicach i w SKR. Dzisiaj też nie wypoczywa na emeryturze. Od 20 lat prowadzi hurtownię przypraw z całego świata – Malabar w Pogorzale. Zaczęło się od 2 ton pieprzu ziarnistego, które w stanie wojennym kupił syn mieszkający w Niemczech. Rynek polski był wygłodniały i pieprz był strzałem w dziesiątkę.
Pani Anna sprowadza zioła i przyprawy, konfekcjonuje je, zestawia, tworzy znane tylko sobie mieszanki i własne niepowtarzalne receptury. Jest wrogiem wszelakiej chemii i polepszaczy stosowanych w kuchni. Uważa, że najważniejsze jest to, co sprawdzone przez wieki i zdrowe. Sprzedaje na targach i bardzo jej to odpowiada. A wszystko oparte jest o gruntowną wiedzę i lekturę fachowej literatury.
Anna Gosthorska to wyjątkowa kobieta. Zakochana w ziemi, naturze i zwierzętach. Przez wiele lat prowadziła specjalistyczne gospodarstwo rolne oparte o chów zanikających ras polskich prosiąt. Miała w swoim wzorowym gospodarstwie krowy, kozy i owce i, jak na owe czasy, spory areał ziemi. Dzięki posiadanym pszczołom miała we wsi pseudonim – „Pszczółka”. Praca na roli dała jej poczucie sensu i celu.
Aktywność pani Anny nie zna granic. Od lat działa w miejscowym kole gospodyń wiejskich, któremu szefuje. Śpiewa w bardzo znanym zespole, „Ale Babki”. Pisze wiersze na własny użytek i na zamówienie. Dwukrotnie była zamężna. Pierwszy mąż zginął tragicznie w wypadku motocyklowym mając 22 lata. Drugi mąż był od niej starszy o 16 lat i kochał pszczoły. Dzięki temu bez problemów przeniósł się do Pogorzały. Pani Anna kocha zwierzęta i dzisiaj pozostało jej z tej miłości pięć wspaniałych owczarków niemieckich.
Anna Gosthorska jest niezwykle komunikatywną i otwartą osobą. Łatwo nawiązuje kontakt i opowiada niezwykle interesująco. Wciąż pragnie nowych wrażeń. Jednak mimo wojaży zagranicznych z całą mocą twierdzi, że Polska jest cudownym krajem, który wciąż warto poznawać.
Czy mając tak ciekawe życie i tyle doświadczeń można mieć czas na marzenia? A jeśli tak, to, jakie?
– To bardzo trudne pytanie. Jedyna rzecz, o której marzę, związana jest z moją rodziną. Chciałabym, by moi najbliżsi, i ja razem z nimi, żyli w spokoju i miłości, no i oczywiście zdrowiu. By na świecie był pokój, bo wojna to straszny czas. I chyba by było wówczas dobrze nam wszystkim.
Wacław Piechocki