Pod koniec epoki Edwarda z Porąbki (dzisiaj dzielnica Sosnowca), zwanego Gierkiem, pocztą pantoflową przesyłano w narodzie tekst autorstwa pewnego, bodaj francuskiego korespondenta prasowego, zaczynający się w każdym zdaniu od „kraj paradoksów, gdzie…”. Mowa była oczywiście o idiotyzmach ówczesnego PRL-u, zwanych paradoksami. Pewnie i dzisiaj można by pokusić się o napisanie takiej Różowej Księgi Para bzdetów. Każda epoka ma swoje wyzwania. Ale miało być nie o tym.
Zrobiliśmy się narodem podróżującym, choć na szczęście nie musimy nigdzie uciekać i nie potrzeba nam cudu rozstąpienia się wód morskich. Ale za to piszemy przeróżne poradniki, które mogą podobno nam przybliżyć świat. Znalazłem taki jeden, który niezwykle mnie rozbawił i zainspirował do dzisiejszego tematu.
Jak przeżyć w Anglii – wyjaśnia poradnik zamieszczony w nonsenspedii, czyli polskiej encyklopedii humoru. Anglia jest krajem wysoce egzotycznym dla Polaka, mniej więcej tak samo jak Nigeria czy Japonia. Wrażenie egzotyczności potęguje fakt, że niektóre rzeczy są odwrotne. Np. wiewiórki są popielate, a ludzie rudzi. Początki życia tam są najczęściej trudne i mogą trwać dłużej niż w przypadku innych krajów. Łatwo jednak je skrócić, pamiętając
o kilku rzeczach. Wyjeżdżając należy zapomnieć o obiegowych opiniach, jakoby w Anglii padało. To się nigdy nie zdarza, to przeklęte kontynentalne zjawisko w ogóle nie istnieje. Jest przecież za mało oryginalne, ten kraj stać na o wiele więcej. I tak: mży, leje, siąpi,
zacina – w ostateczności z nieba mogą lecieć koty i psy – Anglicy mówią It’s raining cats and dogs; ale przecież nie deszcz. To zbyt prozaiczne. Powiedzenie „parasol noś i przy pogodzie” jest o tyle nieaktualne, że pogody w zasadzie nie ma. Najtrudniejszy fragment adaptacji na egzotycznej wyspie – należy się przyzwyczaić do tego, że Anglicy są najczęściej prawdomówni i nie składają obietnic bez pokrycia, choć ich realizacja może zająć wiele czasu. Trzeba przy tym uważać, co mówią, bo ich odpowiedzi są dość nieoczekiwane.
Tak – znaczy w większości wypadków „tak”. Nie – w zasadzie nie występuje w słowniku Anglika. Obawiam się – oznacza, że Anglik nie tyle się obawia, co grzecznie odmawia. Nie uważam tak – to kolejna forma odmowy. Polemizować można, lecz najczęściej nieskutecznie. Anglia to kraj grzeczny i nie jest tu znane załatwianie spraw metodą wykłócania się i awantur. Tym bardziej więc jest to metoda godna polecenia, zwłaszcza że zaatakowany w ten sposób Anglik głupieje, boi się nas i chce się nas jak najszybciej pozbyć. Działa stuprocentowo. Należy jednak wykłócać się z umiarem i omijać popularne argumenty, takie jak „shit” czy „fuck”, bo są tak mało zrozumiałe, że Anglik od razu woła policję, aby mu pomogła. Tyle zacny przewodnik.
Zainteresował mnie szczególnie fragment o prawdomówności, tzw. ględzeniu bez potrzeby i konsekwencjach. Coraz więcej tego na co dzień. Mówimy coś na odczepnego nie zwracając uwagi na konsekwencje. Bo na ogół nie potrafimy słuchać. A jeśli już słuchamy, to zazwyczaj tylko siebie. To nasza narodowa bolączka.
Jest takie miejsce stworzone przez społeczeństwo, pobyt w którym uważa się za coś wyjątkowo nie „cacy”. Ba, nawet jeśli ktoś znajdzie się tam przez przypadek, to współplemieńcy okładają go taką infamią, że szkoda słów. Pewnie podejrzewacie, o czym myślę? Tam właśnie, w pierdlu, zwanym potocznie więzieniem, obowiązuje reguła, która może by została praktykowana w tzw. wolnościowym świecie. Otóż zasada dotyczy deklarowania czegoś. Jeśli masz coś komuś obiecać i wiesz, że będzie to niemal niemożliwe do zrealizowania – to milcz. Lepiej nic nie mów. Pamiętaj, że ten ów nie ma wpływu na twoje postępowanie i lepiej oszczędź mu bezsensownego oczekiwania. A kiedy już coś powiedziałeś, to żeby się waliło i paliło – musisz to zrobić. Albo jesteś „charakterny”, albo nie. To tak niewiele.
A ileż to razy ktoś coś nam obiecał, choć nie prosiliśmy o nic – i oczywiście były to tylko puste słowa. Tak często nie odpowiadamy za to, co mówimy. Dzisiaj to prawdziwy dramat nie tylko naszego społeczeństwa. Pomyślałem o tym wczorajszego wieczoru, gdy zadzwonił do mnie spóźniony telefon. I oznajmiono mi coś, czego się nie spodziewałem i co przywróciło mi wiarę w szlachetnych ludzi. Dobra, bez patosu. Zaczęło się lato. Może tak wybrać się na odkrywanie Anglii?
Wacław Piechocki