Ponownie postanowiłem nawiązać do Kasi Kowalskiej, która obecnie ruszyła w trasę koncertową promującą jej ostatni, koncertowy album „Moja krew”, na którym zostały wykonane piosenki Republiki w nowych, odświeżonych aranżacjach. Właśnie ze względu na to powiązanie Kowalska/Ciechowski powróciłem do jej pierwszego albumu „Gemini”, za którego sukcesem stoi w dużej mierze właśnie Grzegorz Ciechowski, lider Republiki. Jeśli ktoś zna twórczość Kasi głównie z ostatnich lat, powinien sięgnąć zdecydowanie po ten krążek, bo on zmienia zupełnie obraz kariery Kowalskiej.
Pierwszą płytą Kasi, jaką miałem w ręku, była płyta „5”. To jest album, na którym dominuje muzyka popowa przepleciona elektroniką. Dzięki niej polubiłem tę artystkę, jednak myślałem, że taka zawsze była. Później, gdy pojawiła się płyta „Antidotum”, usłyszałem dużo rockowego grania, więc polubiłem Kasię jeszcze bardziej i to był ten moment, który nakłonił mnie do zapoznania się z wcześniejszymi wydawnictwami tej wokalistki. Zacząłem wtedy właśnie od płyty „Gemini”. Oprócz zachwytu, czułem jeszcze szok. Na próżno szukałem skocznej pioseneczki o pieprzu i soli, czy o farmakologicznych metodach na ból. Znalazłem za to pięknego, nieco brudnego rock’n’rolla, a w książeczce do płyty zobaczyłem zdjęcia gwiazdy w hipisowskich sukienkach, rozciągniętych, grubych swetrach i martensach. Tytułowy utwór „Gemini” otwiera album. Trudno sobie wyobrazić lepsze powitanie Kowalskiej ze słuchaczami. Ostre riffy i ciężko osadzona sekcja perkusyjna wbiły mnie w fotel. Jednak największym zaskoczeniem była sama Kasia. Nie mogłem uwierzyć, że ona potrafi tak śpiewać. Wspaniała chrypa, ogromna swoboda we wszystkich możliwych improwizacjach i wspaniałe emocje wydobywające się jakby wprost spod serca bez użycia aparatu mowy. Na płycie jest jeszcze jeden tak ciężki i tak czadowy kawałek. Mianowicie „Cukierek – mój dawca słodyczy”. Gdyby sobie tak wyobrazić Kowalską, która prowadzi dialog z trzymanym przez siebie cukierkiem i mówi do niego „…mój jesteś już! I tak ciebie zjem!”, można wkręcić sobie naprawdę bardzo zwariowany obrazek. Gdy „Gemini” pojawiło się w sklepach, ludzie byli zaskoczeni, skąd w nastolatce taki żal i ból.
Teraz to już nie dziwi, Kasia ma tak do dziś. Takie utwory jak „Wyznanie”, „Kto może to dać” i „Do złudzenia” to prawdziwe wyciskacze łez. Oprócz smutnych, są tam naprawdę ostre słowa, które na pewno padły w akcie desperacji. Na przykład „… patrząc jak umierasz, mogę śmiać się nawet lub kląć”. Ale nie ma co się załamywać, to nie jest album do nastroju samobójczego. Są bardzo pogodne kawałki, w których Kasia naprawdę potrafi podnieść na duchu. Takimi wesołymi pieśniami są „Heart of green”, „I never loved a man” oraz „Oto ja”. W tym ostatnim końcówka została zaśpiewana przez Kasię przy użyciu tak zwanej skali gwizdkowej. Niesamowity efekt oraz wspaniałe wykonanie tak trudnej techniki wokalnej. Wykorzystała ją jeszcze raz podczas utworu zespołu Led Zeppelin „No quarter”. Efekt tak jak w przypadku „Oto ja”, zniewalający. Kowalska jak każda szanująca się rockowa wokalistka, nagrała na płycie również bluesowe kawałki. Znany utwór „Jak rzecz” oraz wspaniały, klimatyczny „I need you”. Na końcu natomiast znalazłem piosenkę, która mnie zaskoczyła. Jest to „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. Sceptycznie podchodzę do osób, które chcą wykonać tę piosenkę, ale Kasi udało się to zrobić w miarę dobrze. Jednak szału nie ma.
Po przesłuchaniu „Gemini” chciałem posłuchać kolejnych albumów i za każdym razem byłem zaskakiwany. Otrzymywałem ciągle coś, czego się kompletnie nie spodziewałem. Kasia tak lubi bawić się stylami, że właściwie każda płyta jest inna. Od rockowego grania, poprzez funk, jazz, elektronikę, pop, aż po muzykę akustyczną. To utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że to jest prawdziwa artystka, która nie zamyka się na to, do czego przyzwyczajają się jej fani. Zachęcam do zapoznania się z jej dyskografią, bo to zdecydowanie jedna z najciekawszych polskich wokalistek.
Kamil Franczak