Dynamiczna sekwencja orgii nie tylko jest kwintesencją obecnego tu humoru, ale także wyrazem pojednania ostatecznego – wydaje się, że „Sausage Party” to jedyne miejsce, gdzie obok żartów o bułkach i parówkach, bakłażanach, korniszonach seks nagle przybiera formę wyzwolenia, pokrętnego, perwersyjnego spełnienia, oczyszczenia (?). Być może jeszcze „Don Jon” łączył te dwa obrazy stosunku płciowego w zgrabną całość, naraz trywializując i gloryfikując zbliżenie, ale dopiero animacja rozumie, że powinno to być dopełnieniem związku, a nie jego fundamentem. I, czego produkcja jest doskonałym przykładem, posiadać dystans do wszystkiego.
Przyznać trzeba, że opowieść o tym, jak jedzenie tłumaczy funkcjonowanie supermarketu to koncept pełen potencjału, a autorzy konstruują z niego coś więcej niż „przezabawny” kontrast pomiędzy infantylną otoczką a sprośną zawartością. Owszem, odniesień do najróżniejszych dewiacji, zboczeń, odchyleń jest mnóstwo, jednak poza prostym szokowaniem znajdziemy kilka(naście) trafnych komentarzy współczesności. Żywność okłamywana na temat rzeczywistości poza sklepem, prawdziwej natury człowieka, czy niesnaski między alejkami to przyzwoita alegoria naszego środowiska – niektórzy ujrzą tu toksyczność religijnej indoktrynacji lub zakłamanie telewizji, absurdalność wszelkich sporów, niemoc jednostki wobec społeczeństwa – motywów jest naprawdę wiele, i choć większość z nich to wstrętne substytuty, uproszczenia, doceniam próbę mowy językiem ezopowym w czasach bezpośredniości.
I nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że „Sausage Party” doskonale działa jako satyra, bo poza (nieco okrojonymi) obserwacjami i dialogiem z popkulturą jest przepełnione tanim humorem (rozumiem kwestię subiektywności tego zagadnienia), przekleństwami bez znaczenia, wydzielinami. Czasem gagi trafiają w punkt, śmieszą swoją bezpretensjonalnością i obrazoburczością, jednak, w skali całości, to nie zbyt duży ułamek. Skądinąd, mam wrażenie, że zadziałał tu inny kontrast – w potoku głupiutkich bezeceństw każda oznaka racjonalnego formułowania wniosków jest przejawem niebywałej inteligencji.
Jakby jednak nie definiować treści, trudno nie spostrzec, że wizualnie obraz kuleje, zwłaszcza, kiedy pomyślimy o czołówce animacji komputerowej. Wprawdzie nadgoniono to dzięki pomysłowości, różnorodności i intensywności, ale ciągle odstaje od najwyższych standardów, do których już dawno przyzwyczajono widza. Seans jest bezbolesny, choć doznania estetyczne są wyraźnie uboższe i nie powinny być przyczyną odwiedzin sali kinowej. Daleki też jestem od twierdzenia, że potrzeba specyficznej wrażliwości, by całość okiełznać, bowiem wystarczy odpowiednie nastawienie, odrobina dobrej woli – ile warta jest jakakolwiek pruderyjność?
Kacper Poradzisz