Dziś rano pomyślałam o Diane Arbus. Może to za sprawą znów padającego śniegu, który przeistacza rzeczywistość w czerń – biel, a może za sprawą refleksji, że po co te miliony robionych codziennie przez ludzi zdjęć, zdjęć prawdopodobnie w większości bez znaczenia. Fotografie Arbus miały znaczenie, dla niej samej, dla odbiorcy, w końcu dla rozwoju współczesnej fotografii.
Biografię Arbus napisała parę lat temu Patricia Bosworth’s. Napisała książkę obszerną i wnikliwą, złożoną głównie z rozmów o Arbus z jej rodziną, przyjaciółmi, modelami i modelkami, których fotografowała. Po samobójczej śmierci artystki w 1971 jej spuścizna jest bardzo restrykcyjnie strzeżona przez spadkobierców, co dotyczy zarówno zdjęć, jak i informacji o Arbus, zwłaszcza o ostatnich dniach życia.
Była fotografką niezwykłą, której zdjęć przeciętny odbiorca na pewno nie powiesiłby sobie w salonie. Fotografowała brzydką Amerykę, nie tę plastikową i polakierowana, ale chorą, brzydką, kaleką, ułomną. Modelami byli często ludzie zdeformowani fizycznie, karły, ludzie z chorobami genetycznymi, dziwne bliźnięta, prostytutki, ekshibicjoniści.
„Wielokrotnie fotografowałam freaków. (…) Uwielbiałam ich. (…) Nie znaczy to, że byli moimi najlepszymi przyjaciółmi; czułam przy nich mieszaninę wstydu i respektu. To arystokraci”.
Z aparatem, przeważnie samotnie przemierzała ulice Nowego Jorku w poszukiwaniu swoich modeli i tematów do zdjęć. W swojej wnikliwej biografii Patricia Bosworth kreśli nie tylko portret artystki, ale przede wszystkim kobiety. Ukazuje szczegóły prywatności i rozwoju artystycznego Arbus, podążając od dzieciństwa w żydowskiej rodzinie kupieckiej z Nowego Jorku, poprzez małżeństwo z Allanem Arbusem, partnerem w pracy artystycznej, aż do rozwodu, depresji i samobójstwa.
Dzieciństwo w bogatej, żydowskiej rodzinie, pozornie szczęśliwe, pełne samotności i urazów, położyło się cieniem na całe życie artystki. Borykająca się całe życie z chroniczną, dziedziczną depresją, uzależniona psychicznie od męża, załamana po rozwodzie, krucha i delikatna – prawdziwą siłę pokazywała po naciśnięciu spustu migawki.
Książkę, mimo że to biografia, czyta się jednym tchem. I ta lektura po raz kolejny dowodzi istnienia wielu osobowości w człowieku, siły i bezradności jednocześnie, geniuszu i infantylizmu na drugim biegunie.
Andy Warhol uważał, że Diane Arbus wyprzedziła swój czas .Warto spróbować dowiedzieć się, dlaczego.
Wacław Piechocki