Zbierając mniszek lekarski na dużej łące, nieopodal domu moich rodziców, nazbierałam przy okazji spory worek szczawiu. Gdy byłam dzieckiem, zajadałam się tymi kwaśnymi listeczkami. Chciałam pokazać moim dzieciom te smakołyki z mojego dzieciństwa. A można ich znaleźć na łące całkiem sporo.
Poczęstowałam córeczki. Popatrzyły zdziwione – co to za zielsko im matka podaje do jedzenia? W dodatku nieumyte! Przeżuwały nieufnie, krzywiąc się niemiłosiernie. Myślałam, że córkom zasmakują te cudowne listeczki. Niestety, myliłam się. Świeży szczaw nie podbił ich serc. Córeczki z trwogą spoglądały na pękaty worek z nazbieranymi przeze mnie listkami. Musiałam coś zrobić z niechcianym towarem. Pomyślałam o zupie szczawiowej. Wiedziałam, że w tej formie „towar” zostanie przyswojony. Tym razem nie myliłam się. Dzieci znały już smak tej zupy, ponieważ serwowałam ją już wielokrotnie. Można kupić wybujały szczaw na straganach. Z niego też najczęściej gotowałam „ szczawiową”. Jednak zupa ugotowana z samodzielnie nazbieranego szczawiu jest najlepsza na świecie!
Potrzeba:
1 kg szczawiu
1 l bulionu warzywnego
kilka młodych ziemniaków
4 jajka ugotowane na twardo
100 g śmietanki
2 łyżki masła
sól, pieprz
Na maśle dusimy opłukane kilkakrotnie listeczki szczawiu. Dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki. Podlewamy bulionem i dusimy do miękkości ziemniaków. Miksujemy. Dodajemy śmietanę, doprawiamy. Podajemy z ugotowanym na twardo jajkiem. Jak dla mnie smak wiosny!
Penelopa Rybarkiewicz-Szmajduch