W sobotę 25 kwietnia zakończyły się eliminacje świdnickiej Truskawki 2015. Jury wybrało 5 zespołów, które wystąpią 18 lipca w plenerowym finale.
Na zdjęciu ubiegłoroczni zwycięzcy Truskawki – Demia Doberman Live Band
Podczas trzech koncertów eliminacyjnych jury w składzie Krzysztof Kołodziejczyk (Orchard), Krzysztof Kowalewski (Rock Centrum Świdnica), Piotr Krakowski (Zakaz Wjazdu) i Paweł Zając (Świdnicki Ośrodek Kultury) zdecydowało, że wielkim finale zagrają Endline, Kwestia Czasu, Angry Again, Comin i The Inżyniers. Finaliści powalczą 18 lipca o główną nagrodę w wysokości 2000 zł.
Zapraszamy do przeczytania wywiadów przygotowanych przez Annę Kowalewską i obejrzenia fragmentów występów eliminacyjnych wszystkich finalistów.
ENDLINE
Anna Kowalewska: Część z was pochodzi ze Świdnicy…
ENDLINE: …dokładnie trzy osoby.
Graliście tutaj w przeróżnych składach. Uważacie, że duże miasta, jak Wrocław dają lepsze szanse zespołom?
We Wrocławiu są dużo większe możliwości ze względu na ilość klubów, gdzie można samemu zorganizować sobie koncert, czy sal, które można wynająć.
Spora część zespołów zgłoszonych do tegorocznej Truskawki gra metalcore. Czy w Waszej opinii ten gatunek ma szansę zdominować scenę?
Tak, ogólnie jest to najszybciej rozwijający się gatunek, choć ma jeszcze dość małą popularność. Przyszedł z Zachodu, a tu u nas ciągle jest jeszcze trochę konserwatywnie pod tym względem. Ciągle jest mało głośno. Może ludzie nie są jeszcze otwarci na ten gatunek?
Macie zatem poczucie, że jesteście kimś w rodzaju prekursorów na rodzimej scenie?
No aż tak, to chyba nie, bo jednak składów jest dużo. Ale chcielibyśmy, żeby było coraz bardziej głośno, bo w Polsce to nadal nurt undergroundowy.
Zobacz wideo z występu Endline
W świecie zdominowanym przez elektronikę i świat wirtualny przeglądy takie jak Truskawka to dobry sposób na promocję zespołu?
Najlepszy! Wydaje nam się, że zespoły powinny jak najwięcej grać na żywo a nie być oceniane tylko pod względem nagrań. Młode kapele nie zawsze mają fundusze, żeby sobie pozwolić na sprzęt, na którym brzmiałyby tak jakby chciały i to jest naszym zdaniem główny problem. Ja już miałem okazję uczestniczyć w Truskawce dwa lata temu, gdzie były udostępniane wzmacniacze i to była jakaś szansa dobrego zaprezentowania zespołu.
Na co planujecie przeznaczyć ewentualną wygraną? Czy właśnie na sprzęt dla zespołu?
Sprzęt… chyba nie… (śmiech) Nie myśleliśmy o tym [tu znaczące spojrzenia w stronę baru] Jeśli chodzi o sprzęt, to chyba perkusja – to taki nasz najbardziej niedofinansowany „aspekt”. Kolega ma nie najlepsze blachy, a to kształtuje brzmienie całego zespołu. Pojawił się też pomysł, żeby zrobić studyjne nagranie singla, zrobić dla niego promocję i w ten sposób pójść dalej.
KWESTIA CZASU
Anna Kowalewska: Pochodzicie z Bielawy, która od wielu lat organizuje Regałowisko. Ostatnio prężnie działa też Rockmania. Czy uważacie, że mniejsze miasta tworzą przyjazny klimat dla muzyki niezależnej?
KWESTIA CZASU: Myślę, że miejsce nie ma znaczenia, co do organizacji imprez, bo to można zrobić wszędzie, ale to bardzo fajnie, że nasze miasto wychodzi z taką inicjatywą.
Gracie punk rock, który na muzycznej scenie jest w odwrocie. nie boicuie się starcia z bardziej nowoczesnymi gatunkami jak metalcore?
No bać się może nie boimy i chcielibyśmy, żeby to było widać. Punk rocka jest mało w regionie i zależy nam, żeby pokazać, że wbrew pozorom nie jest to tak prosta muzyka jak się wydaje.
Zobacz wideo z występu Kwestii Czasu
W ostatnich latach mamy prawdziwy wysyp młodych zespołów. Czy większa konkurencja utrudnia Waszym zdaniem przebicie się do świadomości słuchaczy?
Ciężko powiedzieć. No ale mieliśmy już takie doświadczenie grania z różnymi zespołami na wspólnej scenie i daliśmy radę.
Czyli pasuje Wam forma przeglądu, konkursu…
Tak, jak najbardziej!
Ewentualna wygrana… jakieś plany?
Chcielibyśmy przeznaczyć ją na nagranie naszego pierwszego demo.
ANGRY AGAIN
Anna Kowalewska: Kiedy słucha się Waszych nagrań, nie da się uniknąć skojarzenia z brzmieniami lat 80’/90′ (sami przyznajecie się do inspiracji zespołami Megadeth, Metallica). Czy uważacie, że w czasach, gdy również w metalu atakują słuchaczy brzmienia elektroniczne, sample, itd., podejście „tradycyjne” jest w stanie przekonać młodego odbiorcę?
ANGRY AGAIN: Każdy z nas słuchał i wychowywał się na muzyce lat 80-90-tych i takich właśnie kapelach jak Megadeth, Metallica czy polskim Kacie lub Turbo. Zespoły te ukształtowały nas muzycznie, wychowaliśmy się na nich i z nich właśnie czerpaliśmy (czy też dalej to robimy) inspirację do naszej gry. Wiesz, czas idzie do przodu i nawet muzyka ewoluuje a my wraz z nią. Widać to po naszych utworach. Nie jesteśmy zamknięci na jakieś nowe rzeczy, widzimy co dzieje się naokoło i w ten sposób też czasami działamy. Jednak póki co, jakieś elektroniczne wstawki, sample itp. są nie dla nas. Nie w tym momencie, może kiedyś, oby nigdy (śmiech).
Zobacz wideo z występu Angry Again
Poza Truskawką tylko w tym miesiącu startujecie w eliminacjach do Seven Festival i jeleniogórskiej Ligi Rocka. W promocji stawiacie na przeglądy?
Wiesz, nie stawiamy za bardzo na przeglądy, ponieważ mamy o nich jakieś swoje wyrobione zdanie, o którym bym nie chciał w tym momencie mówić. Każdy przegląd traktujemy jako kolejny koncert, na którym możemy się pokazać i zagrać dla ludzi. Nie liczy się dla nas miejsce zajęte na przeglądzie (choć miło jest jak przechodzimy dalej) a samo granie. Dzięki takim przeglądom możemy się pokazać kolejnym osobom, być może komuś nasza muzyka przypadnie do gustu i tyle. Jeżeli po jakimś takim przeglądzie ktoś do nas napisze, że było zajebiście i dobrze się bawił przy naszym graniu, to już czujemy się zwycięzcami.
W Truskawce startujecie po raz drugi – jak oceniacie nasz przegląd na tle innych imprez tego typu?
Truskawka jest niesamowicie przygotowywana. Już od samego początku kontaktu z zespołem czuć pełen profesjonalizm. Impreza jest fajnie rozreklamowana, ściągają na nią tłumy i to jest najważniejsze. Czuć też duże zaangażowanie ludzi podczas samego koncertu, czy to technicznego czy Bartosza lub Dj Antidotum. Rok temu mieliśmy od nich dużo pomocy (przy sprzęcie itp) i w tym roku to samo. Widać w chłopakach profesjonalizm. No i najważniejsze – ludzie. Świdnica może być z nich dumna.
Wygraną z Truskawki przeznaczycie na…
Jak wygramy to się będziemy martwić (śmiech). Nie będę pisał, że na chlanie, bo to możemy zrobić i bez tego. Jest szansa, że zainwestujemy to w sprzęt na sali lub po prostu przeznaczymy na jakiś fajny wyjazd weekendowy by odpocząć od pracy czy szkoły (mowa tu o naszym basiście, który dalej się uczy).
COMIN
Anna Kowalewska: Wasze teksty są po Polsku. Większość polskich zespołów pisze w języku angielskim. Czy nie jest to odcięcie się od słuchacza, „zaciemnianie” swojego przekazu?
COMIN: Dokładnie. My mamy coś do przekazania. A anglojęzyczne teksty zazwyczaj fajnie brzmią, ale najczęściej są bezsensowne. Może też tak być, że w zespole jedna osoba biegle włada angielskim a reszta nie wie, o co chodzi w tym tekście. Zespoły takie jak my – grające na szczeblu amatorskim, wychodzą z założenia, że śpiewając po angielsku zrobią karierę, wyjadą na zachód, wydadzą płytę, dotrą do szerszego grona… takie „marzenie ściętej głowy”. Paradoksalnie trafiają do węższego grona. Są legendarne polskie zespoły śpiewające po polsku… teraz młodzi tworzą teksty po angielsku. Nasz język w muzyce odchodzi a trzeba nasz przekaz kontynuować.
Wałbrzych ostatnio stoi ciężką muzyką. To ten postindustrialny charakter miasta sprawia, że tworzy się ciężej, mocniej?
Nie, gramy razem od niedawna, sporo było zmian personalnych i w zasadzie przy każdej próbie szukamy jeszcze swojego stylu. A to, że gramy ciężej, to wynika raczej z tego, co każdy słucha.
Nawiązując do tych zmian personalnych – świetny perkusista (Grzegorz „Stawik” Stawicki – ex-Trichomes) „przesiadł się” na wokal. To znaczy, że z perkusją już definitywny koniec?
Stawik: Nie, nie. Z Andrzejem („Ozon” – basista) gramy jeszcze razem w składzie bluesowo–jazzowym i tam gram na bębnach.
Stawik już jedną Truskawkę ma za sobą i to szczęśliwie zakończoną (wygrana z Trichomes w 2013 r.). Traktujecie Stawika jako dobrą wróżbę?
Stawika?! Nie! (śmiech) Jurorzy podejdą do tego tak: „ja go znam, on już wygrał, wystarczy” (śmiech). Wszyscy będziemy pracować na scenie na ewentualną wygraną.
A jeśli już wygracie – planowaliście, na co przeznaczycie nagrodę?
Już podjęliśmy temat. Wygraną podzielimy. Mała część na piwko a resztę przeznaczymy na hospicjum. Wszystko, co moglibyśmy kupić – już mamy. Zatem na pewno część – charytatywnie. Część… przydałoby się jeszcze coś nagrać… Pomysłów jest mnóstwo, jeszcze pomyślimy.
THE INŻYNIERS
Anna Kowalewska:Bywa, że nazwy zespołów stanowią pewnego rodzaju deklarację ideową. Czy bycie „inżynierem” definiuje w jakiś sposób Wasz pomysł na muzykę, czy też „Inżynier” to stan umysłu?
THE INŻYNIERS: (śmiech) Ja myślę, że tego stanu umysłu nam właśnie brakuje. Nazwa wzięła się… a to ciekawa historia – mamy taki kawałek „Andrzej” – de facto szersza nazwa to „Andrzej Inżynier”. A ten kawałek pojawił się dużo, dużo wcześniej niż my zaczęliśmy grać, to pozostałość po poprzednim zespole, z którego zostali właśnie „Andrzej” i nasz perkusista „Stefan”. Wszyscy chcieli ukończyć jakoś studia inżynierskie a te alter ego, jakie sobie wybraliśmy to byli inżynierowie… w sumie żaden z nas nie jest inżynierem i nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie tak się stało (śmiech). The Inżyniers to bardzo charakterystyczna nazwa, która wpada w ucho.
Zobacz wideo z występu The Inżyniers
Na Facebooku określiliście to, co gracie, jako „żenujący rock”. Rozwińcie jakoś to określenie.
A to proszę się „Zdzicha” zapytać (śmiech), bo on wie bardzo dużo o żenującym rocku.
„Zdzichu”: Żenujący rock… to jest… myślę, że wystarczy przyjść na nasz koncert i posłuchać tekstów. Nie jest to muzyka dla wszystkich – tylko dla wybranych (śmiech) Nie będę ukrywał, że mamy dosyć wulgarne teksty i nie wszystkim mogą się podobać, my po prostu jesteśmy bardzo wylewni.
Czyli jednak „inżynierski” stan umysłu?
Po części tak i myślę, że jednak wiele osób mogłoby określić to granie jako żenujące; taki specyficzny humor i nie każdego mogłoby to śmieszyć. „Żenujący rock” – to dobre określenie.
Kilka lat temu Truskawkę wygrała grupa Johnny Trzy Palce, która urzekła jury niesztampowym podejściem do muzyki. Czy również Wy stawiacie na swego rodzaju „przymrużenie oka” jako klucz do sukcesu?
Klucz do sukcesu, to jest bardzo obce nam pojęcie (śmiech). My robimy sobie jaja!
A udział w konkursie to nie jest swego rodzaju dążenie do sukcesu?
My lubimy grać. A Truskawka jest bardzo dobrym przeglądem, bo jest bardzo dobrze przygotowana i możliwość zagrania tutaj to jest fajne miejsce do pokazania się. I nie ważne, czy ktoś gra „żenujący rock”, punk, core, czy metal – każdy chce trafić do publiczności i tutaj mamy taką możliwość.
Ewentualna wygrana… Na co ją przeznaczycie?
A możemy powiedzieć: „przepijemy”? (śmiech)
Johnny Trzy Palce 3 lata temu tak powiedzieli i oni wygrali.
To dobrze nam wróży! Przypadek? Nie sądzę (śmiech). Na pewno lwia część wygranej przeznaczona będzie na „płynną wenę”. W końcu, jak każdy inżynier by powiedział: paliwo to jest bardzo ważna sprawa!