Od pewnego czasu zupełnie nie przywiązuję wagi do tego, jak spędzę noc sylwestrową. Jest mi obojętne, czy będzie to wytworny bal, czy impreza w domu zwana kiedyś „prywatką” a dzisiaj zupełnie idiotycznie „domówką”, czy wreszcie zakotwiczę na jakimś rynku wśród tysięcy anonimowych ludzi , podrygujących w takt lub bez taktu. Chyba jednak przesadziłem. Wcale nie jest mi to obojętne. Mój Sylwester musi być spokojny, cichy, bez głośnej muzyki i wszechobecnych wybuchów, które budzą przerażenie zwierzaków. Wszystko to już przeżyłem, doświadczyłem i znam te klimaty. Pamiętam pierwszy swój sylwestrowy bal za czasów wczesnego Gierka. Na sali królowały kreacje z krempliny i garnitury z bistoru. W menu rządził bigos, parówki, barszcz, flaki o północy i sałatka jarzynowa, w której zasypiali , nie doczekawszy godziny 24, niektórzy osobnicy płci męskiej. Mnie samemu przydarzył się wówczas przykry przypadek pocałowania w rękę głównego organizatora podczas wymiany noworocznych życzeń. Długo po tym nie mogłem ochłonąć i miałem niebywałe szczęście, że ów „szczęściarz” niewiele z tej chwili pamiętał. Były też Sylwestry w górach, gdy nad ranem, po wyśmienitej zabawie, trzeba było podpalać gazety pod miską olejową naszego „Malucha”. Bez tego wyrafinowanego zabiegu autko nie chciało odpalić i pojechać. Był pewien Sylwester w starym drewnianym kościółku na wrocławskim Biskupinie. A później zabawa do białego rana. Dosłownie białego, bo i wówczas natura nie skąpiła nam Polakom, tego „białego” sypiącego z góry. Był i masowy Sylwester na krakowskim Rynku ze śpiewającymi na estradzie siostrami Przybysz, z nieistniejącego zespołu Sistars. I inny pierwszy na wrocławskim Rynku z panią Dodzią. Sporo ich było. W różnych miejscach, w przeróżnym towarzystwie i atmosferze. Jedne wspominane bardziej sympatycznie, inne mniej. Zawsze jednak o tej samej porze z 31 grudnia na 1 stycznia , dowolnego roku.
Jestem wyznawcą tezy, że każdy powinien robić to, na co ma ochotę. Pewna znana mi niewiasta lubiła w Sylwka prać swoje wełniane swetry, bo akurat wówczas było duże ciśnienie wody. Bardzo mnie to wzruszało i wzrusza po dziś dzień. Nie zdziwi mnie, gdy w wieczór sylwestrowy moja Notoryczna Narzeczona wyciągnie na stół swoją japońską maszyną do szycia marki Janome i zacznie szyć od dawna planowany ocieplacz na imbryk. Ona po prostu to lubi i wiem, że będzie się przy tym dobrze bawić.
O to właśnie chodzi, by się dobrze bawić. Bez przymusu wyznaczonego przez datę zapisaną w kalendarzu, czy ogólnie przyjęty zwyczaj. Zabawa by była dobra, musi być spontaniczna. Nie zmuszajmy się zatem w tę podobno szczególną noc, do niczego, co nie sprawi nam zadowolenia, przyjemności i radości.
Wacław Piechocki