Funkcjonowanie schronisk dla osób bezdomnych, prowadzonych przez Towarzystwo pomocy im. św. Brata Alberta od wielu lat wywoływało w Świdnicy kontrowersje przede wszystkim z powodu pensjonariuszy, którzy tracili prawo pobytu w placówkach i trafiali na ulice. W październiku sąd koleżeński zadecydował o zwolnieniu współzałożycielki i wieloletniej prezes świdnickiego koła stowarzyszenia. Obowiązki na pół roku przejął zarząd komisaryczny. – Chcemy odczarować nasze schroniska – mówi prezes.
Funkcję prezesa zarządu komisarycznego objął Marek Paruch, który przez kilka lat był kierownikiem schroniska. Wiceprezesem został Radosław Wojtala, również były pracownik. Obaj nie pobierają wynagrodzenia, a ich zadaniem jest sanacja sytuacji w świdnickim kole. Pod opieką Towarzystwa pozostaje w tej chwili 50 bezdomnych mężczyzn i 12 kobiet w schronisku przy ul. Westerplatte oraz 68 pensjonariuszy z niepełnosprawnościami, mieszkających w palcówce przy ul. św. Brata Alberta.
Agnieszka Szymkiewicz: Dosyć dużym wstrząsem były wydarzenia sprzed paru tygodni, kiedy stowarzyszenie zdecydowało się na odwołanie współzałożycielki i wieloletniej prezes świdnickiego koła Gabrieli Kowalczyk. Od czego zaczął zarząd komisaryczny?
Prezes zarządu komisarycznego Marek Paruch: Było dużo spraw w toku, które trzeba dokończyć, m.in. ogrzewanie i fotowoltaika w schronisku nr 1. Nie wszystko już się udało, ale to nigdy nie są szybkie tematy, bez względu na to, czy byłby to zarząd komisaryczny, czy regularny, to tak czy siak, toczyłoby się to swoim biegiem, bo są urzędowe terminy, ale szczęśliwie nie mamy poważnego opóźnienia w następstwie tych wydarzeń, o których pani wspomniała. Problemy stworzył wpis do KRS nowych osób odpowiedzialnych, a to z kolei jest wymóg w rozmowach z jakimkolwiek urzędem.
To, co chcemy z wiceprezesem zrobić, a jak wspomniałem, obaj byliśmy w przeszłości ze schroniskami związani, to zmienić relacje, które były mocno napięte. Chcemy, żeby ludzie, którzy w różny sposób są związani ze stowarzyszeniem, czuli się dobrze. Od naszych mieszkańców zaczynając, którzy bez względu na to, w jaki sposób znaleźli się w trudnej sytuacji, by byli traktowani godnie. Chcemy także, by członkowie stowarzyszenia poczuli się doceniani i mieli realny wpływ na to, co się dzieje. I są oczywiście pracownicy, którzy pracowali w dość nerwowych warunkach i chcielibyśmy to zmienić, by po prostu chciało im się przychodzić do pracy, bez stresu. To praca specyficzna, wymagająca dużej empatii,a trudno mówić o empatii, gdy pracuje się w niezdrowej atmosferze. Normalna struktura, zdrowe relacje zawodowe i myślę, że jednym z kluczowych zadań, jakie chcielibyśmy zrealizować przez te pół roku, jest odbudowanie wizerunku Towarzystwa w Świdnicy.
– Zanim o tym, chciałabym porozmawiać o aktualnym funkcjonowaniu schronisk. Wybudowane przed rokiem schronisko dla kobiet było zamknięte. Czy planowane jest ponowne uruchomienie?
– Przygotowywaliśmy się do otwarcia, potrzebne były działania, bo część łóżek została wykorzystana w innych placówkach, konieczne było także zebranie personelu, ale udało się i 17 grudnia to schronisko rusza. Cieszymy się z załogi, bo są to ludzie, którzy wrócili do nas. Kiedyś odeszli, a dziś wracają z nadzieją i deklarują chęć dania z siebie wszystkiego.
– A są chętne do zamieszkania w schronisku panie?
– Część już jest, bo 12 pań została przeniesiona do schroniska przy ul. Westerplatte i one wracają, a oprócz tego mam informacje od kierownika, że są już telefony zainteresowanych. Będziemy w stanie zapewnić miejsce dla 30 osób i myślę, że w zimie zapotrzebowanie będzie.
– Z mojej wiedzy wynika, że schroniska Brata Alberta dotychczas koncentrowały się na zabezpieczeniu podstawowych potrzeb, schronienia, wyżywienia. Czy są plany, by pomóc pensjonariuszom, a przynajmniej części z nich, wyjść z bezdomności? Czy będą realizowane dodatkowe programy?
— Zapewniamy całodobową opiekę. Nie chcę mówić, że praca nad usamodzielnianiem w ogóle nie występowała. Myślę, że takie programy w Świdnicy mogą być realizowane. To są dziesiątki bezdomnych osób i z mojego doświadczenia wynika, że niestety nie jesteśmy w stanie dziesiątek ludzi wyciągać z bezdomności. Tutaj trzeba cieszyć się małymi sukcesami. Jesteśmy po spotkaniu z władzami miasta i deklarowaliśmy chęć prowadzenia nowej profilaktyki. Są też zainteresowani pensjonariusze. Koło świdnickie takich programów dotychczas nie prowadziło, ale zarząd główny ma doświadczenie, wiele takich programów wychodzenia bezdomności realizowały inne koła w Polsce. Na pewno będziemy chcieli czerpać z tych doświadczeń i przekładać na nasze funkcjonowanie. Mieliśmy również możliwość korzystania z mieszkaniowych zasobów miasta. Nie chcę nikogo stawiać pod ścianą, ale jeśli ta możliwość będzie utrzymana, na pewno z niej skorzystamy. Nawet jeśli kilka osób w skali dziesięciolecia trafi do własnego domu, to już będzie radość. W Świdnicy są osoby, które znam, które mieszkają w Świdnicy i były bezdomnymi, ale udało im się stanąć na nogi.
Duże znaczenie mają również opiekunowie, którzy nie tylko dbają o to, by nasz podopieczny wstał z łóżka, zjadł śniadanie i był trzeźwy. To musi być partner do rozmowy, który potrafi zmotywować, zachęcić do zmian. Mamy pracowników socjalnych, opiekunów z kwalifikacjami i jestem przekonany, że przy ich wsparciu można osobom bezdomnym dać wiatr w żagle, a nie mówię tu o rzeczach wielkich, ale choćby pomocy w napisaniu CV czy zwykłej rozmowy.
– Wizerunek schronisk był fatalny w ostatnich latach. Były postrzegane jako miejsca generujące poważne problemy dla mieszkańców Świdnicy. Wiele osób trafia tu z odległych zakątków Polski, są wyrzucane za nadużywanie alkoholu i zostają w mieście. Mamy koczowiska, osoby śpiące na ławkach, klatkach schodowych. Nie wiem, czy jeszcze gdzieś w Polsce funkcjonują w mieście podobnych do Świdnicy rozmiarów aż cztery schroniska (trzy prowadzi Towarzystwo, jedno miasto). Czy jest szansa na zmianę, na poprawę?
– Problem jest zauważany nie tylko przez mieszkańców i władze. Są osoby, które się u nas nie zaadaptują i trafiają na ulicę. Mamy pensjonariuszy nie tylko z gmin ościennych, ale z całego kraju. Nie uważam, że jest to złe. mamy misję niesienia pomocy każdemu, ale wiemy, że jeżeli te osoby trafiają na ulice, to stanowią problem dla lokalnej społeczności. Chcemy wprowadzić takie narzędzia, które pozwolą zapewnić im powrót do gmin, z których pochodzą. By nie były to osoby wyrzucane za furtkę, ale miały zagwarantowany powrót. Czasem jest tak, że dwie osoby potrafią deprawować pozostałych, nie przestrzegając regulaminu, lekceważąc zasady. Musimy starać się tej naszej mikrospołeczności zapewnić zdrowe relacje, a takie jednostki, które to zaburzają, będą wracać do swoich gmin. Nie zostaną w Świdnicy.
– Pojawiają się również pytania, czy pensjonariusze schronisk mogliby zostać zaangażowani np. w akcje społeczne w Świdnicy? Jest już pierwsza jaskółka, bo wiem, że trzej panowie zdecydowali się pomóc społecznikowi Waldemarowi Woźniakowi, który walczy z nielegalnymi wysypiskami.
– Bardzo byśmy chcieli. Pracowałem z tymi ludźmi przez wiele lat. Część z tych osób jest bierna, a jeśli takie bierne osoby są widoczne w przestrzeni publicznej, to czasami to ludzi mierzi i wcale mnie to nie dziwi. Każdy pewnie, kto obserwuje schroniska, myśli, że jest to finansowane ze środków publicznych (pobyt finansuje sam bezdomny, jeśli ma dochody, a w przeciwnym wypadku gmina, z której pochodzi, przyp. red.). To ma prawo boleć, dlatego chcielibyśmy angażować naszych mieszkańców w małe akcje. Trochę nas blokuje pogoda, ale myślę, że to będzie możliwe, oczywiście z poszanowaniem ich godności i absolutnie dobrowolnie. Myślę też o działaniach, które naszym mieszkańcom dałyby cel. Mam nadzieję, że małymi krokami wyjdziemy poza naszą furtkę.
A przy okazji – mam już informację, że dwaj panowie, którzy pracowali z panem Waldemarem, wyrazili chęć pomocy przy kolejnych akcjach.
– Wierzy pan, że da się odczarować to miejsce?
– Tak! Jestem świdniczaninem i nie chcę, by mnie później na ulicach palcami wytykano. Traktuję to jako moją odpowiedzialność za to, jak schroniska będą funkcjonowały i jak będą postrzegane. Szczęśliwie Radek Wojtala ma podobne usposobienie i postrzeganie. Mam nadzieję, że się uda. Wydarzyło się wiele złego, ale potrzebna jest polityka małych kroków i małych sukcesów. Myślę, że to już się powoli dzieje. Idziemy dalej i będzie dobrze!
– Dziękuję za rozmowę.
Na zdjęciach mieszkańcy schroniska przy ul. Westerplatte przy pracy z Waldemarem Woźniakiem: