Świdnickie koło Ligi Kobiet Polskich po raz siedemnasty zaprasza do rywalizacji w Dyktandzie Świdnickim. Konkurs od lat zachęca do pracy nad doskonaleniem poprawności ortograficznej, a dodatkową motywacją są cenne nagrody.
XVII Dyktando Świdnickie odbędzie się w 16 listopada 2024 roku o godz. 14.00 w Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Cypriana Kamila Norwida w Świdnicy przy ulicy Franciszkańskiej 18. Dyktanda zostaną sprawdzone tego samego dnia, a ogłoszenie wyników odbędzie się około godziny 18.00 w holu biblioteki. Wtedy też nastąpi wręczenie nagród, które przyznawane będą w dwóch kategoriach: pełnoletni mieszkańcy powiatu świdnickiego, dzieci i młodzież do 18. roku życia powiatu świdnickiego. – Na laureatów czekają cenne nagrody: sprzęt AGD, czytnik e-book, wycieczka, bony do MediaExpert, bon do kawiarni i do pizzerii – wyliczają organizatorzy.
W konkursie mogą uczestniczyć osoby w każdym wieku, będące mieszkańcami miasta Świdnicy, gminy i powiatu świdnickiego. Ze zmagań wykluczeni są absolwenci filologii polskiej z tytułem magistra bądź licencjata, a także pracownicy naukowi z tej dziedziny. Udział w dyktandzie jest bezpłatny. Liczba miejsc jest ograniczona. Zgłoszenia będą przyjmowane od 28 października do 10 listopada do godz. 24.00 za pośrednictwem dedykowanego formularza. Regulamin dyktanda dostępny jest na stronie internetowej świdnickiej biblioteki.
Podczas ubiegłorocznych zmagań z ortografią w kategorii pełnoletnich mieszkańców powiatu najlepiej wypadła Zuzanna Piotrowska, drugie miejsce zajęła Paulina Horożaniecka-Bajurna, natomiast na trzecim miejscu uplasował się Krzysztof Odachowski. Z kolei w gronie dzieci i młodzieży do 18. roku życia podium wyglądało następująco: I miejsce – Nadia Bielecka, II miejsce – Maksymilian Jezierski, III miejsce – Oskar Wrona. Tekst XVI Dyktanda Świdnickiego zamieszczamy poniżej:
XVI DYKTANDO ŚWIDNICKIE 2023,
czyli KULINARNE PUŁAPKI W PISOWNI
Rozkojarzony i rozdrażniony tempem pracy dość tępawy kuchcik, którego rodowód wywodził się w prostej linii heraldycznej ze Swarzędza lub Hrubieszowa, przeżywał katusze w nieklimatyzowanej, ale przecież nie archaicznej kuchni. Wrzucał na chybcika, a ponadto nad wyraz chaotycznie do wrzącego gara różnorodne ingrediencje oraz zamorskie przyprawy, przywiezione a to z Kolumbii, a nawet z Erytrei czy choćby ze wschodnioafrykańskiej Tanzanii. Oryginalna receptura na leczo z cukinii, bakłażana, ciecierzycy oraz śródziemnomorskiego karczocha była przezeń histerycznie strzeżona, ale i dopracowana w każdym szczególe. Sypał więc hojnie do stulitrowego kotła z mosiężnym uchwytem świeżo wysuszony anyż, rozrzutnie dorzucał starty imbir, a przy tym nie żałował gorzkawego kminku. Świeżutkie hinduskie curry przydawało urzekającej pikanterii kaszy kuskus, natomiast hiszpański szafran żółcił ryż przywieziony z wietnamskich plantacji spod Hanoi.
W ekskluzywnie wyposażonej w sprzęty spiżarni brzęczały złowróżbnie żeliwne warząchwie, wtórowały im chóralnie cherlawe chochle, zaś drżący jarmuż z chyboczącą się w doniczkach rzeżuchą czekały na rzeź, gdyby kucharzowi przyszła do głowy znienacka taka myśl: „A nuż wziąć je pod nóż?” Bażanty, kuropatwy i cietrzewie upolowane barbarzyńsko w podślężańskich lasach kruszały, by je upichcić według staropolskich przepisów po uprzednim, skrzętnym oskubaniu z pierza.
Menedżerka skwapliwie odhaczała potrawy, które przewidziano na wieczerzę. Było wśród nich danie kojarzące się nachalnie z kuchnią arabską, a mianowicie hummus z jagnięciną, rukolą i kaszą bulgur, czyli tadżin. Kuchnię żydowską dumnie reprezentowały: czulent, kugel i popularna chałka. Wykwintną Francję sygnowały: pasztety z kurzych wątróbek, baskijskie mule oraz udziec wołowy po burgundzku. Barwy Półwyspu Peloponeskiego firmowały: souvlaki z tzatzikami, moussaka oraz sałatka horiatiki. Chorwackie smaki broniły się hardo za sprawą czarnego risotto, peki przygotowanej na żarze oraz buzary – duszonego gulaszu z dodatkiem skorupiaków, langustynek lub adriatyckich małży. Z Cieśniną Bosfor miały się nieprzypadkowo zharmonizować nazwy dań takich jak: pilaw, burek oraz mylące swym mianem lokum, znane pod polskim synonimem, wprowadzonym przez Sienkiewicza, „rachatłukum”. Ten specjał to rodzaj sprężystej galaretki, która aromatyzowana jest orzeźwiającą wodą różaną. Kraj Kwitnącej Wiśni kusił subtelnie sushi z owocami morza oraz japońskim chrzanem, czyli wasabi.
Szef kuchni niczym mąż opatrznościowy czuwał nad całokształtem przemyślanego w każdym calu ekstraordynaryjnego menu, lecz przy okazji i bez żadnej żenady czyhał na rychły blamaż podkuchennego, który debiutował w przyrządzaniu jeżynowo-borówkowego deseru z musem gruszkowym, ukręciwszy uprzednio kogel – mogel z jaskrawooranżowych żółtek.
Ani chybił mistrzowi patelni marzyło się tworzenie w glorii chwały arcydzieł na wzór tych z narodowej epopei Mickiewicza, do których niechybnie zaliczał: grzane piwo z gruzełkami masła, chołodziec litewski, haluszki z Białowieży, studzieninę z podrobów czy przejrzysty rosół ze zwierzęcych żołądków. Tymczasem jego mrzonki zburzyło brutalnie pytanie jednego z uczniów o to, co oznacza wy googlowane na chybił trafił hasło „lubelski cebularz”. Nieuctwo żółtodzioba zburzyło z nagła iluzję kuchmistrza, że w królestwie smaków rządzą niepodzielnie artyści.
/Miejska Biblioteka Publiczna w Świdnicy, opr. mn/