Sprawa zapora lubachowskiej na rzece Bystrzycy podczas wrześniowej powodzi stała się głośna po wypowiedzi premiera Donalda Tuska, który był zszokowany brakiem koordynacji w sprawie zrzutu wody. W obronie operatora zapory stanął podczas piątkowej, nadzwyczajnej sesji Rady Miejskiej w Świdnicy Kazimierz Siemienicki, dyrektor wydziału zarządzania kryzysowego Starostwa Powiatowego w Świdnicy. Suchej nitki na zarządzaniu nie zostawił Marek Chmielewski, poseł KO, wcześniej przez 17lat wójt gminy wiejskiej Dzierżoniów.
Podczas każdej powodzi oczy świdniczan zwrócone są na Bystrzycę i zaporę w Lubachowie, która reguluje przepływ wody w rwącej, górskiej rzece. Nie każdy jednak wie, jaki wpływ podnoszący się poziom w przepływającej przez Świdnicę rzece ma na pół powiatu świdnickiego i dzierżoniowskiego.
Klapa w górę, klapa w dół i prosta droga do awantury
Bystrzyca łączy się ze swoim dopływem, Piławą, za Świdnicą, w okolicach Niegoszowa. Połączone siły obu rzek oraz dużej liczby potoków i strumieni mkną w kierunku zbiornika wodnego w Mietkowie. To miejsce ma duże znaczenie dla sytuacji powodziowej stolicy Dolnego Śląska, Wrocławia. Z drugiej strony nagły, duży spust w Lubachowie powoduje gwałtowne wezbranie Bystrzycy i „zablokowanie” dopływu Piławy, która zaczyna rozlewać się na niemal całej, liczącej ponad 46 kilometrów długości, co – jak można było zobaczyć w tym roku, skutkowało zalaniem Mościska, Grodziszcza, Jagodnika, Pszenna. A we Wrocławiu wywołało obawy i larum na całą Polskę.
We wtorek, 17 września podczas posiedzenia sztabu kryzysowego we Wrocławiu prezes Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie” przekazała informacje dotyczące sytuacji na zbiornikach retencyjnych zarządzanych przez rządową jednostkę. Zwróciła przy tym uwagę na nagłą konieczność przyspieszenia działań przeciwpowodziowych przy Zalewie Mietkowskim, które wymagały skierowania na miejsce żołnierzy do układania worków z piaskiem. Według obecnych informacji nie ma zagrożenia przelania się zbiornika.
– Do tego zbiornika nagle dopłynęła ogromna ilość wody, która wcześniej nie była prognozowana, a wpadła ze zbiornika, którego administratorem są [elektrownia wodna] Lubachów i Tauron. W związku z tym jeszcze w nocy konsultowaliśmy się z Tauronem. Nie zostaliśmy jako Wody Polskie poinformowani o tym zrzucie i ta woda idzie na [będące częścią Wrocławia – red.] Marszowice. (…) We wcześniejszych scenariuszach – nie wiedząc, że Tauron spuści wodę – nie braliśmy tego pod uwagę. To jest w tej chwili wyjaśniane. Nie chcemy tego tematu drążyć, zostanie to wyjaśnione później, natomiast musimy działać i adekwatnie się do tego odnieść – opisywała prezes Joanna Kopczyńska.
Do sytuacji odniósł się uczestniczący w posiedzeniu sztabu kryzysowego premier Donald Tusk. – Mieliśmy informację, że współpraca z Tauronem – a to jest kluczowy partner w pewnych aspektach – układała się dobrze. Informacja, którą od pani otrzymaliśmy, o tym zrzucie wody, braku informacji i braku kooperacji, jest – powiem szczerze – szokująca. Bardzo prosiłbym o bardzo precyzyjną informację, jak w kontekście prawa wygląda podległość działania na zbiornikach, które są w dyspozycji Tauronu i czy są oni jednoznacznie zobowiązani do wykonywania naszych poleceń – mówił szef rządu.
Grupa Tauron wydała oświadczenie w sprawie zrzutu wody z Jeziora Bystrzyckiego: „W niedzielę doszło do niekontrolowanego przelania się wody przez koronę tamy przy elektrowni wodnej Lubachów. Stało się to po jednym z największych w historii dopływów wody do zbiornika, niemożliwym do kontroli. Ze względu na odległość od zapory efekty przelania były odczuwalne na zbiorniku Mietków po kilkunastu godzinach, w poniedziałek 16 września. Grupa TAURON działa zgodnie z wytycznymi regionalnych Centrów Zarządzania Kryzysowego i walczy ze skutkami powodzi.
„Kto chce, ten ma dobrą współpracę”
Sprawa „wypłynęła” ponownie podczas nadzwyczajnej sesji Rady Miejskiej w Świdnicy. W obronie zarządcy zapory stanął Kazimierz Siemieniecki, dyrektor wydziału zarządzania kryzysowego Starostwa Powiatowego w Świdnicy. Żaden przedstawiciel Taurona, mimo zaproszenia, na sesji się nie pojawił. Wód Polskich na liście zaproszonych nie było.
– Organizujemy szkolenia bezpośrednio w rejonie tam (zapór, przyp. red.). I gdy przyjdzie do nieszczęścia, to my rozmawiamy z kierownikami zapór, powiedziałbym równym głosem, ponieważ dobrze wiemy, o co pytamy i o co prosimy – mówił Kazimierz Siemieniecki dodając, że co roku aktualizowane są plany operacyjne na wypadek powodzi i przekazywane wojewodzie. Organizowane są również spotkania z przedstawicielami gmin i zarządców zapór. – 19 czerwca spotkaliśmy się z kierownikami tam (w Dobromierzu i Lubachowie), gdzie nastąpiły uzgodnienia i wymiana informacji.
Pierwsza informacja do Powiatowego Sztabu Zarządzania Kryzysowego o możliwym zagrożeniu powodziowym dotarła 11 września. – Przewidywano, że w przeciągu 4 dni spadnie 380 mm/m2, to było dla nas przerażające, dlatego już następnego dnia, choć prognozy były bardziej stabilne, sztab zaczął pracować. Kierownik zapory (w Lubachowie, przyp. red.), zaczął prowadzić zwiększony z rzut, aby przygotować większą retencję zbiornika, mając określony poziom wody w okresie letnim – mówił dyrektor.
– Sytuacja w kolejnych dniach zaczęła się pogarszać, apogeum nastąpiło z niedzieli na poniedziałek, gdy do zbiornika zaczęła napływać woda powodziowa. Od 10.00 do 15.00 w niedzielę zbiornik redukuje falę powodziową, a następnie odtwarza pojemność retencyjną w obliczu ciągłych opadów. Gdyby zbiornik nie miał zdolności retencyjnych i ta woda popłynęłaby poniżej zapory, to na pewno Świdnica zniszczenia miałaby zupełnie inne – podkreślał Siemieniecki. – Od 12.30 do 21.30 15 września przez okna spustowe w zaporze, przelewała się woda i pokazywała tamę w tym nieszczęściu taką piękną, w pełnej krasie, pracującą na pełnych obrotach. Przez okna spustowe przeleciało około 0,6 mln m3 wody.
– W tej powodzi wszystkie nasze rzeki siały spustoszenie, począwszy od Nysy szalonej, przez Strzegomkę, Pełcznicę, Piławę i nawet czarną Wodę. Generalnie ucierpiały miejscowości gmin, miasta dużo mniej – mówił dyrektor, dodając, że w sprawie zbiornika w Lubachowie toczą się „przepychanki”. – Nie nam to oceniać, my ściśle współpracujemy ze zbiornikiem w Lubachowie. Znamy się, wiemy, o czym rozmawiać i chcę jasno powiedzieć, ze z dokumentów, które my posiadamy, po otrzymaniu komunikatów powodziowych, zbiornik niezwłocznie przystąpił do zwiększenia rezerwy powodziowej i utrzymywał ją większą niż instrukcyjnie. Czyli wykonał to, co każdy zarządca zbiornika przed powodzią na podstawie informacji, powinien. Niestety, jak to zwykle bywa, ktoś coś powiedział źle, poszła informacja w świat i przez długi czas zbiornik Lubachów był tym, który zalał cały Wrocław.
— My, jako pracownicy zarządzania kryzysowego, w momencie, kiedy powstawała nowa decyzja marszałka województwa dolnośląskiego, instrukcja użytkowania wody, robiliśmy wszystko, aby powiat świdnicki mógł decydować o zrzutach wody. I teraz, jeżeli jest sytuacja, ze trzeba awaryjnie zrzucać wodę, to zawsze jest to uzgadnianie ze starostą świdnickim lub jego pracownikami. Nie ma tak, że Lubachów sam z własnej woli zrzuca wodę. Wszystkie zasady są opisane dokładnie w decyzji marszałka i instrukcji. Oceniam, że współpraca z kierownictwem obu zbiorników układała nam się dobrze. Ile zostało włożone pracy, ile podjętych decyzji, aby taki ogrom wody, który się nazbierał, przeprowadzić w miarę bezpiecznie przez powiat? W 1997 roku do zbiornika w Lubachowie wpływało 234 m3/s, teraz około 170 m3/s. Niemniej jednak, w 1997 w pierwszej fai przez zbiornik musiało przepłynąć 20 mln m3, w drugiej 32 mln m3. Wyliczeń na ten rok jeszcze nie mamy. Nasz zbiornik może w początkowym etapie spłaszczyć falę, ale nie uchroni nas od powodzi, dlatego, że nie jest to zbiornik przeciwpowodziowy, a jest to zbiornik wielofunkcyjny: ujęcia wody pitnej, ograniczonej retencji (w okresie letnim utrzymywana zdolność retencyjna ok. 2 mln m3, w zimowym ok. 1 mln m3) i przede wszystkim energetyczną, a także rekreacyjną – wyliczał Siemieniecki.
– Jeśli chodzi o Mietków, to z przykrością przyjęliśmy informację, ze pani prezes wód Polskich nas jako powiatowe Centrum Zarządzania Kryzysowego posadziła o to, ze ich nie informowaliśmy, a przez to zbiornik nie wykonał swoich zadań. Mietków ma pojemność 77 mln m3, jest 10 razy większy od zbiornika w Lubachowie (Zagórzu Śląskim). Również zarządcy zbiorników korzystają z tych samych komunikatów i z tych samych wiadomości przekazywanych z centrum zarządzania kryzysowego wojewody. Czy kiedykolwiek Wody Polskie skierowały do nas jakiekolwiek zapytanie? To, że my mamy wzorowa współprace z Lubachowem, to my o to dbaliśmy. Wody Polskie zapraszaliśmy na szkolenia, na uzgodnienia, a może teraz to ma taki cel, żeby ukryć własne błędy? Ja nie wiem, nie śledziłem tego, jak zbiornik pracował w Mietkowie. Może warto byłoby na to kiedyś popatrzeć? –
– Mało tego, informacje dotyczące zbiorników, wodowskazów przed i za, są na wyciągniecie ręki. Wystarczy wziąć komórkę! Zarządca nie zajmuje się takimi informacjami, nie patrzy, co jest np. w Kraskowie, a to najważniejszy wodowskaz przed Mietkowem. To dla nich powinien być wskaźnik, jaka utrzymywać retencje i jaką wodę zrzucać. Zbiornik w Lubachowie został posądzony o to, że zalał zbiornik w Mietkowie. Ale z Lubachowa w szczytowym momencie wypływało 110 m3/s, w tym samym czasie rzeką Piławą płynęło ok. 90 m3/s, czyli sumując około 200 m3/s. Natomiast w Kraskowie wykazują, że woda płynęła w granicach 326 m3/s. Brakuje 120 m3/s. Nikt nie wziął pod uwagę potoków – bronił Lubachowa Kazimierz Siemieniecki.
Poseł – były wójt, widzi to inaczej
– 17 lat pełniłem funkcję wójta gminy Dzierżoniów i nie dotykały nas powodzie co 10 lat, tylko tak naprawdę co 2, 3 lata z różnych względów – mówił poseł KO Marek Chmielewski. – Ja naprawdę nie chcę uprawiać polityki, ale nie znoszę demagogii. Padło co najmniej 4 razy, że zrzut wody był kontrolowany (z Lubachowa, przyp. red.). A ja uważam, że był monitorowany. Pokażcie mi państwo taki przycisk, który zamykał przepływy awaryjne. Jak ktoś go znajdzie to konia z rzędem, a Nagroda Nobla od ręki. On był monitorowane, więc opowiadanie, ze mieliśmy pełną kontrolę, jest błędem i trzeba z tego wyciągnąć wnioski.
– Zbiornik ten ma ileś funkcji. Uporządkujmy te sprawy. Po pierwsze leży na terenie innego powiatu, co też utrudnia wiele rzeczy. Druga rzecz: kto jest najważniejszym odbiorcą tego zbiornika? Tauron! Trzeba obalić te mity, które tutaj krążą, ponieważ lustro wody jest do 40 m. Powiat dzierżoniowski, który czerpie wodę z tego zbiornika, czerpie 20 m pod lustrem wody. To Tauron wynegocjował przez lata ten pośredni stan, który musi mieć nadal utrzymany, aby ta woda ciekła i aby był ten prąd. Tylko żeby tego prądu było tyle co z Niagary, to bym się jeszcze zgodził, a tego prądu jest niewiele – wskazywał poseł.
– Państwo wiedzą, że powiat dzierżoniowski nie czerpie wody z Lubachowa, mimo że minęły trzy tygodnie, bo woda jest mętna i nie nadaje się do spożycia. A dlaczego jest mętna? Bo znowu fantazja Tauronu powoduje, że kiedy już powoli woda opadała, to dokonywano zrzutu środkowymi przepływami, tylko co z odmulaniem? To na dole jest ten muł, trzeba było otworzyć dół i odmulić. Tylko na wniosek prezesa spółki wodociągowej w Dzierżoniowie Tauron wreszcie otworzył również dół i część tego namułu zostało wypuszczone, czyszcząc przy okazji zbiornik. Regulacja wypływu wody jest bardzo istotna! Ja śmiem twierdzić, a nie chodzi tylko o szukanie winnych, ale o szukanie pozytywnych rozwiązań, że częściowa cofka na rzece Piława wynikała z niewłaściwego spuszczania wody w Lubachowie. Ja widziałem, jak to się dzieje i systemem odwrotnym, kaskadowym, wraca! Tak gmina wiejska Świdnica została zalana, tak Mościsko zostało zalane, tak się cofnęło do Dzierżoniowa. To naprawdę są naczynia połączone i trzeba tylko trochę logiki! – apelował i podkreślał, ze jest rozczarowany nieobecnością przedstawiciela Tauronu.
Podczas sesji nie padła zapowiedź, dotycząca podjęcia prób zmiany zasad zarządzania zbiornikiem i zaporą w Lubachowie. Władze miasta poinformowały o zamiarze powołania specjalnej komisji, która ma wyciągnąć wnioski z wrześniowej powodzi i wskazać, co należy zmienić i poprawić na wypadek następnego kataklizmu.
Agnieszka Szymkiewicz