” Jest mi tak po prostu przykro” – mówi w rozmowie ze Swidnica24.pl były dyrektor wydziału inwestycji Urzędu Miejskiego w Świdnicy. Na Andrzeja Nowaka i byłą dyrektor Świdnickiego Ośrodka Kultury Annę Rudnicką prezydent Świdnicy Beata Moskal-Słaniewska wskazała na ostatniej sesji Rady Miejskiej jako tych, którzy dopuścili do błędu przy projektowaniu sceny w sali teatralnej. Kto miał decydujący głos w sprawie projektu? – Pani prezydent – odpowiada Nowak. Ujawnia też kulisy swojego odejścia z urzędu.
Andrzej Nowak, były dyrektor Wydziału Inwestycji UM w Świdnicy
Jak już informowaliśmy, 26 sierpnia podczas sesji Rady Miejskiej prezydent Beata Moskal-Słaniewska wyjaśniała radnym, dlaczego jej zdaniem trzeba wydać 95 tysięcy złotych na poprawienie projektu modernizacji wnętrza świdnickiego teatru, choć jeszcze w czerwcu ta sama Beata Moskal-Słaniewska w odpowiedzi na interpelację radnej Sylwii Osojcy-Kozłowskiej broniła pierwotnej wersji, czyli budowy sceny ze schodami estradowymi. Sam projekt 2 lata temu kosztował prawie 350 tysięcy złotych. Został zaakceptowany, pieniądze wypłacono, a teraz Moskal-Słaniewska radnych przekonywała, że:
– Powiem tak. Jest to zdecydowany błąd w sztuce. Pani projektant przygotowała projekt albo bez konsultacji z załogą, albo pani dyrektor, była już, ośrodka kultury, nie przekazała takiej informacji. W każdym razie… Chcę przypomnieć, że nadzór nad przygotowaniem projektu sprawował także były już dyrektor wydziału inwestycji, w związku z czym nie mamy jak zweryfikować informacji. Natomiast obecna pani dyrektor i jej załoga, kiedy zobaczyli projekt już w szczegółach absolutnie zaprotestowali.
– Druga rzecz – ciągnęła prezydentka na sesji – ma ona taki charakter takich schodzących schodów. Nasze dzieci, nasze zespoły są przyzwyczajone do występów na scenie teatralnej, na scenie prostokątnej, na scenie, która ma określony kształt i która jest dla tych dzieci bezpieczna, podobnie jak zresztą większość wykonawców, którzy przyjeżdżają do nas w ramach umów zewnętrznych, czy to są zespoły teatralne, czy to są zespoły muzyczne, preferują sceny teatralne. Sceny wodewilowe są oczywiście projektowane i realizowane, ale w obiektach o dużo większej kubaturze, o dużo większej przestrzeni, nie powodują one zabierania miejsc siedzących. W związku z tym po takich konsultacjach, nie tylko z panią dyrektor, ale także z innymi pracownikami i innymi osobami, które z tej sceny korzystają, uważamy, że trzeba ten projekt poprawić. Zostało to niedopilnowane, przyznaję, ale dzisiaj trudno szukać winnych, ani pan dyrektor wydziału inwestycji, ani ówczesna pani dyrektor ośrodka nie pracują w naszych instytucjach, trzeba to po prostu poprawić i zrealizować.
– Czy poczuwa się pan do winy, że teraz projekt trzeba poprawiać?
– Andrzej Nowak, były dyrektor wydziału inwestycji Urzędu Miejskiego w Świdnicy: Nie, w żaden sposób się do tego nie poczuwam. Projekt przebudowy wejścia na scenę był związany z tym, że istniejące schody są niebezpieczne. Z tych podestów, które są przy schodach, a także ze sceny, kilka razy artyści spadli i uznaliśmy, że jest konieczność ich przebudowania. Udział w konsultacjach brała pani projektant z Warszawy, jak również przedstawiciele Świdnickiego Ośrodka Kultury, a całość była później konsultowana z panią prezydent. Układ rewiowy schodów został podyktowany tym, że rozbudowa bocznych schodów zajęłaby bardzo dużo miejsca i nie bardzo można to wykonać. Propozycja padła na schody rewiowe, nikt nie wnosił sprzeciwu, jeśli chodzi o taki układ sceny. Mało tego, układ, który został zaproponowany przez panią projektant nie pociągał za sobą konieczności zmiany liczby miejsc siedzących na widowni.
– Pani prezydent na sesji mówiła radnym, że przy schodach estradowych trzeba „wyciąć dwa rzędy”…
– Nie. Widownia została przeprojektowana tak, by publiczność miała lepszą widoczność na scenę. Został zmieniony promień osadzenia siedzisk. Układ schodów nie ma nic wspólnego z liczbą miejsc siedzących.
– Pani prezydent mówi wprost „błąd”
– To nie był błąd.
– Czy pani prezydent wiedziała, a może nie, w jakim kierunku to zmierza?
– Tak, wiedziała. Przed akceptacją projektu odbywały się kilkakrotnie spotkania u pani prezydent, gdzie były przedstawiane także propozycje materiałów wykończeniowych, jak i cały układ przebudowy sali teatralnej.
– Czy była zainteresowana szczegółami? Miała na nie wpływ?
– Tak.
– Jaki miała wpływ?
– Wybór siedzisk, wybór kolorów ścian, tapicerki, dobór płytek podłogowych. Pani projektant wykazała się dużą cierpliwością i zaangażowaniem, by przedstawić jak największy wachlarz propozycji i materiałów, które są materiałami dobrymi, a które miały wpływ nie tylko na wygląd, ale i na akustykę. Pani projektant jest osobą z bardzo dużym doświadczeniem, zaprojektowała wiele teatrów i naprawdę wykazała się dużą wiedzą.
– Kto miał decydujący wpływ na kształt projektu?
– Pani prezydent.
– Ona mówiła: to tak, a to nie?
– Ja jestem inżynierem budownictwa. Jeśli chodzi o wygląd, to dla mnie jest albo ładnie albo brzydko. Jestem człowiekiem zerojedynkowym, te sprawy pozostawiałem do ustalenia między załogą i dyrekcją ŚOK-u, bo to oni są fachowcami, nie ja. Ja jestem inżynierem. Jak im się będzie pracowało w teatrze, jaki dobiorą sprzęt, oświetlenie i rozwiązania pozostawiałem im jako fachowcom w swoich dziedzinach. W tych konsultacjach brał udział cały zespół, od osób, które zajmują się oświetleniem, nagłośnieniem, scenografią, po panią zastępce dyrektora Bożenę Kuźmę i panią dyrektor Annę Rudnicką. Nic się nie odbyło bez ich konsultacji.
– Czy pani prezydent brała ich głos pod uwagę?
– Tak. Było także spotkanie z dyrekcją ośrodka u pani prezydent.
– Czy wie pan, co się wydarzyło, że nagle dochodzi do diametralnej zmiany i zaprzeczenia słowom, które pani prezydent użyła w odpowiedzi na interpelację radnej, gdzie broniła pierwotnego projektu i twierdziła, że wszystko jest w porządku?
– Odkąd odszedłem z urzędu, odsunąłem się od wszystkiego, co się tam dzieje, ponieważ stałem się persona non grata. Próba komunikacji z urzędnikami może im nie wyjść na dobre.
– Jak pan przyjął słowa pani prezydent z ostatniej sesji, która obarcza m.in. pana odpowiedzialnością za konieczność poprawiania projektu?
– To niesprawiedliwe. Trzeba trzymać się faktów, a nie politykować.
– Chciałam pana zapytać jeszcze o basen letni. Ta inwestycja wiązała się z dodatkowymi kosztami, z aferą przy terminie oddania obiektu do użytku. Co wpływało na problemy?
– Starałem się trzymać pełną transparentność tego, co tam się dzieje, ze względu na to, że była to jedna z największych inwestycji w Świdnicy i bardzo zwracałem uwagę na to, że może być w przyszłości poddana licznym kontrolom w związku z wydatkami. Nie mogę sobie zarzucić, by coś było niedoszacowane lub wydatki poniesione nie były celowe.
– Z samym otwarciem były perturbacje. Co się wydarzyło?
– Przyczyną rozstania się ze mną było to, że basen nie został otwarty w terminie. Na początku czerwca (2022r.) obyłem bardzo dużo konsultacji, z sanepidem, z nadzorem budowlanym. Robiłem wszystko, by basen został otwarty w pierwszej połowie lipca. Pierwotnie to otwarcie było planowane na trzeci tydzień lipca. Staraliśmy się wszystko zrobić, by jednak zdążyć na rozpoczęcie wakacji, jednak wykonawca nie dopełnił wszystkich formalnych spraw z odbiorami, było trochę problemów z zagospodarowaniem terenu. Niemniej jednak cała tkanka urządzeń i placów była wykonana.
– Czy były naciski ze strony pani prezydent w związku z terminem?
– Ja dostałem ultimatum, że jeśli nie zostanie basen otwarty w terminie, zostanę zwolniony.
– A miał pan na to wpływ?
– Nie. I nie mam sobie nic do zarzucenia.
– Termin z umowy z wykonawcą był zupełnie inny. Tak naprawdę wykonawca miał czas prawie do końca 2022r. To się nie musiało stać w wakacje?
– Nie musiało. Wykonawca gwarantował, że jest w stanie zdążyć na otwarcie na wakacje. Nie pamiętam, jak to się w przestrzeni publicznej ukazało.
– Pani prezydent obiecała dzieciom na zakończenie roku szkolnego. Ale pan sam odszedł?
– Podsunięto mi dokument do podpisania.
– Mógł pan nie podpisać.
– Ale po co? Nie jestem człowiekiem, który chce się na siłę wiązać z kimś, kto nie chce z nim pracować. Nie wyrządzili mi żadnej krzywdy tym, że musiałem odejść, a z perspektywy czasu uważam, że nawet ta decyzja wyszła mi na dobre. Obecnie nadzoruję budowę największej biogazowni w Europie.
– W urzędzie jest taki obyczaj, że odchodzących urzędników wyższego szczebla żegna się na sesji kwiatami. Pana nie pożegnano.
– Bo stałem się, jak już mówiłem, persona non grata. Wypowiedzenie dostałem do podpisu o godz. 14.00, pan Werecki mi wręczył. Przewidywałem konsekwencje, ale nie spodziewałem aż takiego postępowania.
– A spodziewał się pan po latach, że zostanie pan wywołany przez panią prezydent na sesji w tak negatywnym kontekście?
– Jest mi po prostu przykro. Wydaje mi się, że zrobiłem dużo dla tego miasta i starałem się zadania wykonywać jak najlepiej. Bardzo lubiłem swoją pracę.
Rozmawiała Agnieszka Szymkiewicz