W drugiej połowie czerwca swoistą mekką dla zawodników w modelarstwie lotniczym i kosmicznym w grupie juniorów młodszych były Gliwice, gdzie tradycyjnie już rozegrano Mistrzostwa Polski Modeli Latających w kategorii wiekowej do 16. roku życia. Organizatorem mistrzostw na zlecenie Aeroklubu Polskiego było Gliwickie Stowarzyszenie Modelarzy Lotniczych i Aeroklub Gliwicki przy wsparciu miasta Gliwice.
W sobotę, 17 czerwca rozegrano konkurencje w klasach F 1 A/M, F 1 H, F1G, F1K, F1Q/M i P30, natomiast w niedzielę, 18 czerwca w klasach F3J/M, F2B/M i S6A. W klasie modeli kosmicznych S6A (modele rakiet z opadaniem na wstędze) wystartował także utytułowany już świdnicki zawodnik Franciszek Halicki, legitymujący się licencją sportową zawodnika Aeroklubu Polskiego POL 7458. Zawody w klasie modeli rakiet S6A rozegrano w dość kapryśnych warunkach termicznych, a ponadto z zastosowaniem nowych krajowych przepisów technicznych, które ograniczyły ciąg silników rakietowych do 1/2 mocy ustalonej przepisami technicznymi Kodeksu Sportowego Międzynarodowej Federacji Lotniczej FAI. Taka zmiana regulaminowa na tle panujących w niedzielę warunków termicznych okazała się zaporową dla osiągnięcia maksymalnego czasu lotu w każdej kolejce, który organizatorzy mistrzostw ustalili na 180 sekund.
W klasie S6A wystartowało 25 zawodników z 6 klubów sportowych. W pierwszej kolejce lotów konkursowych świdnicki zawodnik uzyskał czas lotu 67 sek., co pomyślnie rokowało na dobry końcowy rezultat, gdyż w tej kolejce tylko dwóch zawodników uzyskało czas powyżej 60 sek. Niestety do kolejnych lotów Franek musiał użyć drugiej rakiety, gdyż ta pierwsza została w pewien sposób zdeformowana przez ciepłe gazy w wyniku wybuchu ładunku, który „wypchnął” z korpusu rakietki jej zawartość – tj. głowicę, tłoczek i wstęgę hamującą. Odnośnie takiej sytuacji należy mieć na względzie takie postanowienia kodeksu sportowego, że zawodnik musi wykonać trzy loty konkursowe, ale z wykorzystaniem tylko dwóch modeli. Takie ograniczenia determinują to, że jednym modelem zawodnik musi wykonać co najmniej dwa loty.
W praktyce powoduje to, że przynajmniej jeden model należy odnaleźć po locie, wrócić z nim na linię startu, uzbroić do ponownej próby i wykonać lot. To wszystko pod warunkiem, że model nie został uszkodzony w poprzednim locie i kwalifikuje się do ponownej próby. W drugiej kolejce lotów – kolejki trwały po 55 minut, Franek musiał przerwać przygotowania do startu, albowiem w okolicy gliwickiego lotniska pojawiła się burza, a samo lotnisko zmoczył rzęsisty, acz krótki deszcz. Po wznowieniu lotów nasz zawodnik dość długo musiał czekać na pozwolenie na start od sędziego bezpieczeństwa (w tym czasie startowali inni zawodnicy), a gdy wreszcie dostał pozwolenie okazało się, że zapłonnik startowy nie odpalił, co zmusiło go do sprawdzenia elektrycznej instalacji startowej. Przyczyna jej niedomagania została szybko ustalona, bowiem cała instalacja została wcześniej z powodu deszczu odcięta od zasilania z akumulatora. Ponowna próba startu również skończyła się niepowodzeniem, gdyż co prawda zapłonnik startowy „eksplodował” to jednak nie zapalił lontu i nie uruchomił silnika startowego rakiety, choć pokaźnie go osmalił. W tej sytuacji komisarz bezpieczeństwa nakazał wymianę silnika, co okazało się dość karkołomne, bowiem dotychczasowy silnik zapiekł się w komorze silnikowej i trudno było go sprawnie wyjąć i w jego miejsce umieścić nowy. Do tego zapasowy silnik był zdeponowany w biurze zawodów odległym od miejsca startu i należało go pobrać z depozytu i dostarczyć na linię startu.
W tych okolicznościach dał o sobie znać pokaźny stres, presja czasu okazała się ogromna, gdyż do wykonania lotu w drugiej kolejce zostały Frankowi zaledwie trzy minuty. W tym czasie zawodnik musiał usunąć z modelu dotychczasowy silnik, którego nie udało się uruchomić, włożyć w to miejsce nowy silnik i zaopatrzyć go w mały lont inicjujący pracę silnika i następnie cały model włożyć do wyrzutni i podpiąć pod elektryczną instalację startową. Największy problem świdnickiemu zawodnikowi sprawiał lont, który kilkakrotnie wypadał z dyszy silnika. Dopiero za piątym razem udało się go zablokować w dyszy małym źdźbłem suchej trawy. Gdy to wreszcie się udało komisarz bezpieczeństwa ogłosił, że do końca drugiej kolejki lotów zostało 30 sekund, a to oznaczało, że nie ma już czasu na jakiekolwiek poprawki, a tylko prawidłowe zadziałanie procedur startowych uchroni naszego zawodnika od uzyskania „0” za drugą kolejkę.
Zamontowanie modelu w wyrzutni i pobieżne organoleptyczne sprawdzenie instalacji startowej zajęło Frankowi 15 sek., a ponieważ był wówczas jedynym zawodnikiem, który nie wystartował jeszcze w tej kolejce szybko dostał zgodę na start. Faza startu przebiegła bez zakłóceń i lot został zaliczony w tym sensie, że model zaczął opadać hamowany wstęgą i od modelu nie odpadła jakakolwiek jego część składowa (tłoczek, głowica i wstęga). Kilka sekund po starcie modelu Franka ogłoszono zakończenie drugiej kolejki lotów, co pozwoliło całej świdnickiej ekipie skupić się na obserwowaniu lotu jego modelu, a tu ujawniła się spora niespodzianka, wręcz sensacja. Model zabrał się w pokaźne noszenie termiczne i wraz z nim majestatycznie odleciał w kierunku pobliskiego wzgórza, które kiedyś było miejscowym wysypiskiem śmieci.
Lot modelu Franka trwał aż 136 sekund, co było tego dnia najlepszym wynikiem, gdyż jedynym trwającym ponad 120 sek. Ponadto model został odnaleziony bez jakichkolwiek uszkodzeń i nadawał się do wykonania nim lotu w trzeciej kolejce. Taki wynik pozwalał mieć nadzieję na całkiem wysoką lokatę Franka w tych mistrzostwach. Należało tylko nie zepsuć trzeciego lotu.
W trzeciej kolejce świdnicki zawodnik starannie przygotował się do startu, kilkakrotnie sprawdzając usadowienie modelu w wyrzutni, a przede wszystkim podłączenie elektrycznej instalacji startowej. Po uzyskaniu zgody sędziego, świdnicki zawodnik nie zważając na aktualne warunki termiczne wykonał start swojej „rakiety”, a ta wzbiła się dość wysoko i rozpoczęła opadanie, a sędziowie uznali ten lot za zaliczony – zgodny z regulaminem. Rakietka Franka po 37 sekundach wylądowała w pobliżu stanowisk startowych i pozostało tylko cierpliwie czekać na ogłoszenie końcowych wyników mistrzostw w klasie S6A.
Na zakończenie tych zmagań poza konkursem wykonał swój pierwszy lot młodszy brat Franka – Szymon Halicki, któremu start sprawił olbrzymią frajdę, a jego model utrzymywał się w powietrzu 40 sek. Po podsumowaniu wyników zawodów w klasie S6A okazało się, że mistrzem Polski w grupie juniorów młodszych został świdniczanin, Franciszek Halicki (Aeroklub Ziemi Wałbrzyskiej) z wynikiem 236 sek., pierwszym wicemistrzem Polski Julia Stawkowska (Aeroklub Śląski) z wynikiem 203 sek., a drugim wicemistrzem kraju Sergiusz Maćkowski (Gliwickie Stowarzyszenie Modelarzy Lotniczych) z rezultatem 161 sek. Tak więc Franciszek Halicki już po raz trzeci wywalczył tytuł mistrza Polski w klasie S6A – wcześniej zrobił to w latach 2016 i 2021, a ponadto w roku 2018 wywalczył tytuł I wicemistrza kraju w tej klasie.
Takie osiągnięcie jest niezwykle wyjątkowe o ile nie jedyne w modelarstwie lotniczym, choć Franek miał dobre wzorce w tym zakresie, gdyż jego ojciec i trener – Kamil Halicki był trzykrotnym mistrzem Polski młodzików. Podsumowując całe mistrzostwa dał się zauważyć pewien poważny i niepokojący regres, jeżeli chodzi o frekwencję zawodniczą, gdyż tylko w klasie S6A wystartowało ponad 20 zawodników, a pozostałe klasy obsadzone były w liczbie 8-16 uczestników, co niestety stanowiło poniżej 50% obsady mistrzostw z poprzednich lat.
/MDvR/