W dzisiejszych czasach obecność terrorystów na pokładach samolotów należy do rzadkości. Współcześni porywacze, kojarzący się głównie z fanatycznymi zamachowcami z 11 września 2001 roku, dla przeciętnego Polaka wydawać się mogą nieistniejącym zagrożeniem. Jednak ponad 40 lat temu, w porywaniu samolotów zaczęli specjalizować się właśnie Polacy – pisze Bogdan Mucha z Żarowskiej Izby Historycznej, przytaczając przy tym historię jednego z uprowadzeń, którego dokonał mieszkaniec Imbramowic.
– Polska na przełomie lat 70. i 80. XX wieku stała się krajem, w którym najczęściej dochodziło do tego typu porwań. Nie wynikało to jednak z zamiłowania rodaków do terroryzmu, lecz z faktu, że w czasach PRL-u, dla tych, którzy chcieli nielegalnie opuścić kraj, droga powietrzna stała się dość często uczęszczaną drogą ku wolności. (…) Nie był to sposób łatwy i bezpieczny, a jednak wielu rodaków z niego skorzystało. Tak wielu, że w 1981 roku odsetek uprowadzeń samolotów w Polsce wynosił 27%. W rankingach piractwa powietrznego Polska była, wraz z Kubą, w ścisłej światowej czołówce. Często jako miejsce lądowania wybierano lotnisko Tempelhof w Berlinie Zachodnim. Inni chcieli uciekać m.in. do Hamburga – tłumaczy Mucha.
Jak wskazuje, wśród nich był Waldemar Frej (Frey), 27-letni mieszkaniec Imbramowic w gminie Żarów, który 7 sierpnia 1970 roku uprowadził samolot Polskich Linii Lotniczych LOT typu An-24 na trasie Szczecin – Katowice. – To był elegancki, dobrze ubrany i przystojny mężczyzna w płaszczu. Siedział przede mną w piątym rzędzie. Po pół godzinie spokojnego lotu ten elegancki pan wstał i wyjął z kieszeni granat. Powiedział, że samolot jest porwany i że on chce lecieć do Hamburga. Zrobiło się zamieszanie, ale stewardesy nas uspokajały. Prosiły, żeby spokojnie siedzieć. Kapitan powiedział przez mikrofon, że lecimy do Hamburga, a porywacz do końca lotu stał z tym granatem w przejściu. Akurat koło mnie, bo przecież siedziałam za nim. Kiedy samolot wylądował, było już ciemno. Kapitan wyszedł z kabiny i powiedział, że jesteśmy w Hamburgu – wspominała Jadwiga Markuszka, uczestniczka porwanego lotu. Porywacz został jednak oszukany przez pilota, który w rzeczywistości wylądował na lotnisku Schönefeld w Berlinie Wschodnim.
O wydarzeniu, które miało miejsce 7 sierpnia 1970 roku, pisały niemal wszystkie polskie gazety. – Po stracie z lotniska w Szczecinie Frey nakazał pilotowi zmianę kursu na Hamburg. Kpt. Kwiatek, dowódca załogi „An-24” polecenie zaakceptował. Były to jednak pozory. Spryt pilota i głupota porywacza zamiar porwania samolotu unicestwiły. Pilotowi udało się nawiązać łączność z lotniskiem Berlin – Schoenefelde, donieść o uprowadzeniu samolotu i ewentualnej próbie lądowania na tymże lotnisku. Niemcy w mig zmienili napis na gmachu lotniska i po 20 minutach samolot wylądował w „Hamburgu”. Frey podobno był wstrząśnięty, kiedy po rosyjsku „powitano” go na lotnisku – relacjonowało z kolei Radio Wolna Europa.
Za próbę uprowadzenia samolotu Waldemar Frej został skazany na karę 8 lat pozbawienia wolności.
Więcej o porwaniu można przeczytać w artykule Bogdana Muchy na stronach Żarowskiej Izby Historycznej.
/opr. mn/