Miał odnaleźć i uratować koty porzucone w klatce przy drodze do Modliszowa, a następnie przekazać je społecznikom ze świdnickiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Historia opowiedziana przez młodego mężczyznę, który miał ocalić porzucone kociaki, okazała się być zwykłym kłamstwem. „Życzliwy” świdniczanin to tak naprawdę syn właścicielki kotów, których postanowił się owych zwierzaków pozbyć.
31 października na trasie Świdnica-Modliszów został znaleziony transporter, a w nim dwa dorosłe koty. – Na szczęście znalazł się pan, który nie przejechał obojętnie koło porzuconych zwierząt i zabrał je z ruchliwej trasy. Kocurek i kotka to domowe miziaki, które nagle znalazły się na ruchliwej drodze – mówili członkowie świdnickiego TOZ. Później mężczyzna miał też wspierać koty, m.in. przywożąc im karmę. Jeszcze kilka dni temu społecznicy apelowali o pomoc w odnalezieniu właściciela kociaków oraz o możliwość zapewnienia im tymczasowego domu.
Jak się okazało, historia opowiadana przez dwudziestokilkuletniego mężczyznę nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Prawda wyszła na jaw po tym, jak ze społecznikami skontaktowała się zrozpaczona właścicielka kotów, która od dwóch dni szukała zaginionych podopiecznych. To właśnie syn kobiety zabrał koty z rodzinnego domu, a następnie zmyślił historię o zwierzakach porzuconych przy drodze. W ten sposób chciał się ich pozbyć. Tłumaczył później, że jest uczulony.
– Z takim kłamstwem jeszcze nigdy się nie spotkaliśmy. Zostaliśmy zwyczajnie oszukani, przez przez co straciliśmy cenny czas, który mogliśmy poświęcić innym zwierzakom – mówi Grażyna Grzesik, prezes TOZ. Jak dodaje, właścicielka kotów zwróciła się z prośbą o zwrócenie podopiecznych. Społecznicy obawiali się jednak, że sytuacja może się powtórzyć, a syn kobiety może następnym razem wywieźć koty do lasu, gdzie kociaków nikt nie zdoła odnaleźć, ani uratować. Z tego powodu zdecydowano, że pozostaną one w domu zastępczym.
/mn/