Kilka lat temu o tej samej porze roku podawałam przepis na smalec biesiadny, jaki przygotowywał mój dziadek. Zwłaszcza jesienią i zimą nachodzą mnie takie smaki. I nie wiem, czy to nostalgia, czy też mój organizm został tak zaprogramowany przez moje rodzinne tradycje kulinarne, ale zauważam pewną cykliczność tych smaków. „Chęć” na smalec pojawiła się u mnie ostatnio wraz z opadającą temperaturą.
Jednak w tym roku przygotowałam smalec bez grama słoniny. Jego głównym składnikiem jest biała fasolka, natomiast reszta dodatków niemal identyczna jak w oryginale. Ja uważam, że smalec wyszedł rewelacyjny. I pierwszy raz zajadam smalec z „czystym” sumieniem, bez wyrzutów sumienia.
Składniki na jeden słoik:
1 puszka białej fasoli lub 1 1/2 szklanki ugotowanej fasoli
2 cebule
2 liście laurowe
kilka ziaren ziela angielskiego
1/2 łyżeczki majeranku
1 łyżka sosu sojowego1- 2 ząbki czosnku (przeciśnięte przez praskę lub drobno posiekane)
sól i świeżo mielony czarny pieprz
delikatny olej do smażenia
Przygotowanie:
Cebulę posiekałam w kosteczkę. W szerokim rondlu rozgrzałam olej i wrzuciłam mu do towarzystwa posiekaną cebulę. Po chwili towarzystwo powiększyło się o jedno starte jabłko, liście laurowe i ziele angielskie. Gdy cebula się zrumieniła, zestawiłam ją z ognia. Odsączoną fasolkę zmiksowałam z majerankiem, sosem sojowym, dużą ilością czarnego pieprzu, szczyptą soli i 1/4 szklanki zimnej wody. Zmiksowaną fasolkę dodałam do rondla z podsmażoną cebulką i przyprawami. Dodałam czosnek, dobrze wymieszałam. Na chwilkę rondel wrócił na mały ogień pod moją czułą opieką. Doprawiłam jeszcze raz do smaku. Odstawiłam, by smalec przestygł a następnie schłodziłam go w lodówce. Podałam na własnoręcznie upieczonym ciemnym chlebie z konserwowym ogórkiem (oczywiście też własnej roboty).
Powiem tak: smalec wyszedł przepyszny. Do złudzenia przypominał ten tradycyjny ze słoninki. Który smaczniejszy? Oceńcie sami.
Penelopa Rybarkiewicz-Szmajduch