Czasy lawendowych zbiorów już w zasadzie za nami. Kto nie pośpieszył się zbytnio z suszeniem, mógł swoje kwiaty zapleść w finezyjne pałeczki. Nawet osoby, dla których zapach lawendy jest trudny do zaakceptowania, nie mogą odmówić im uroku.
W taki sposób wyplata się pałeczki w całej Francji. Do mnie jednak uroczy drobiazg wraz z przepisem jego wykonania przybył z Kalifornii. Zajęcie przypadło mi do gustu na tyle, że jeszcze w tym samym roku posadziłam pierwsze osiem krzewów lawendy. Potem miłość do tego zioła przybrała na sile, na tyle, że plantacja wzbogaciła się o kolejne 200 sadzonek, a w następnym sezonie o kolejne 200. Było co plewić i co zbierać. Ilość kwiatów z niebotycznym zapasem przewyższała zapotrzebowanie. Dlatego rozszerzyłam też ofertę. Lawendę zaczęliśmy suszyć również na bukiety i ozdobne kompozycje w donicach – i to one w kilka chwil stały się flagowym wyrobem tej plantacji.
Wraz ze wzrostem plonów pojawił się apetyt również na lawendowy miód oraz kwiatowe przysmaki. Te jednak nie wypaliły. Żaden pszczelarz nie zechciał postawić swoich uli na naszym kwitnącym polu. Nie udały się również kwiatowe wypieki. Zapach ciastek, jakie sobie wtedy wymyśliłam, miał niestety na tę chwilę więcej wspólnego z mydłem niż ze smakołykiem. Słodycze powędrowały więc do puszki, gdzie w zapomnieniu przetrwały zimę. O dziwo, po złagodzeniu aromatu okazały się być nie tylko zjadliwe, ale też bardzo wyrafinowane w smaku. Robimy je z Oliśką do dziś – nauczone doświadczeniem, zmniejszyłyśmy jednak ilość kwiatów w przepisie.
I tak oto niepozorna pałeczka stała się przyczynkiem do rozrostu przydomowej plantacji. Gdyby ktoś chciał się odstresować, zaplatanie pałek serdecznie zalecam. Co prawda pierwsze trzysta prób może wpędzić w depresję, nie należy się jednak zbytnio zrażać, bo już trzysta pierwszy egzemplarz się udaje i przynosi sporo satysfakcji.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl