Po raz pierwszy w swojej ponad półwiecznej historii, cyrk Arlekin przygotował program bez udziału zwierząt. Przez dziewięćdziesiąt minut świdnicka publiczność miała okazję podziwiać pokaz ludzkich możliwości – bez trzasku bata.
Cyrk przyjechał tylko na jeden spektakl. Trybuny były pełnie dzieci z rodzicami, a arenę opanowali artyści cyrkowi z Polski i Czech i z Ukrainy.
Publiczność podziwiała to, co w sztuce cyrkowej jest najpiękniejsze: połyskujące stroje, wygimnastykowane ciała, dynamiczne układy, choreografię i dobrze dobraną, choć mechaniczną muzykę.
– W szkole cyrkowej w Julinku, którą skończyłem – wspomina w rozmowie z portalem Świdnica24.pl Krzysztof Mazur, dyrektor cyrku Arlekin, akrobata – nie było zwierząt. Tam uczono sztuki zabawiania publiczności własnymi umiejętnościami. Ale potem, podczas tych wszystkich lat kariery, zwierzęta były nieodłącznym elementem sceny. I przyszedł taki czas, kiedy publiczność chce mieć wybór: oglądać tresowane zwierzęta albo nie oglądać. Nasz program wychodzi na przeciw oczekiwaniom tej drugiej publiczności.
Krzysztof Mazur
W programie widzowie towarzyszyli w bajkowej podróży Aladynowi. On był narratorem całego spektaklu i przedstawiał publiczności swoich przyjaciół spotkanych w dalekich krajach: uzdolnioną tancerkę z obręczami, żonglera, akrobatów w układzie na trampolinie, akrobatkę na taśmach, akrobatów w burleskowym układzie, tancerzy z ogniem, magików wyczarowujących niesamowite bańki mydlane. Nie zabrakło postaci współczesnych Minionków, z którymi w przerwie chętnie fotografowały się dzieci oraz Spidermana, który z siecią szybował pod kopułą i pokazywał mrożące krew w żyłach ewolucje.
Salwy śmiechu wzbudzała para clownów spotkana przez Aladyna w Czechach.
Dziesięcioletni Tytus oglądał spektakl ze swoim tatą.
Wiele razy byłem w cyrku – powiedział Tytus po spektaklu – i zawsze mi się podobało, ale teraz to był szok. Czteroletnia Marcelinka, która wystąpiła na scenie ze swoim tatą robiła akrobacje w rytm mojego ulubionego przeboju „Happy”. Ona robiła szpagaty, tato ją wyginał, stanęła mu nawet na głowie. Bardzo podobały mi się też skoki na trampolinie, a zwłaszcza ten clown co zrobił w powietrzu dwie śruby na jednym wyskoku.
Spektakl cyrku Arlekin nagrodzony został gorącymi brawami.
-Zawsze mieliśmy zwierzęta: słonie, kozy, konie, niedźwiedzie. Bez nich cyrk jest dalej cyrkiem. Zyskał trzecie życie. Drugie dostał wtedy, kiedy wraz z kolegą, jako emerytowani artyści cyrkowi przejęliśmy go po nieudanej prywatyzacji – kończy dyrektor Krzysztof Mazur.
/wrt/
foto Artur Ciachowski