Nie chce żałować ani jednego dnia swojego życia. Dlatego żyje tak, aby innych „zarażać” chęcią do spełniania marzeń. Dzięki swoim projektom pokazuje światu, jak ważna jest w życiu pasja. Jak niemożliwe staje się realne. Bo Mariusz Kędzierski przekracza granice swoich własnych słabości. Rysuje, choć nie ma rąk.
Wracasz właśnie z planu zdjęciowego. Co kręciłeś?
Mój kolega, Maciej Ławniczak, który jest w szkole filmowej, kręcił etiudę do piosenki Korteza „Niby nic”. Zaprosił mnie do udziału w projekcie, jesteśmy po dwóch dniach zdjęciowych. Bardzo fajna przygoda.
A za chwilę wyjeżdżasz do Warszawy…
Tak, te wyjazdy związane są z przygotowaniami uruchomienia mojego kanału na YouTube. Będę zamieszczał filmy motywacyjne, komentarze na różne tematy, np. hejtu, marzeń, niepełnosprawności. To będzie bardzo rozbudowana rzecz. Mam nadzieję, że dotrze do jak największej liczby osób.
Nie da się ukryć, że teraz jest Twój czas. Medialnie jesteś obecny można powiedzieć na całym świecie.
Hiszpański „El Mundo” napisał o mnie, że jestem jak wirus – moja historia obiegła cały świat. Nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę i na to pracowałem. Chcę budować swoją markę, rozpoznawalność zarówno jako artysta, ale także coach, trener motywacyjny. Ludzie muszą wiedzieć do kogo przychodzą na wykłady czy na wystawę. W tej chwili, dzięki temu, co już się wydarzyło wokół mojej osoby, pewne drzwi się już otwierają. Bez tego medialnego szumu pewnie jeszcze długo byłyby zamknięte… W tej chwili ta działka coachingowa, motywacyjna staje się dla mnie numerem jeden. Z jednej strony chcę pomagać ludziom i robię to nieodpłatnie. Cała moja podróż po Europie z projektem „Mariusz rysuje” była takim moim wyjściem do ludzi, miało to charakter motywacyjno-inspirujący. Pomyślałem, że to może być sposób na życie, bo z rysunku tutaj w Polsce nie jestem w stanie się utrzymać.
Jak odkryłeś w sobie pasję rysowania, fakt, że potrafisz to robić?
To, że mam do tego predyspozycje, wiedziałem od zawsze. Od najmłodszych lat umiałem to robić znacznie lepiej niż rówieśnicy. W szkole, jeśli mieliśmy jakąś pracę domową, to jeśli plastyka była np. na trzeciej lekcji, to przez dwie pierwsze zdążyłem każdemu narysować to zadanie. Oczywiście kończyło się tak, że dostawałem piątkę, a cała klasa burę od pani. W sumie ja też (śmiech). Ale wiedziałem, że robię to dobrze i nie była to tylko moja opinia. Ale tak na poważnie zacząłem rysować po mojej ostatniej operacji, kiedy szedłem do liceum. To był trudny czas, egzaminy do szkoły średniej, zdobywanie punktów, by dostać się do wymarzonej szkoły. Ja zawsze chciałem być uczniem II LO w Świdnicy. Moja operacja wszystko mi skomplikowała, nie byłem w stanie pisać. Przychodziłem na lekcje, siadałem gdzieś z tyłu klasy z kartką i ołówkiem. Coś tam sobie rysowałem, ucząc się ze słuchu. Tak było przez kilkanaście tygodni. Aż w końcu wyrobiłem sobie rękę, wróciła do pełnej sprawności. A rysunek pozostał.
Inspirujesz ludzi. Jak ty odnalazłeś w sobie takie pokłady optymizmu, motywacji? Kto ciebie inspirował?
Muszę przyznać, że nie zawsze byłem pozytywnym chłopakiem. Nawet wtedy, kiedy się uśmiechałem i wszystko wydawało się ok, tak nie było. Bardzo długi czas trzymałem się z boku. Czasami to był mój wybór, ale nie zawsze… W pewnym momencie swojego życia znalazłem inspirację w osobie Nicka Vujicica, którego znalazłem w Internecie. Kumpel podrzucił mi link mówiąc: Zobacz, koleś nie ma rąk, nóg, posłuchaj o jakich on rzeczach mówi. Zacząłem śledzić to, co robi. Oglądałem mnóstwo jego wystąpień. Niesamowite jest to, że żyjąc na dwóch krańcach świata przeżywaliśmy to samo… Bo nasze historie są bardzo podobne. Wówczas postanowiłem, że codziennie rano będę stawał przed lustrem i powtarzał, że jestem super i nic tego nie zmieni. To była taka moja terapia. I po prostu w którymś momencie w to uwierzyłem. To dawało mi taką siłę, że nawet jeśli ktoś powiedział mi coś przykrego, to nauczyłem się kompletnie to ignorować, jakbym tego zupełnie nie słyszał.
Skąd pomysł na projekt „Mariusz rysuje”?
Po tym, jak uczelnia odebrała mi stypendium, zrobiło mi się dosyć ciężko finansowo. A był to też czas kiedy usamodzielniłem się, no i po prostu potrzebowałem zarabiać. Zacząłem jeździć i rysować na ulicy za pieniądze. To doświadczenie dało mi dużą wiarę w to, co robię. Spotkałem mnóstwo fantastycznych ludzi. I tak powstał pomysł tej podróży po Europie. Udało się pozyskać sponsorów i wraz z ekipą filmową ruszyliśmy. 17 dni, każdego dnia rysowałem w innym mieście z wyjątkiem Aten i Barcelony, gdzie byliśmy trochę dłużej. Ta podróż pozwoliła mi opowiedzieć światu swoją historię, ale też spotkać się z ludźmi i w pewien sposób zmotywować ich do podążania za swoimi pasjami. Któż inny może o tym lepiej wiedzieć, jak nie ja? Jestem niepełnosprawny, jestem artystą, rysuję, choć nie mam rąk. Moje prace wkrótce będą miały wystawę w Nowym Jorku. W ubiegłym roku spotkałem się z jednym z najważniejszych dla mnie ludzi w moim życiu Nickiem Vujicicem i ofiarowałem mu jego portret. To się nazywa spełnianie marzeń (śmiech).
Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
Żyję marzeniami, ale przede wszystkim jestem realistą. Chciałbym mieć wokół siebie rodzinę, która będzie mnie wspierać. Mam narzeczoną i z nią chciałbym budować własny dom, mieć dzieci. Chciałbym, żeby Mariusz Kędzierski oraz projekt „Mariusz rysuje” były rozpoznawalną marką. Za 10 lat widzę siebie jako bardzo znanego artystę oraz światowej sławy trenera motywacyjnego.
Czyli Hala Stulecia we Wrocławiu, gdzie ma miejsce Twoja wystawa i kilka tysięcy ludzi słucha Twojego wykładu?
Tak, chociażby tak… (śmiech).
Rozmawiała: Marta Żywicka-Hamdy
Fot. Archiwum prywatne
Wywiad został opublikowany w Magazynie Swidnica24.pl