Niedługo Dzień Babci i Dziadka. Jestem w tym roku wyjątkowo dobrze na ten czas uzbrojona. Babciowo-dziadkowe serduszka sprzedaję już od grudnia. Idę w sukurs wnukom, którzy nie mają konkretnego pomysłu na niezobowiązujący upominek. Teraz ze wszystkim jest łatwiej. Za moich czasów trzeba było się napocić nad laurkami.
I tak sobie myślę, że jest pomiędzy wnukami i dziadkami taki typ więzi, jakiej nie odczuwamy z rodzicami. Dziadkom można powierzyć tajemnice, powiedzieć o pierwszej miłości, liczyć na krycie przy wagarach i na objawienie, że ten Krzychu, co nas nie chciał, to prawdziwy frajer. Dużo im zawdzięczamy. Dziedziczymy po nich zestawy porcelany i skłonność do zapadania na rozmaite przypadłości. Ja wierzę, że wraz z genami po części dziedziczymy też charakter.
Moi dziadkowie na przykład zgotowali mi całkiem niezły koktajl. Jeden dziadek był góralem z całą tą legendarną zadziornością, którą się góralom przypisuje. Tyle że u niego akurat ta zadziorność była w wersji original, żadna tam chińska podróba. Drugi dziadek przyjechał tu z Ukrainy – mama mówi, że Polak, ale kto to może wiedzieć na pewno. Babcia – Niemka autochtonka. Przy takim garniturze genów nie miałam już odwagi pytać rodziców o drugą babcię, która pochodziła z Łodzi. Wolę domniemywać, że Łódź nie była genetycznie zagrożona, choć Bolesław Prus w „Lalce” wskazywał na co innego. To wszystko sprawiło, że dzieciństwo układało mi się raczej trudno. A i teraz lepiej wcale nie jest.
Z końcem ubiegłego roku nastał nowy porządek, który wymaga od nas pewnej subordynacji choćby w stopniu powierzchownym. Lub przynajmniej trzymania języka za zębami. Ale jak temu podołać z góralską duszą za skórą i ukraińskimi genami? Bunt wyłazi ze mnie przez pory w skórze i eksploduje – jak onegdaj Corega tabs – z siłą wodospadu. A ten nowy system ma to do siebie, że się rozprzestrzenia. Obejmuje swym zasięgiem coraz to nowe dziedziny życia i nakłada coraz to nowe obostrzenia i dyrektywy, ukazujące mi tę przykrą prawdę, że do życia w takich cywilizacjach to się ja nadaję raczej średnio.
I gdy już tak się we mnie tak wszystko zagotuje, że bluznęłabym najchętniej w jakości dolby serround, co na ten temat myślę, to wtedy najczęściej odzywa się we mnie nieboszczka Niemka autochtonka, która podobnie jak jej rodaczka Angela, ma problem z mówieniem ludziom różnych rzeczy wprost. Mówi więc szyfrem lub ogródkami.
Tak więc ten… Chciałabym uzewnętrznić swoje wkurzenie na sytuację, w której plany związane z moją wyprawą stały się znienacka sprawą polityczną. A światopoglądową to już na bank. Krążący w moich żyłach dziadkowie każą mi zewrzeć szyki i przeć naprzód z okrzykiem na ustach, jednak babcia Niemka autochtonka sugeruje powściąganie języka. Słuchając więc jej podszeptów, mam do zakomunikowania rzecz następującą:
Bez względu na bieżące okoliczności z planów nie rezygnuję. Trenuję, rozciągam się i odżywiam się lepiej niż dotychczas. Jeżdżę sobie codziennie po pół godziny na „tym takim”, tyle że stacjonarnym, i gubię nasze tradycyjne wartości. Gubienie wartości odbywa się w dość zadowalającym tempie – mniej więcej kilogram na tydzień. Najwięcej tradycyjnych wartości ubyło mi dotychczas w talii (3 cm), biodra zaś póki co stoją jeszcze na ich straży. Ale nie takie mury żeśmy przeskakiwali…
Dzięki Wam, Babcie i Dziadkowie za taki spadek.
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi Beaty zapraszamy do sklepu na atrillo.pl