Weronika Kobos – 8 błędów ortograficznych, 6 interpunkcyjnych, Jarosław Graca – 2 błędy ortograficzne. Oto tegoroczni Mistrzowie Ortografii Świebodzic w kategorii młodzież i dorośli. Była to już czwarta edycja Świebodzickiego Dyktanda. Organizatorem zabawy był jak zawsze Publiczny Zespół Szkół Integracyjnych, a patronem honorowym i fundatorem głównych nagród czyli mistrzowskich piór – Burmistrz Miasta Bogdan Kożuchowicz.
Do pisania dyktanda przystąpiło 51 osób, 40 w kategorii młodzież, 11 dorosłych. Wśród tej drugiej grupy znaleźli się m. in. Burmistrz Miasta Bogdan Kożuchowicz, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej Małgorzata Grudzińska czy Sławomir Łukawski, radny Rady Miejskiej Świebodzic oraz Agnieszka Bielawska-Pękala, rzecznik prasowy UM. W tym roku uczestnikom przyszło się zmierzyć z prawdziwą klasyką – fragmentami opowieści o Kubusiu Puchatku.
6-osobowe jury blisko dwie godziny wnikliwie analizowało prace uczestników dyktanda werdykt przekazała przewodnicząca jury, Jolanta Bieniasz. Nazwiska zwycięzców ogłosiła dyrektor PZSI Magdalena Stąpor, a burmistrz Bogdan Kożuchowicz wręczył główne trofea, o które walczyli piszący – czyli Pióra Burmistrza Świebodzic.
Powędrowały one do Weroniki Kobos i Jarosława Gracy, dodatkowymi nagrodami rzeczowymi, ufundowanymi przez szkołę, były smartfony.
– Dziękuję za tę fantastyczną lekcję języka polskiego, to bezcenne zwłaszcza w czasach komputerów i internetu, który wszystko za nas sprawdzi – żartował burmistrz. – Warto posługiwać się poprawną polszczyzną, a takie spotkania jak dziś z pewnością w tym pomagają.
UM Świebodzice
DYKTANDO 2015 – pełny tekst
Z lubością i rozrzewnieniem nierzadko wracamy do dziecinnych wspomnień i bajek sprzed parunastu lat: Andersenowskich baśni, Grimmowskich bohaterów, Koziołka Matołka czy Misia Uszatka. Uruchommy więc machinę wyobraźni i przenieśmy się w cherubinowy, magiczny kolaż barw, fantazji i humoru z Kubusiem Puchatkiem.
„Wyszedłszy spomiędzy rozłożystych drzew rosnących na skraju lasu, Puchatek ujrzał nieopodal pojedynczo rosnącego modrzewia na wpół rozwalającą się chatynkę.
–Tam do licha – powiedział półgłosem do siebie – kiedym tu przechodził poprzednio, a było to w przeddzień przedwczorajszka (jeśli w ogóle tak to można rzec), żadnej ruiny tu nie było. Czyżbym miał jakieś halucynacje?
Podniósł łapki do ócz i przymrużywszy raz jedno, raz drugie ślepko, z lekka sapiąc, spoglądał w dal. Raz-dwa zorientował się, że z tego miejsca niewiele zobaczy, gdyż czerwonozłote słońce, baraszkujące z chmurkami na południo-zachodzie świeciło mu prosto w oczy, nie pozwalając niemalże nic dostrzec.
– Ho, ho – zamruczał miś – muszę pójść naprzeciwko, żeby dostrzec cokolwiek bądź.
I wyruszył.
Zrazu szedł po omacku, nieco oślepiony, ale już wkrótce dwuipółmetrowe świerki skutecznie zacieniły dróżkę i Puchatek, podśpiewując: hopsa, hopsasa!, powędrował na przeciwległy kraniec polany.
– Stamtąd widziałem co innego – mruknął, pocierając raz po raz łapką po czubku nosa, który z nagła zaczął go podejrzanie swędzieć. – Przysiągłbym doprawdy, że była to chatynka na poły zgruchotana i nienadająca się do niczego. A z tej strony widzę, że jest to zupełnie porządny, dwupiętrowy domek z poddaszem niewymagający w ogóle żadnej naprawy!
Gdy tak stał, pół zamyślony, pół zadziwiony, usłyszał ściszony pomruk i zanim zdołał cokolwiek przedsięwziąć, coś znienacka wturlało się na niego.”
Kim lub czym było owe coś? Tego musicie dowiedzieć się sami, sięgając do przezabawnej książki Alana Alexandra Milnego.
Źródło: Wielki słownik ortograficzny, red. prof. Andrzej Markowski, Warszawa 2008.