Wciąż jedno zwycięstwo mają na koncie piłkarze ŚKPR-u Świdnica. W meczu 4. kolejki I ligi świdniczanie przegrali na własnym parkiecie ze Spójnią Gdynia 17:24 (10:8). Szarym Wilkom wyraźnie zabrakło sił w drugiej części spotkania. Podobnie było tydzień temu, kiedy emocje w meczu z MKS-em Poznań zakończyły się po 20 minutach.
– Wychodzi za krótki okres przygotowawczy i budowanie składu na ostatnią chwilę. Zespół ma siły na 40 minut – przyznał po meczu trener odnowy biologicznej Arkadij Makowiejew. Tego jednak można się było spodziewać. Szare Wilki dopiero w sierpniu dowiedziały się, że zagrają jednak w I lidze. Na pewne ruchy kadrowe i zmianę cyklu przygotowań było już za późno. – Jestem jednak przekonany, że będzie dobrze. Zespół potrzebuje czasu na zagranie się, a punktów musimy szukać w meczach z zespołami będącymi w naszym zasięgu. Spójnia to bardzo dobra, doświadczona i mocna fizycznie drużyna. Jestem pod wrażeniem ambicji chłopaków, ale w pewnym momencie po prostu zabrakło sił – dodawał prezes klubu Jan Masłowski.
Pierwsza połowa była teatrem jednego aktora. Bramkarz świdnickiej drużyny Tomasz Wasilewicz rozgrywał genialne zawody. Broniąc na poziomie ponad 70 procent popularny „Misiek” był głównym architektem niespodziewanego w sumie prowadzenia ŚKPR-u 10:8. Co ciekawe pierwszy gol w tym meczu padł dopiero w szóstej minucie, a świdniczanie trafili dopiero trzy minuty później przy stanie 2:0 dla Spójni. – Jest pięknie, ale to chyba niemożliwe, żeby „Misiek” był w stanie grać na takiej skuteczności przez cały mecz – w przerwie meczu komentował Jacek Przenzak, działacz ŚKPR-u.
Po zmianie stron Wasilewicz rzeczywiście nieco spuścił z tonu, ale było to przede wszystkim efektem coraz łatwiejszych pozycji rzutowych rywali. Jakość obrony ŚKPR-u słabła z każdą minutą, coraz większe problemy pojawiały się w ofensywie. Wprawdzie tuż po zmianie stron Dmytro Bruy rzucił na 11:8, ale już w 34. minucie był remis 11:11. Świdniczanie jeszcze tylko raz wyszli na prowadzenie, a ostatni remis (13:13) zanotowano w 39. minucie. Od tego momentu na parkiecie w Świdnicy niepodzielnie rządzili już goście, którzy systematycznie powiększali swoją przewagę. Ostatecznie wyniosła ona aż siedem bramek.
Radość z dwóch punktów popsuły gościom wydarzenia z ostatnich fragmentów spotkania. Najpierw z podkręconym stawem skokowym z parkietu zejść musiał Wojciech Matuszak, a dokładnie 27 sekund przed końcową syreną jego los podzielił Paweł Dyszer. Po interwencji bramkarz Spójni źle spadł na podłoże i noga nienaturalnie skręciła się w kolanie. Golkiper zszedł wprawdzie o własnych siłach, ale po meczu zastanawiano się czy nie będzie konieczna wizyta w szpitalu.
ŚKPR Świdnica – Spójnia Gdynia 17:24 (10:8)
ŚKPR: Wasilewicz, Olichwer, Bajkiewicz – K. Rogaczewski 4, Bieżyński 3, Piędziak 2, Bruy 2, Grochowski 2, Kijek 2, Chaber 2, Rzepecki, Krzaczyński, Jarząbek, Czerwiński, Macyszyn, Dębowczyk
Karne: 1/1
Kary: 6 minut
Spójnia: Skowron, Dyszer, Zimakowski – Oliferchuk 8, Rakowski 5, Chyła 2, Ringwelski 2, Brukwicki 2, Matuszak 1, Wróbel 1, Nazimek 1, Pedryc 1, Derdzikowski 1, Kowalski, Bielec, Rychlewski
Karne: 5/3
Kary: 6 minut