Dostałam zlecenie na szary patchwork. W zasadzie miał być szaro-czarno-biały. A że zlecenie pochodziło od mężczyzny, nijak nie można było się dogadać, co znaczy dla niego ten „szary” i w jakich powinien być proporcjach. Czy bardziej biały niż szary, czy bardziej szary niż czarny. Czy jeszcze inaczej. A to przecież są ważne rzeczy, gdy ma się przedmiotowi poświęcić bite trzy dni ciężkiej pracy. I to w większości na kolanach.
Niemożność porozumienia się z mężczyzną o kolorach w sumie nie powinna mnie dziwić. Raz bowiem podjęłam się takiej próby, a już na pierwsze pytanie na ten temat otrzymałam taką odpowiedź:
– Ja też rozróżniam kolory. Zwłaszcza czerwony!
I to jeszcze nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, bo że mężczyźni znają kolor czerwony, wszystkie niemowlęta w całym powiecie świdnickim wią. Chcąc przechytrzyć łobuza, pozwoliłam więc sobie podrążyć temat:
– Ale który czerwony: burgund, tycjan, cynobrowy, koralowy, marchewkowy, sygnalizacyjny, bordowy? Bo nie wiem…
Na to On:
– Hmm. Mężczyźni postrzegają kolory jako klasy abstrakcji. Drobne różnice w odcieniach są zauważalne, ale dla istoty koloru drugorzędne. Męski podział na kolory jest równie syntetyczny, jak podział świata na Dobro i Zło… z tym, że kolory są trzy. Plus metalik oczywiście.
Co z kolei aż prosiło się, abym zripostowała:
– Twój podział na kolory mnie przekonuje, bo to jest podobnie jak z moją systematyką samochodów. Są ciężarowe, osobowe i autobusy. W obrębie tych klas są jeszcze odmiany: czerwona osobówka, srebrna osobówka i osobówka mojego taty. Dla mnie to osobne marki.
Jak się można domyślić, On nie spasował. Bo On – rodzony brat Clinta Eastwooda – najwyraźniej nie był z tych, co łatwo pasują:
– O markach samochodów wiem tyle, co ty, oczywiście z przyrodzoną percepcyjną redukcją wariantów chromatycznych. Chociaż pewnie tak jak ty rozróżniam też samochody zatankowane od niezatankowanych, oraz takie, które jeszcze jeżdżą, od takich, które już nigdy nie ruszą. Przy czym to ostatnie rozróżnienie jest
zwykle a posteriori, a prawie nigdy a priori.”
Przegiął!
Ale skoro ja go nie rozumiem, jednocześnie mając nadzieję, że tak samo nie zrozumiałaby go cała żeńska populacja, nieśmiało zagajam o herbatce. Że może byśmy wypili. I że może przy tej herbatce złapiemy jakiś wspólny język, choć to wydaje się prawie niemożliwe. Niekoniecznie musiałby to być zaraz język polski, tylko w ogóle żeby jakiś… wspólny. I że mam same dobre wspomnienia związane z herbatą w górskich schroniskach. Ale On mi na to:
– Z herbat w górskich schroniskach najbardziej smakuje mi ta, którą wypijam tuż po tym, jak się rozmyślę tuż przed tym, zanim wyjdę z domu.
No! W sumie to nic się nie stało. I tak wolałabym kawę przecież…
Beata Norbert
Po piękne drobiazgi zapraszamy do sklepu Beaty Norbert: www.zapachydoszafy.na.allegro.pl