– Za taką zbrodnię jest tylko jedna kara, ale jej w Polsce nie stosują – z ogromnym żalem mówił tuż przed pierwszą rozprawą Sebastian, syn spalonego żywcem Kazimierza D. ze Świdnicy. Przed Sądem Okręgowym w Świdnicy ruszył proces 23-letniego Michała B., oskarżonego o zbrodnię ze szczególnym okrucieństwem. Mężczyzna do zabójstwa się nie przyznaje, a policjantów oskarża o sugerowanie obciążających zeznań.
Na proces przyszli najbliżsi 56-letniego Kazimierza D. – Widziałam go, jak leżał na plecach, z rozłożonymi rękami i był spalony – z płaczem opowiada matka ofiary, Magdalena D. – Na takie okrucieństwo nie ma słów – dodają dwaj synowie, Sebastian i Grzegorz. Obaj oczekują najwyższej kary. – Chociaż krew się we mnie burzy, że do końca życia ten zbrodniarz będzie utrzymywany z naszych podatków, a ja muszę pracować za granicą, bo w moim kraju nie jestem w stanie uczciwie zarobić na życie – mówi Sebastian D. – Nie możemy pogodzić się ze śmiercią teścia – mówi Beata, synowa zmarłego. Razem ze wszystkimi płacze Maria, żona Kazimierza.
Na salę rozpraw w świdnickim sądzie Michał B. został doprowadzony z aresztu, w którym przebywa od sierpnia 2014 roku. Z wolnej stopy odpowiada jego kolega, 22-letni Kamil W. , oskarżony o to, ze Kazimierzowi D. nie udzielił pomocy i uciekł z miejsca zdarzenia. Obaj mężczyźni są świdniczanami, skończyli technika informatyczne, pracowali. Nigdy nie byli karani. Za Michałem B. ciągnie się bolesne wspomnienie tragicznego wypadku samochodowego z 19 czerwca 2012 roku, w którym zginął jego przyjaciel. Wiele osób uważało, że przyczynił się do tragedii. I ta historia odgrywa kluczową rolę w procesie o podpalenie Kazimierza D.
To miała być zwykła impreza
9 sierpnia 2014 roku przyjaźniący się od 2000 roku Michał, pseudonim Sztanga i Kamil, pseudonim Kowal, postanowili się zabawić. Wieczorem wybierali się do klubu Łaźnia, ale nie dotarli tam od razu. Najpierw – jak obaj twierdzą – po raz pierwszy w życiu zażyli amfetaminę, potem pili piwo w Baszcie. Wreszcie trafili do Łaźni, gdzie spędzili prawie cała noc. O 4.00 nad ranem 10 sierpnia wyszli, trafili do całodobowego sklepu spożywczego przy ulicy Wrocławskiej za żelaznym mostem, kupili 6 piw, kiełbasę i chleb. Tak zaopatrzeni dotarli na podwórze na tyłach ulicy Wrocławskiej, sąsiadujące z boiskiem Szkoły Podstawowej nr 6. To był „teren” Kamila W., który mieszkał niedaleko. Tutaj zjedli i jeszcze wypili. Około 6.00 rano podszedł do nich znany obu pan Kazimierz. 56-latek wdał się z nimi w rozmowę, wreszcie pochwalił się, że ma prawo jazdy, w co nie uwierzył Michał B. Wtedy obaj się założyli o wódkę. Pan Kazimierz przyniósł dokument z domu, a modzi mężczyźni poszli do pobliskiej „Żabki” po obiecany alkohol. Pół litra pan Kazimierz wypił prosto z butelki, oddając tylko kilka łyków znajomemu, który pojawił się na chwilę. Około 8.00 Michał B. i Kamil W. ponownie poszli do sklepu przy wodnej i kupili kolejne 2 butelki wódki. Michał B. wziął jeszcze płynną podpałkę do grilla, ok. 300 ml. Gdy wrócili, pan D. już ledwo siedział na murku i w pewnej chwili osunął się nieprzytomny na trawę. Wtedy Michał B. polał go płynem do grilla i podpalił. Najpierw zajęły się buty, potem błyskawicznie spodnie i koszula. Kazimierz D. był tak nieprzytomny, ze nawet nie jęknął. Kamil zdzierał koszulę i wyszarpał pasek do spodni, Michał polewał płonącego piwem i prawdopodobnie także wódką. Obaj wspominają, że mężczyzna płonął jak pochodnia, co zresztą zarejestrowała kamera umieszczona na budynku pobliskiej szkoły. Żaden nie wzywał pomocy, żaden nie zadzwonił na pogotowie. Kamil W. uciekł z miejsca na widok swojego dziadka, Michał B. spokojnie wrócił do domu. Pomoc wezwał dziadek Kamila W. Kazimierz D. doznał potwornych obrażeń, a w organizmie miał 6,2 promila alkoholu. Zmarł śmiercią gwałtowną 11 sierpnia w szpitalu w Nowej Soli. Kamil W. został zatrzymany przez policję, Michał B. wieczorem 10 sierpnia sam zgłosił się na komendę. Obaj przyznali się do zarzutów. Przed sądem większość zeznań podtrzymał Kamil W., oskarżony o nieudzielenie pomocy. Michał B. odwołał wcześniejsze wyjaśnienia w najważniejszej kwestii. Nie przyznaje się do zabójstwa.
Dlaczego podpalił pana Kazia?
Kazimierz D. nie był ideałem. Mieszkał z matką, z synami i zona utrzymywał sporadycznie kontakt, ale nikt dzisiaj złego słowa o nim nie mówi. Na pewno lubił wypić i nie gardził żadną okazją. A taką była obecność znanych mu dwóch młodych mężczyzn z piwem na jego własnym podwórku. To mogło być jedni z wielu podobnych spotkań. Co jednak doprowadziło do tego, że nigdy wcześniej niekarany 23-latek kupił podpałkę do grilla, polał nią pana Kazia i podpalił? I wreszcie zostawił konającego? Na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi po dzisiejszych zeznaniach oskarżonych przed sądem nie ma. Podczas przesłuchań przez policje i prokuratora, Michał B. wyjaśniał, ze kupił podpałkę, żeby pana Kazia postraszyć, bo był na niego zły. A złość miały wywołać słowa o wypadku z 2012 roku, w którym zginał przyjaciel Michała B. Kazimierz D. – wg tychże zeznań – miał oskarżać Michała B. o śmierć przyjaciela. Jak 23-latek mówił policji i prokuratorowi, nie planował podpalenia, ale tylko chciał postraszyć. Jak?Na to pytanie nie umiał odpowiedzieć.
Podczas dzisiejszej rozprawy Michał B. odwołał te zeznania. Stwierdził, że to policjanci podczas przerwy w przesłuchaniu zasugerowali mu, żeby podał motyw „to nie będzie miał sankcji”. Tłumaczył, że nigdy wcześniej nie złamał prawa i nie miał pojęcia, co powinien robić. Dlatego posłuchał policjantów. Których? Tego nie potrafił powiedzieć. Zdecydowanie jednak odwołał wcześniejsze zeznania i przyznanie się do zabójstwa.
Motyw kłótni o wypadek w ogóle nie pojawił się natomiast w zeznaniach Kamila W. Mężczyzna nie zgodził się na wyjaśnienia przed sądem, odczytano zapisy z przesłuchań na policji i w prokuraturze. Kamil W. nie chciał odpowiadać przed sądem na pytania, nie wiadomo więc, czy wątek wypadku rzeczywiście się nie pojawił. Wcześniejsze zeznania Kamila W. nie były w pełni prawdziwe. Nie przyznawał się do zażycia amfetaminy, twierdził też, ze nie mógł powstrzymać Michała B., bo akurat oddawał za garażem mocz. Do narkotyku przyznał się przed sądem, a drugą kwestię obala zapis z monitoringu.
Rodzina i oskarżony płaczą
Michał B. mówi, że jest mu wstyd, ale nie skorzystał z okazji, by przeprosić rodzinę zmarłego. Zrobił to odpowiadający z wolnej stopy Kamil W.. Już po wyjściu z sali, żona, synowa i matka podały mu rękę i życzyły, by ta historia była dla niego nauczką na całe życie i by już nigdy nikogo nie skrzywdził. Nikt nie próbował ukrywać łez.
Proces już w przyszłym tygodniu będzie miał ciąg dalszy. Kolejne rozprawy, podczas których będą zeznawać świadkowie i biegli, zaplanowano na 9 i 10 lutego.
Agnieszka Szymkiewicz/Tomasz Pietrzyk