Obchodziliśmy w tym tygodniu święto książki. Księgarnie w całym kraju prześcigały się w promocjach, aby zwabić klienta. Ale i bez tego z czytelnictwem w naszym kraju nie jest źle. Być może książki, które czytamy, nie są najwyższej literackiej próby, jednak cieszy fakt, że pomimo cen, od których kręci się w głowie, częściej niż wskazują to europejskie normy sięgamy po lekturę.
W moim życiu książki zawsze stanowiły ważny element. W czasach „trudnych” mama przynosiła te kupowane spod lady, dzięki przyjaźni z właścicielką księgarni. Zapach farby drukarskiej, który uwielbiam do dziś, był wtedy stałym elementem w moim domu. Potem przyszedł okres czytania książek powielanych na kserografie. Dzięki takim nielegalnym kopiom poznawałam Tolkiena i Ursulę Le Guin w czasach, gdy nasze wydawnictwa zupełnie ignorowały światowe bestselery. Od dwudziestu lat jest już w temacie pozyskiwania lektur zupełnie łatwo. Nabywamy je gdzie się da i kiedy się da, z nadzieją, że życie będzie wystarczająco długo, aby je wszystkie poznać.
Dlatego goście mojej córki, którzy odwiedzają nasz dom, dzielą się na dwie grupy: na tych, którzy mówią” ale macie kiepski telewizor” oraz tych od cytatu: „ale macie dużo książek”.
Książki, które mają dla mnie szczególne znaczenie, zyskują również niecodzienną obwolutę. Okładki takie wykonuję z tkaniny lub filcu. Etykiety z tytułem i nazwiskiem autora ręcznie haftuję. Przy zdobieniu obwolut staram się mieć dużo radochy. Wszak lektury, które w nie ubiorę, napisali moi ulubieni autorzy.
Beata Norbert